plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
:mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :-B :-B :-B :-B
 

Zbynio  Dołączył: 07 Maj 2007
Buahahahaha osmarkałem klawiaturę!!!!!!!!!!! :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :-B :-B :-B :-B :-B :-B
 

unum  Dołączył: 03 Kwi 2012
Powieść w odcinkach wraca do łask... jak w gazetach sprzed wieku :-)
Apas, dawaj dalej, jesteśmy już od tego lekko uzależnieni :mrgreen:
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
Cholera, znowu wkradło się kilka literówek. Pisałem sporo po północy ze świadomością, że mogę liczyć najwyżej na szybki prysznic, trzy - cztery godziny snu i poranną kawę z kanapką, więc opublikowałem bez czytania. Wybaczcie...
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
Spoko ;-)
 

unum  Dołączył: 03 Kwi 2012
Artyści to jednak mają ciężkie życie... żeby się jeszcze jakieś tradycyjne suchoty nie przyplątały ;-)

P.S.
Ale z kanapkami nie przesadzaj: "tylko artysta głodny jest wiarygodny" :mrgreen:
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
unum napisał/a:
Artyści to jednak mają ciężkie życie... żeby się jeszcze jakieś tradycyjne suchoty nie przyplątały ;-)

P.S.
Ale z kanapkami nie przesadzaj: "tylko artysta głodny jest wiarygodny" :mrgreen:


Artysta syty jest bardziej obyty
Więcej bywały, więcej rozumie
Tworzy więc sztukę lepszą i milszą
Tworzy ją dla was
Najlepiej jak umie

Zatem kanapki mu nie odmawiaj
Ani kufelka na zlocie corocznym
Suchot mu nie życz, kiły nie wmawiaj
Bez niego i sztuki twój świat
Będzie mrocznym...

To śpiewałem ja, Apas, w imieniu wszystkich głodujacych artystów.
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
:evilsmile: :-B :-B :-B
 

unum  Dołączył: 03 Kwi 2012
:mrgreen:

Nic złego, broń Boże, nie życzę, a i kufelka (lub kieliszka absyntu) bym nie odmówił :-B
 

opiszon  Dołączył: 29 Sty 2008
plot twist- Koordynatorka Służb Genowefa Blenda okazała się nieznajomym w kapeluszu o głosie samicy Grzechotnika...
Jorgiem Martinezem
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
opiszon napisał/a:
plot twist- Koordynatorka Służb Genowefa Blenda okazała się nieznajomym w kapeluszu o głosie samicy Grzechotnika...
Jorgiem Martinezem

Opi - napiszesz następny odcinek?
:-D
 

Zdano  Dołączył: 23 Paź 2006
Apas napisał/a:
Zatem kanapki mu nie odmawiaj
Ani kufelka na zlocie corocznym

Tylko daj szansę i przyjedź wreszcie.
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
Zdano napisał/a:
Apas napisał/a:
Zatem kanapki mu nie odmawiaj
Ani kufelka na zlocie corocznym

Tylko daj szansę i przyjedź wreszcie.


Naprawdę bardzo chcę i naprawdę obiektywnie mi nie wychodzi - mam dość paskudną profesję pod względem planowania czegokolwiek. Może w przyszłym roku się uda...
 

opiszon  Dołączył: 29 Sty 2008
Apas, to życie i testosteron napisało taki scenariusz...

obawiam się że ja nie mam tak lekkiego pióra ;-)
 

Zdano  Dołączył: 23 Paź 2006
Apas napisał/a:
Naprawdę bardzo chcę i naprawdę obiektywnie mi nie wychodzi

Bo w końcu my do Ciebie przyjedziemy i dopiero będziesz miał problem. ;-)
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
Zdano napisał/a:
Apas napisał/a:
Naprawdę bardzo chcę i naprawdę obiektywnie mi nie wychodzi

Bo w końcu my do Ciebie przyjedziemy i dopiero będziesz miał problem. ;-)


Chciałbym mieć w życiu tylko TAKIE problemy :mrgreen:
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
Inspektor Robert Keller zameldował się na komendzie o ósmej trzydzieści rano w stanie, który sam określał standardowym poniedziałkowym w.k.u.r....ńkiem. Dziesięć minut później, po kilku rozmowach z kolegami, jego wewnętrzny indykator samopoczucia przesunął się o pięć pozycji na skali i wskazywał teraz ponadstandardowy w.k.u...w gólny, przy którym wszyscy, ale to absolutnie wszyscy – wliczając w to polsko-amerykańskiego szefa – winni się inspektora obawiać.
Nie, żeby Keller kochał pracować w niedzielę. Szczerze mówiąc, to on generalnie nie lubił pracować. Ale uwielbiał być w centrum akcji, wydawać polecenia, rugać podwładnych na oczach innych podwładnych i przypadkowych świadków oraz spotykać się z prasą. Nie było ku temu lepszej okazji, niż morderstwo. Zwłaszcza morderstwo nietypowe, jak zdołał usłyszeć od życzliwych kolegów. Szczególnie zaś – nietypowe morderstwo popełnione w weekend w miesiącu, w którym on, Keller, miał rozpisane dyżury weekendowe. JEGO morderstwo, które ten pieprzony Jankes zlecił Kadyszkowi! Kadyszkowi, temu zniewieściałemy kretynowi, pętającemy się po służbie z aparatem marki Pentax na szyi i robiącemu zdjęcia wszystkiemu, co mu się pod obiektyw nawinęło.
Keller wpadł do sekretariatu komisarza jak burza.
- Jest?! Sam?! - warknął do pani Basi, sekretarki, odwieszającej właśnie torebkę na oparcie krzesła.
- Nie wiem, dopiero przyszłam.. Panie inspektorze!
Keller nie zwracał uwagi na krzyki kobiety. Niko na pewno był w gabinecie. Zawsze był tam od bladego świtu, cholerny amerykański stachanowiec. Inspektor z rozmachem nacisnął klamkę i pchnął drzwi do gabinetu szefa.
Pustego gabinetu.
Na biurku pracował włączony laptop, obok leżał nadgryziony batonik z mchu i paproci z dodatkiem innej roślinności, bardzo zdrowy, bardzo reklamowany i cholernie drogi. Wszystko wyglądało tak, jak zawsze gdy Niko był w swoim gabinecie. Poza tym, że go nie było.
Robert Keller obszedł pomieszczenie dookoła, rzucił okiem na laptop z migajacym nagłowkiem: “Tak, to był brokat, ale cały ten projekt to i tak strzał w stopę” - znakiem, że Niko jak zawsze rano czytał skrupulatnie wszystkie serwisy z newsami ze świata. Jednak szefa nie było. Policjant spojrza na stojacą w drzwiach gabinetu panią Basię.
- Do kibla może poszedł?
- No to by komputer zamknął, żeby się hasłem zabezpieczył, chyba... Zawsze tak robi... - kobieta wyglądała na zaskoczoną.
- Dobra, pani Basiu. Pani mi zrobi mocną kawę. Gdy ją wypiję, zrobi pani koljeną. I następną. Ja sobie na niego poczekam – Keller miał pomysł na karczemną awanturę i był zdecydowany wprowadzić go w życie. Był pewien, że odrobina kofeiny, od której był lekko uzalezniony, tylko mu w tym pomoże.

Pułkownik Pleśniak nie czuł zmęczenia, choć od chwili, gdy jego przyjaciel z policji obudził go swoim telefonem – praktycznie nie spał. Na koniec długiego i stresujacego nocnego posiedzenia w Ministerstwie, Genowefa Blenda, Koordynatorka Służb poprosiła Pleśniaka, by wraz z Kadyszkiem ‘zajęli się dodatkowymi aspektami sprawy’, jak to ujęła. Pułkownik zaoponował mówiąc, że jest bardzo zajety w Sztabie, ale wtedy facet z MON stwierdził, że bierze to na siebie i Pleśniak ma wykonać polecenie Blendy. Oficerowi bardzo to odpowiadało – znacznie bardziej wolał być znowu w akcji, nawet – a może zwłaszcza - tak niebezpiecznej, niż siedzieć za biurkiem i przewalać papiery, czekając na generalski awans. Zresztą - zakup śmigłowców bojowych czekał tak długo, że może poczekać jeszcze trochę – może w międzyczasie zbudują jakieś lepsze?
Pleśniak wyjechał z miasta dwie godziny temu i wciąż kierował się na wschód. Nigdy nie był w miejscu, do którego zmierzał, ale wiedział doskonale, kogo zastanie pod adresem, którego kazano mu się nauczyć przed laty. Wrył go do pamięci razem z kilkunastoma innymi i był gotów wyrecytować każdy z nich obudzony w środku nocy po największej wojskowej popijawie, choć miał nadzieję, że nigdy nie bedzie musiał udać się do któregokolwiek z tych miejsc. Niestety – dziś okazało się, że były to nadzieje płonne.
Żołnierz nie używał nawigacji, jechał według mapy, którą przed laty zapamiętał, jedynie dla pewności czytając mijane drogowskazy. W końcu dotarł do małego miasteczka, przejechał powoli przez nie, minął jakieś zabudowania przemysłowe, kilka gospodarstw i wreszcie skręcił na polną drogę wiodącą do lasu. Przejechawszy traktem miedzy drzewami jeszcze dwa kilometry, wyjechał na wielką polanę, na której za betonowym ogrodzeniam stało kilka zabudowań: widoczne szklarnie, rosnace za nimi drzewa owocowe i ciągnące się poza ogrodzeniem pola świadczyły, że dotarł do oddalonego od cywilizacji, ale nowoczesnego i całkiem pokaźnego gospodarstwa rolnego.
Tuż przy bramie stał niewielki barak, nad którego wejsciem widniała tablica informująca, że przybysz znajduje się w Gospodarstwie Ekologicznym, Sadzie i Pasiece ‘To-Ki-Na’, zaś w baraku, który jest sklepikiem, można nabyć zdrowe i ekologiczne produkty. Pleśniak zgasił silnik auta i uśmiechnął się pod nosem. ‘Pasieka. Ma chłop poczucie humoru’ - pomyslał.
Gdy wchodził do sklepu, nad drzwiami zadźwięczał dzwonek. Chwilę później w wejściu na zaplecze ukrytym miedzy regałami z miodami, kompotami i innymi prztworami, pojawiła się młoda i śliczna, na oko dwudziestoletnia dziewczyna w letniej sukience pod którą – co nie umknęło uwagi pułkownika – nie nosiła stanika.
- Dzień dobry! Czym mogę służyć? - rzuciła z promiennym uśmiechem w stronę żołnierza.
Pleśniak z trudem oderwał wzrok od dekoltu dziewczyny rozważając przez chwię naprawdę szczerą, wojskową odpowiedź na tak postawione pytanie, jednak złośliwa pamieć podsunęła mu powód jego wizyty w tym miejscu i stary wojak postanowił wziać się w garść.
- Chciałbym się widzieć z panem Pszczołowatym...
- O, stryjek jest zapewne w domu, o tej porze jada zwykle śniadanie po porannej pracy w gospodarstwie. Kogo mam zapowiedzieć? - uśmiech nie znikał z twarz dziewczyny.
- Proszę powiedzieć stryjkowi, że potrzebuję petardy...
- Petardy? - szczere zdumienie rysujące się w zielonych oczach tylko dodało jej uroku.
- Tak. Petardy. Na kawki...
- Petardy na kawki... - powtórzyła dziewczyna sprawiajac wrażenie, że podejrzewa, iż ktoś stroi sobie z niej żarty
- Tak, panienko. Proszę powiedzieć stryjowi, że w sklepie jest klient szukajacy petard na kawki. Proszę mu to dokładnie powtórzyć. Zapewniam, że stryjek będzie wiedział o co chodzi. Proszę już iść, ja tu poczekam.
Dziewczyna wzruszyła ramionam, obróciła się na piecie i pomaszerowała na zaplecze. Pułkownik Pleśniak stwierdził, że z tyłu prezntowała się równie apetycznie, jak z przodu.

Wszędzie panowała ciemność. Inspektor Kadyszek w tej ciemnosci najpierw odnalazł swoje imię, potem nazwisko. Gdy wiedział już, kim jest, zaczął się zastanawiać, czym jest ta otaczajaca go, przygniatająca ciemność? I gdzie podziało się światło?! Inspektor wiedział – nie, bardziej czuł – że swiatło jest dobre. Ciemność to były pytania i strach, świato – to odpowiedzi i zrozumienie. Tak, potrzebował światła, musiał znaleźć jasność. Ta świadomość wywołała jakiś ruch w ciemności. Kadyszek rzucił się w tym kierunku gdzie – jak mu się wydawało – ciemność zawirowała mieszając się z pasmami szarości. Czuł, że jego ciało jest przygniecione, przywiazane, przykute, że nie może się ruszać, ale z olbrzymim wysiłkiem kierował swoje wewnętrzne JA w kierunku ulotnej zjawy. Kolejny wir. Więcej jasności, albo może tylko mniej ciemności? O, znowu! Coś w regularnych odstępach rozrzedzało mrok, niby powolne... uderzenia? Tak! Powolne uderzenia wielkich, białych skrzydeł, które rozcieńczały ciemność... Policjant uświadomił sobie, że za zasłoną ciemności unosi się wielki, wspaniały bielinek kapustnik, jak zjawa z lepszego swiata, anioł nadziei, posłaniec jasności. Tak, musiał go sfotografować, przecież od tego wszystko sie zaczęło! Jak w kiepskim filmie S-F (albo mocno trzeciorzdnej powieści w odcinkach, publikowanej za darmo na jakimś niszowym portalu) w rękach Kadyszka zmaterializował się aparat. Inspektor pzyłożył og do oka i wcisnał spust migawki do połowy, kierujac obiektyw w kierunku wielkiego motyla. Wiedział, że zaraz jego wspaniały SMC PENTAX-D FA 100mm f/2.8 WR Macro błyskawicznie ustawi ostrość, jak zawsze czynił to każdy obiektyw Pentaxa. Obraz w wizjerze rzeczywiscie wyostrzył się, dało się przez ułamek sekundy dostrzec czułki i złożone oko owada, lecz niemal w tym samym momencie z głośnym ‘bzzzzzzzzryyy’ obiektyw rozogniskował się, zatrzymał i zaczął wracać tylko po to, by pokazać obraz owada ponownie na moment i pognać w przeciwnym kierunku skali ostrości. Zaskoczony Kadyszek począsnął aparatem nic nie rozumiejąc. Spróbował wyostrzyć ponownie, znowu bez skutku. Oderwał aparat od oka i spojrzał na obiektyw. To nie był Pentax. To był tamron... Tamron... TAMRON! TAAAAA-M-ROOON!! TAM-RON!!! Tam Ron – Tam Ron – Tam...

Mariola Kadyszek wybiegła ze szpitalnej izolatki i ruszyła w kierunku lekarskiej dyżurki głośno wzywajac pomocy. Siedząca za szklaną ścianką pielęgniarka zerwała sie z miejsca i podbiegła do rozhisteryzowanej kobiety.
- Proszę się uspokoić, co się stało?!
- Mój mąż... Proszę pani, mój mąż!
Pielęgniarka odsunęła Mariolę i ruszyła do izolatki, spodziewając się najgorszego. Pacjent, przy którym czuwała jego żona został przywieziony ambulansem kilka godzin temu. Był nieprzytomny i śmierdział kapuśniakiem. Lekarze nie wiedzieli, co mu jest poza tym, że miał drobny wypadek w kuchni – to jednak nie tłumaczyło stanu głębokiej utraty świadomości, w jakim się znajdował.
Gdy pielęgniarka wpadła do izolatki, mężczyzna siedział na łóżku. Wyrwane z żył wenflony smętnie zwisały ze stojaków na rurkach kropłówek, aparat monitorujacy pracę serca piszczał alarmem. Pacjent był żywy, choc ewidentnie wzbudzony psychicznie. Siedział na łużku i cicho kołysząc się w przód i tył powtarzał w kółko naprzemiennie dwa słowa: ‘Tam’ oraz ‘Ron’...

CDN...?

Edit - chyba muszę odstawić Kadyszka na chwilę... Dla zdrowia psychicznego, i tak wątłego :-)
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
:mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :-B :-B :-B :-B :-B
 

0bleblak  Dołączyła: 15 Cze 2011
Apas, :oops: :-B
 

SlicaR  Dołączył: 28 Kwi 2013
:mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :-B :-B :-B :-B :-B :-B

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach