M.W  Dołączył: 20 Sie 2008
Mapplethorpe: Look at the Pictures (2016)
Cytat
Mapplethorpe: Look at the Pictures (2016)


Edward Mapplethorpe brother of Robert.

Skąd wzięli się bracia Mapplethorpe?

- Wychowaliśmy się w typowej rodzinie amerykańskiej. Klasa średnia, dom na przedmieściach. Moi rodzice byli katolikami, mieli szóstkę dzieci. Robert był trzeci, starszy ode mnie o 13 lat. Poszedł do szkoły wcześniej niż dzieciaki w jego wieku. Kiedy miał 16 lat, wyprowadził się z domu. On kształtował wtedy swoją tożsamość. Dużo czytał, pilnie się uczył. Aż na jego drodze pojawiła się Patti Smith , która wniosła w jego życie ferment. Miałem wtedy trzy lata, więc nie uczestniczyłem świadomie w tych wydarzeniach.

Rodzice nadzorowali ten proces?

- Nie, nie mieli z Robertem częstego kontaktu. Sam ledwo pamiętam go z tamtego czasu. Kojarzę go ze Święta Dziękczynienia, kiedy Robert przyjechał w odwiedziny do domu. Miałem wtedy cztery lata. Moje pierwsze pełne wspomnienia pochodzą z okresu, kiedy miałem dziewięć, dziesięć lat. Robert pojawiał się w rodzinnym domu z Patti Smith. To był czas jego dojrzewania. Odkrywał siebie, swoją seksualność, utwierdzał się w swoich pasjach. Ogromny wpływ miała na niego rewolucja obyczajowa, która dokonywała się w latach 60. Mieszkaliśmy w Queens, a Robert na Manhattanie. To niedaleko, ale wtedy to były jakby dwa odległe światy. Kiedy Robert zjawiał się w domu, miałem wrażenie, że przybywa z innej planety.

Co było w nim intrygujące?

- Wszystko, dosłownie wszystko. Począwszy od tego, jak chodził, poprzez to, jak się ubierał, aż po sposób, w jaki konstruował zdania, i tematy, na które się wypowiadał. Był tak różny od ludzi dookoła. Mój ojciec był inżynierem, który miał jasno określone priorytety. Najwyżej stały wychowanie dzieci, praca i Kościół. Robert miał zupełnie inne wartości. Ścieżki jego i ojca rozeszły się diametralnie. Ich spotkania nie należały do komfortowych sytuacji dla nas. Sam pozostawałem pod dużym wpływem rodziców, którzy byli tacy sami, jak rodzice moich znajomych. Kiedy zjawiał się Robert, wprowadzał do tego świata coś zupełnie niecodziennego, nienormalnego, dziwnego.

Wiedziałem, że ojciec tego nie akceptuje. Stąd pokusa zbliżenia się do Roberta. On był czymś zakazanym. Chciałem go badać, interesowałem się podobnymi co on tematami. Zacząłem rysować. Nigdy nie byłem w tym dobry, tak jak on, ale robiłem wszystko, by przekonać się, co siedzi w jego głowie, z czego się bierze. Patti i Robert byli outsiderami. Zakładałem, że pewnego dnia zgłębię tajemnicę, którą - jak mi się wydawało - oni mają w sobie.


Konflikt Roberta z ojcem dotyczył wyłącznie stylu życia?

- Sztuki też. Mój ojciec w młodości był amatorem fotografii. Robił mnóstwo zdjęć, które sam wywoływał we własnej ciemni. Najbardziej pociągało go mieszanie składników chemicznych. Sam proces otrzymywania zdjęcia fascynował go bardziej niż to, co fotografuje. Miało to naturalny związek z jego późniejszym zawodem. Dziwił się zresztą, że Robert jest uznawany za zdolnego fotografa, chociaż nie zna się na procesach chemicznych, które zachodzą w ciemni.

Mówił też, że jest dumny z osiągnięć Roberta, ale jego stylu życia nigdy nie zaakceptował.

- Ojciec bał się tego, co przedstawiały fotografie Roberta. Nie chciał ich zrozumieć, zagłębić się w nie. Kiedy dowiedział się, że Robert ma dwie wystawy, polecił swojemu współpracownikowi, żeby udał się na nie. Zachęcał go z dumą do pójścia. Potem okazało się, że jedna z wystaw przedstawia fotografie sceny S&M, konkretnie fetyszu lateksowych skór. Uchwycił na nich mężczyzn, których skóry podniecają, uprawiają w nich seks. Kiedy mój ojciec dowiedział się o tym od kolegi, był zażenowany i smutny. Tak jak Robert, ojciec był mądrym mężczyzną. Jego pasją były wynalazki techniczne. Był bardzo kreatywny. Ale nie wykorzystywał tej kreatywności na polu sztuki. Robert odziedziczył po nim tę smykałkę i realizował ją w fotografii. Dlatego kiedy zapisał się na kurs fotografii w liceum, zrezygnował po kilku zajęciach. Nienawidził tego kursu. Uważał, że to strata czasu. Twierdził, że to skostniałe, archaiczne lekcje. Zero inwencji.

Panu podobały się jego fotografie?

- Byłem pod wrażeniem ich wyrazistości i stylu. Z moim bratem Jamesem przeglądaliśmy zdjęcia w magazynach. Nigdy nie sprawdzaliśmy, kto jest ich autorem, bo od razu byliśmy w stanie powiedzieć, które zostały wykonane przez Roberta. Dopiero kiedy zacząłem z nim pracować w studiu, zobaczyłem, na czym polega ten fenomen. Jak bardzo dokładnie obmyśla każdy kadr, jak szuka tematu, co widzi w ludziach, kiedy pierwszy raz na nich patrzy.

Jak zmieniała się recepcja jego prac?

- Na początku Robert uchodził za prowokatora i króla kontrowersji. Ale to pomogło mu w zdobyciu rozgłosu. On wiedział, że musi ten okres przeczekać. Że nie może dać się wtłoczyć w schemat, w który próbują wcisnąć go ludzie i media. Mógłby płynąć z prądem i wsadzić kij w mrowisko. Wystarczyło przecież pstryknąć kilka kolejnych śmiałych obyczajowo zdjęć. Gazety na pewno by je opublikowały. Ale Robertowi nie o to chodziło. Wiedział, po co robi zdjęcia. Jego celem było dokumentowanie miejsc, które odwiedzał, i wydobywanie z nich esencji, niezależnie od tego, jak brudne czy niewygodne by były.

Poza tym był świetnym marketingowcem. Umiał zadbać o właściwy PR. A zależało mu, żeby uchodzić za artystę. I tak się stało. W tym roku film dokumentalny o Robercie był pokazywany na festiwalu Berlinale. Producenci niczego z niego nie wycięli, niczego nie ocenzurowali. Z seansów nikt nie wychodził, co dowodzi, że dziś Robert jest uważany za artystę. Nie traktuje się go jak kuglarza ani skandalisty. Sam kiedy oglądałem film, miałem wrażenie, że gdybym tych fotografii nie zobaczył, nie uwierzyłbym, że zostały kiedykolwiek wykonane. Uchwyciły tak intymne momenty.



Edward Mapplethorpe, Robert's camera, 1989

Robert dokumentował świat piwnic BDSM w USA. Jak wdarł się do niego, wtedy przecież nieoficjalnego, będącego w podziemiu?

- Robert zawsze fotografował to, w czym uczestniczył. Tylko wtedy mógł to zrozumieć. Jeśli akurat przebywał z miłośnikami spankingu czy whippingu [technika seksualna polegająca na biciu partnera przedmiotami typu pasek, bicz czy drewniana łyżka - przyp. aut.], fotografował ich w trakcie erotycznych zabaw. Jeśli poznał kogoś, kogo podniecał fisting [stosunek analny z użyciem pięści - przyp. aut.] czy DBP [podwójna penetracja - przyp. aut.], wchodził tym osobom do łóżka z aparatem. Nie cofał się przed niczym. Bardziej śmiałych partnerów seksualnych, bo to oni najczęściej byli jego modelami, namawiał na sesje zdjęciowe pissingu [oddawanie moczu na partnera -przyp. aut.], spittingu [plucie w usta partnera] czy nawet CBT [cock and balls torture - fizyczne znęcanie się nad genitaliami partnera].

W pewnym momencie pociągali go czarnoskórzy mężczyźni, tylko z nimi chodził do łóżka. Łatwo zauważyć, kiedy ten okres nastąpił, bo nie pochodzą z niego żadne fotografie białych mężczyzn. To nie było wykalkulowane działanie, tylko łączenie własnej przyjemności ze sztuką. I tę przyjemność na zdjęciach Roberta widać, choćby przedstawiały najbardziej nawet ekstremalne zabawy seksualne, niezrozumiałe dla zwykłych ludzi. Seks i seksualność były dla niego czymś magicznym. Jednocześnie czuł się pionierem. Wiedział, że tej części ludzkiej natury, takich potrzeb seksualnych nikt przed nim nie udokumentował.


Zależało mu na emancypacji środowisk BDSM?

- Nie. Robert uciekał przed ideologią. Nie pozwalał, by jego zdjęciom dopisywano znaczenia ani obudowywano je kontekstami.

Patti Smith była fanką sztuki zaangażowanej. Nie próbowała na Roberta wpływać?

- Ludzie myślą, że to ona go motywowała w wielu kwestiach. A to było sprzężenie zwrotne. Oboje pod swoim wpływem zmienili się. Ich fotografie i rysunki, kiedy się poznali, były do siebie bardzo podobne. A mimo to nie zazdrościli sobie nawzajem, nie próbowali oceniać, wskazywać, które z nich jest lepsze. O to akurat byłem zawsze zazdrosny, bo do mnie Robert tak nie podchodził. Stawiał się wyżej. Ze Smith nie. Wierzył, że musieli się spotkać. Byli dla siebie ogromnym wsparciem i mieli na siebie niewyobrażalny wpływ.

Krytycy sztuki widzą jednak dużą społeczną rolę fotografii Roberta. Chętnie wskazują też na analogię między nimi a rzeźbą i malarstwem chrześcijańskim.

- Robert był zdania, że przed inspiracjami nie da się uciec. Proszę sobie wyobrazić chłopaka, który tydzień w tydzień, a czasami nawet częściej, chodzi do kościoła. Ma do wyboru albo słuchać kazania księdza i uczestniczyć w zrytualizowanych, powtarzających się czynnościach, albo obserwować i odkrywać dookoła siebie to, na co inni nie zwracają uwagi. Robert patrzył i widział całą tę chrześcijańską martyrologię. Ona go pociągała. Droga krzyżowa, piety, męczennicy - krew, rozrywane ciało, nagość, nieokreślona moc seksualna - to wszystko w tych dziełach sztuki widać. Robert przełożył to na swoje prace. Zaczął się zastanawiać, jakie jest sprzężenie między seksualnością a cierpieniem. Dlaczego ludziom sprawia przyjemność bycie upokarzanym w łóżku, a innym - upokarzanie.

Ale to nie odpowiedź go interesowała, tylko samo postawienie pytania. Bo skoro tylu ludzi uczestniczyło z nami regularnie w tych mszach i nie było w stanie dostrzec tego, co zobaczył w sztuce chrześcijańskiej Robert, oznaczało to, że trzeba o tym głośno powiedzieć. I to właśnie Robert zrobił. Chrześcijaństwo oddaje hołd przemocy i martyrologii, a Robert wydobył piękno z przemocy w łóżku. Pokazał cierpienie, które zapewnia ekstazę.


Były w jego życiu sytuacje, kiedy świadomie wyłączył aparat? Kiedy stwierdził, że to zbyt wiele, że nie powinien wydobywać tego na światło dzienne?

- Robert nigdy nie zrobiłby czegoś, czego nie chciał. On nie robił przypadkowych zdjęć. To nie wyglądało w ten sposób, że szedł do piwnicy BDSM i zastanawiał się, co tam zobaczy i co sfotografuje. On doskonale wiedział, co chce uchwycić. I skoro postanowił to zrobić, dopinał swego, niezależnie od tego, jaki oddźwięk społeczny dana fotografia mogłaby mieć.



Jego podejście zmieniło się, kiedy zdiagnozowano u niego AIDS?

- Do sztuki nie. Może zmieniło się trochę do mnie. Był mi bliższy, łatwiej nawiązywał kontakt, traktował mnie jak partnera. Robert przez większość dorosłego życia dokumentował zależność pomiędzy cierpieniem i przyjemnością, orgazmem i bólem. Na ironię losu zakrawa fakt, że zmarł z powodu AIDS, choroby, która wiąże się z wielkim cierpieniem, ale przekazywana jest przez akt miłosny.

Edward Mapplethorpe. Fotograf i rysownik. Żyje i pracuje w Nowym Jorku. Rozgłos przyniosły mu czarno-białe portrety nagich mężczyzn i seria zdjęć jednorocznych dzieci. Jako rysownik zaistniał na początku XXI wieku, kiedy światło dzienne ujrzały jego dynamiczne prace, będące kontynuacją jego stylu w fotografii. Jego dzieła były wystawiane w najważniejszych galeriach w Stanach Zjednoczonych, Niemczech czy we Włoszech. Młodszy brat Roberta Mapplethorpe'a , jednego z najważniejszych fotografów XX wieku. Artur Zaborski


[ Dodano: 2017-06-06, 18:19 ]


cafébabel Berlin: Jaki był główny powód, dla którego nakręciliście dokument o Robercie Mapplethorpie?

F&R: W latach 80. mieszkaliśmy w Nowym Jorku. Nie poznaliśmy Roberta osobiście, ale wiele o nim słyszeliśmy. Znaliśmy jego nazwisko, bo już wtedy był popularnym artystą. Mapplethorpe – każdy go znał. W tamtym czasie, gdy artyści zdobywali sławę, ich nazwiska stawały się marką. Mapplethorpe zawsze wiedział, że na sukces w sztuce również trzeba ciężko pracować. Był świadomy, że musi wypracować sobie dobrą pozycję, wystawiać swoje fotografie w odpowiednich galeriach, przemówić do kolekcjonerów i zyskać rozgłos. Wyjść do ludzi i być stale obecnym w ich świadomości. Właśnie dlatego był bardzo otwarty i całkowicie szczery, a w tamtych czasach było to coś nietypowego. Myślę, że dziś jest podobnie.

cafébabel: Jakie jest przesłanie waszego dokumentu Look at the pictures?

F&R: Jest to spojrzenie na prywatne życie Mapplethorpe’a i jego pracę. Chcemy, aby widzowie naprawdę zrozumieli tego artystę i jego sztukę. Robert jest wciąż postrzegany wyłącznie jako skandalista. Film oczywiście przedstawia głównie jego fotografie, jak sugeruje tytuł, ale również historię życia artysty – po części opowiedzianą jego własnymi słowami.

cafébabel: Co było dla Was szczególnie ważne przy tworzeniu filmu?

F&R: Chcieliśmy przedstawić Mapplethorpe'a jako prawdziwego człowieka, tak, aby widz dowiedział się czegoś o nim samym. Jego nazwisko jest znane, ale niewiele osób wie, kto i co dokładnie się za nim kryje. Skandal, który przyniósł mu sławę, jednocześnie przyćmił jego prace. Artysta zmarł w wieku 42 lat, a mimo to pozostawił ogromny dorobek artystyczny, tysiące fotografii.

cafébabel: Czy łatwo było przekonać fundację Mapplethorpe’a do tego projektu?

F&R: Raczej tak, dali się namówić, ale bardzo dokładnie przyglądali się naszej pracy. Było jasne, że kręcąc dokument o takim artyście jak Mapplethorpe, ma się do czynienia z prowokującymi materiałami. Jednak przede wszystkim musieliśmy być całkowicie szczerzy. To było jego życie, to była jego sztuka, to jest nasz film.

cafébabel: W jaki sposób nawiązaliście współpracę z HBO?

F&R: Już wcześniej pracowaliśmy razem, a HBO to jedyna stacja w amerykańskiej telewizji, która wyemitowałaby taki dokument. Jednak nawet mimo to nie byliśmy pewni, czy możemy pokazać wszystko! Po wyprodukowaniu filmu pokazaliśmy go HBO, a oni podsumowali go jednym słowem: wonderful. Trzeba jednak obejrzeć film, by lepiej zrozumieć całą problematykę. Myślę, że przekroczyliśmy pewne granice – w amerykańskiej telewizji nie było chyba jeszcze tak odważnego materiału.

cafébabel: A czy Wy sami posiadacie fotografie autorstwa Mapplethorpe’a?

F&R: Niestety nie, ale bardzo byśmy chcieli. Ich ceny nieustannie rosną i rosną. Niedawno jedna sprzedała się na aukcji za 379 tysięcy dolarów. Dla nas to zdecydowanie za drogo.

cafébabel: Czy dostrzegacie jakieś różnice między amerykańskimi a europejskimi festiwalami filmowymi?

F&R: Tak. Już kiedyś prezentowaliśmy nasze filmy „Party Monster" i „Deep Throat" na Berlinale. Z naszego punktu widzenia publiczność europejska różni się od amerykańskiej. Widzowie w Europie są w jakiś sposób zaangażowani. Wydaje się, że film jest tutaj bardziej postrzegany jako jedna ze sztuk pięknych. Idee artystów bardziej ciekawią publiczność, tak samo jak psychologia dzieła i konkretnego twórcy. Chodzi o coś więcej niż tylko o stwierdzenie, czy prezentowany obraz jest już dziś nieprzyzwoity czy nie. Podczas premiery filmu na Berlinale od początku do końca panowała całkowita cisza. W Stanach nie doświadczamy czegoś takiego. Wydaje mi się, że istnieje na to jakieś określenie, ale nie pamiętam już jakie. Coś „atakuje” Twoje zmysły.

cafébabel: Obezwładnia zmysły?

F&R: Tak, to właśnie to.

cafébabel: Coraz częściej odwiedzacie stolicę Niemiec. Jak Waszym zdaniem zmienił się Berlin?

F&R: Zmienił się bardzo znacznie. Ciekawe jest to, że potrafię sobie wyobrazić przeprowadzkę do tego miasta. Gdybym miał zamieszkać w Europie, to z pewnością wybrałbym Berlin. Jest tu bardziej komfortowo niż w innych metropoliach. Zdaje się również, że ludzie są tu bardzo oddani sztuce. My mieszkamy w Los Angeles, jest to najlepsze miejsce dla artystów w USA. Myślę, że gdyby Mapplethorpe dziś żył, zamieszkałby w Berlinie albo w LA.

Artykuł opublikowany przez ekipę lokalną cafébabel Berlin

[ Dodano: 2017-06-06, 18:22 ]
Cytat


cafébabel Berlin: Jaki był główny powód, dla którego nakręciliście dokument o Robercie Mapplethorpie?

F&R: W latach 80. mieszkaliśmy w Nowym Jorku. Nie poznaliśmy Roberta osobiście, ale wiele o nim słyszeliśmy. Znaliśmy jego nazwisko, bo już wtedy był popularnym artystą. Mapplethorpe – każdy go znał. W tamtym czasie, gdy artyści zdobywali sławę, ich nazwiska stawały się marką. Mapplethorpe zawsze wiedział, że na sukces w sztuce również trzeba ciężko pracować. Był świadomy, że musi wypracować sobie dobrą pozycję, wystawiać swoje fotografie w odpowiednich galeriach, przemówić do kolekcjonerów i zyskać rozgłos. Wyjść do ludzi i być stale obecnym w ich świadomości. Właśnie dlatego był bardzo otwarty i całkowicie szczery, a w tamtych czasach było to coś nietypowego. Myślę, że dziś jest podobnie.

cafébabel: Jakie jest przesłanie waszego dokumentu Look at the pictures?

F&R: Jest to spojrzenie na prywatne życie Mapplethorpe’a i jego pracę. Chcemy, aby widzowie naprawdę zrozumieli tego artystę i jego sztukę. Robert jest wciąż postrzegany wyłącznie jako skandalista. Film oczywiście przedstawia głównie jego fotografie, jak sugeruje tytuł, ale również historię życia artysty – po części opowiedzianą jego własnymi słowami.

cafébabel: Co było dla Was szczególnie ważne przy tworzeniu filmu?

F&R: Chcieliśmy przedstawić Mapplethorpe'a jako prawdziwego człowieka, tak, aby widz dowiedział się czegoś o nim samym. Jego nazwisko jest znane, ale niewiele osób wie, kto i co dokładnie się za nim kryje. Skandal, który przyniósł mu sławę, jednocześnie przyćmił jego prace. Artysta zmarł w wieku 42 lat, a mimo to pozostawił ogromny dorobek artystyczny, tysiące fotografii.

cafébabel: Czy łatwo było przekonać fundację Mapplethorpe’a do tego projektu?

F&R: Raczej tak, dali się namówić, ale bardzo dokładnie przyglądali się naszej pracy. Było jasne, że kręcąc dokument o takim artyście jak Mapplethorpe, ma się do czynienia z prowokującymi materiałami. Jednak przede wszystkim musieliśmy być całkowicie szczerzy. To było jego życie, to była jego sztuka, to jest nasz film.

cafébabel: W jaki sposób nawiązaliście współpracę z HBO?

F&R: Już wcześniej pracowaliśmy razem, a HBO to jedyna stacja w amerykańskiej telewizji, która wyemitowałaby taki dokument. Jednak nawet mimo to nie byliśmy pewni, czy możemy pokazać wszystko! Po wyprodukowaniu filmu pokazaliśmy go HBO, a oni podsumowali go jednym słowem: wonderful. Trzeba jednak obejrzeć film, by lepiej zrozumieć całą problematykę. Myślę, że przekroczyliśmy pewne granice – w amerykańskiej telewizji nie było chyba jeszcze tak odważnego materiału.

cafébabel: A czy Wy sami posiadacie fotografie autorstwa Mapplethorpe’a?

F&R: Niestety nie, ale bardzo byśmy chcieli. Ich ceny nieustannie rosną i rosną. Niedawno jedna sprzedała się na aukcji za 379 tysięcy dolarów. Dla nas to zdecydowanie za drogo.

cafébabel: Czy dostrzegacie jakieś różnice między amerykańskimi a europejskimi festiwalami filmowymi?

F&R: Tak. Już kiedyś prezentowaliśmy nasze filmy „Party Monster" i „Deep Throat" na Berlinale. Z naszego punktu widzenia publiczność europejska różni się od amerykańskiej. Widzowie w Europie są w jakiś sposób zaangażowani. Wydaje się, że film jest tutaj bardziej postrzegany jako jedna ze sztuk pięknych. Idee artystów bardziej ciekawią publiczność, tak samo jak psychologia dzieła i konkretnego twórcy. Chodzi o coś więcej niż tylko o stwierdzenie, czy prezentowany obraz jest już dziś nieprzyzwoity czy nie. Podczas premiery filmu na Berlinale od początku do końca panowała całkowita cisza. W Stanach nie doświadczamy czegoś takiego. Wydaje mi się, że istnieje na to jakieś określenie, ale nie pamiętam już jakie. Coś „atakuje” Twoje zmysły.

cafébabel: Obezwładnia zmysły?

F&R: Tak, to właśnie to.

cafébabel: Coraz częściej odwiedzacie stolicę Niemiec. Jak Waszym zdaniem zmienił się Berlin?

F&R: Zmienił się bardzo znacznie. Ciekawe jest to, że potrafię sobie wyobrazić przeprowadzkę do tego miasta. Gdybym miał zamieszkać w Europie, to z pewnością wybrałbym Berlin. Jest tu bardziej komfortowo niż w innych metropoliach. Zdaje się również, że ludzie są tu bardzo oddani sztuce. My mieszkamy w Los Angeles, jest to najlepsze miejsce dla artystów w USA. Myślę, że gdyby Mapplethorpe dziś żył, zamieszkałby w Berlinie albo w LA.

Artykuł opublikowany przez ekipę lokalną cafébabel Berlin


[ Dodano: 2017-06-06, 18:48 ]
Cytat


Niepublikowane zdjęcia Roberta Mapplethorpe’a

Nowy Jork był uważany za upadające miasto pod koniec lat 70. i na początku 80. Rada bezpieczeństwa publicznego wydała nawet kontrowersyjną ulotkę, która miała zupełnie zniechęcić turystów do przyjazdu. Jednak to właśnie w tym miejscu i w tym czasie królowało pokolenie buntowniczych artystów. Na Bronxie rodził się hip-hop, a kwitnący ruch punków krzyżował się z awangardową sceną życia nocnego w centrum. W tym okresie po Stonewall i przed epidemią AIDS członkowie społeczności queer przecierali nowe szlaki nie tylko swoją sztuką, ale także stylem życia. Prace i idee ukształtowane w tej erze nadal wywierają ogromny wpływ na Nowy Jork.

Kanadyjski fotograf Marcus Leatherdale uchwycił tę eksperymentalną energię. Swoje pierwsze wystawy organizował w Club 57 i Danceterii, a potem fotografował m.in. Keitha Haringa i Leigh Bowery w cyklu „Hidden Identities". W magazynie Details publikował przykuwające uwagę, czarno-białe zdjęcia, pokazujące modeli i modelki z zasłoniętymi twarzami. Jedynymi wskazówki dotyczącymi tożsamości tych kultowych postaci były ich styl i postawa. Zanim jednak powstały te wszystkie prace, Leatherdale zrobił kolorowe zdjęcia Roberta Mapplethorpe'a w 1979 roku. Nigdy niewystawiane wcześniej fotografie.

Leatherdale i Mapplethorpe byli wtedy w związku i pewnej nocy wrócili do studia artysty po imprezie, a Marcus zaczął fotografować Roberta. Wygląda tak, jak go zapamiętaliśmy: jest pewny siebie i ubrany w idealnie dopasowane, skórzane spodnie. Leatherdale wydobywa z niego jednak również naturalną, zrelaksowaną energię, która nieczęsto przebija się w kultowych autoportretach Mapplethorpe'a. Bliskość i zaufanie pary sprawiają, że zdjęcia są świeże. W zeszłym roku biograf Leatherdale'a — Martin Belk — znalazł te fotografie podczas przeglądu archiwum Marcusa. Spotkaliśmy się z legendarnym fotografem, by dowiedzieć się czegoś więcej o tych zapomnianych portretach.

Opowiedz nam o pierwszym spotkaniu z Robertem. Jakie było twoje pierwsze wrażenie?

Poznałem Roberta w San Francisco, gdy studiowałem fotografię na San Francisco Art Institute. Organizował dwie wystawy: jedną z portretami, drugą ze zdjęciami seksu. Kilku ludzi, w tym nauczycieli, zasugerowało, żebym poszedł je obejrzeć, bo pomyśleli, że nasze prace są na pewien sposób podobne. Wtedy nie miałem pojęcia, kim był, ale byłem wielkim fanem Patti Smith. Zaintrygowałem się, gdy usłyszałem, że to on zrobił dla niej okładkę „Horses". Poszedłem sam do galerii, żeby zobaczyć jego portrety i na początku nie rozumiałem jego prac. Mieliśmy wspólnego znajomego, Petera Berlina, który zaprosił mnie ze sobą na wernisaż drugiej wystawy Roberta. Tam Peter nas sobie przedstawił. Oczywiście Robert brylował w towarzystwie i był dość zajęty rozmowami z wielbicielami, ale gdy wychodziłem, zatrzymał mnie i zaprosił na kolację następnego dnia.

Następnego wieczoru odebrałem go w moim [starym, sportowym samochodzie] MGA Roadster. Był cichy i powściągliwy, rozmawialiśmy głównie o fotografii. Peter pojawił się po kolacji. Szli do jakichś barów, ale ja podziękowałem, bo następnego dnia wyjeżdżałem do Arizony z przyjaciółką, Gail. Miała błękitny samochód Cutlass Supreme i chcieliśmy wypróbować nasze nowe aparaty Polaroid SX70, jeżdżąc po polach do minigolfa na pustyni. Roberta trochę zniechęciło, że miałem inne plany. Powiedziałem mu, że chcę przenieść się do Nowego Jorku latem, gdy skończę szkołę. Uprzejmie zaproponował mi, że mogę u niego pomieszkać.

Nie potraktowałem tego zaproszenia poważnie, bo dopiero się poznaliśmy. Gdy wróciłem z wyprawy, czekała na mnie pocztówka od Roberta z jego numerem telefonu i adresem. Znów mnie zapraszał do swojego loftu. Gdy przyjechałem miesiąc później, zadzwoniłem do niego i mieszkałem z nim, dopóki nie znalazłem sobie własnego miejsca. Był bardzo ufny. Poleciał na miesiąc do Amsterdamu i po prostu dał mi klucze.

Przez kilka miesięcy zarządzałeś też studiem Roberta. Co należało do twoich obowiązków?

Starałem się, żeby wszystko było uporządkowane i zorganizowane, nadzorowałem odbitki na wystawy. Potem spotykaliśmy się z Samem Wagstaffem na lunchu i kończyliśmy w studiu. Wtedy nie było tak chaotycznie, nawet miał asystenta w ciemni.

Robert był zdeterminowany i chciał zostać gwiazdą, za wszelką cenę. Gdy zacząłem być znany ze swojej fotografii, pojawiło się napięcie. Oboje fotografowaliśmy Nowy Jork w tym samym czasie, często też tych samych ludzi, więc pojawiały się porównania, a on nie mógł tego znieść. Oczywiście to Robert był bardziej uznanym artystą, ale pracowaliśmy też na wspólnej płaszczyźnie, z czego niewielu zdaje sobie sprawę. Oboje fotografowaliśmy [kulturystkę] Lisę Lyon, którą zapoznałem z Robertem przez wspólną znajomą, Marcię Resnick. Robert nie używał oświetlenia stroboskopowego, gdy go poznałem, jedynie żarówki wolframowej i światła dziennego. Miał niesamowity sprzęt, który kupił mu Sam, ale bał się porażenia prądem. Przyzwyczaiłem go do korzystania ze stroboskopowego flesza, którego uczyłem się używać na SVA. Na początku byliśmy artystycznymi kompanami, dopóki nie zyskałem uznania. Trzeba jednak przyznać, że w Nowym Jorku każdy jest skupiony na karierze. Ja też byłem bardzo ambitny, ale nie lubiłem rywalizacji.

Oprócz Roberta uwieczniłeś też wielu ważnych ludzi ze sceny kreatywnej oraz ze świata życia nocnego tego miasta w latach 80.

Fotografowałem z wnętrza kółka wzajemnej adoracji centrum miasta. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem, ale archiwizowałem erę, która za 20 lat miała wyginąć. Myśleliśmy, że zawsze będziemy mieć dwadzieścia parę lat. Niedawno przeniosłem się do Indii i prowadzę życie w nowym plemieniu, które również powoli zanika. Tym razem mam tego świadomość.

Ostatnio znów wzrosło zainteresowanie życiem i pracami Roberta: powstał film dokumentalny HBO, kolekcja Rafa Simonsa, a „Just Kids" [autobiografia Patti Smith] ożyje jako serial. Jak myślisz, dlaczego dzieje się to teraz?

Odnowione zainteresowanie życiem i pracami Roberta bardzo mnie cieszy. Jednakże film dokumentalny w ogóle mi się nie podobał, to okropne przeinaczenie jego życia. Tak to już jest, że historia jest nieustannie pisana od nowa, przez ludzi, którzy jej nie doświadczyli i nie znają prawdziwej dynamiki pragnień i ambicji Roberta. Tak, chciał być sławny i tak, był perfekcjonistą we wszystkim, co robił. Był bardzo intensywny i zdeterminowany, ale nie był takim rekinem, jak w filmie. Był skupiony na sobie i ambitny, ale był też dobroduszny i szczodry, kochał żartować i plotkować. Czasem wręcz cieszył się z prostych przyjemności jak dziecko. Kiedyś pojechaliśmy do Kanady, żeby odwiedzić moich rodziców w domu nad jeziorem. Cały dzień łowił ryby, jak mały chłopiec.

Czy gdy patrzysz na te zdjęcia, dostrzegasz coś, czego inni mogą nie widzieć?

Te portrety Roberta są wyjątkowe, bo to jedyne kolorowe zdjęcia, jakie kiedykolwiek zrobiłem. Zawsze pracowałem z czernią i bielą. Mam szczerą nadzieję, że pokazują chociaż cień mojego najlepszego przyjaciela, „kościstej twarzy" — tego chłopaka, który był szczęśliwy, że może sobie połowić ryby.

i-D

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach