Fenol  Dołączył: 31 Sie 2010
Ciekawe, czy nowe fakty, które tu wyszły, będą miały odzwierciedlenie w fabule... :lol:
 

0bleblak  Dołączyła: 15 Cze 2011
plwk napisał/a:
Dzień urodzin Słońca Narodu i "Słoneczka Forum" - też dobrze :mrgreen:

Będziesz pamiętał 8-) ?
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
Zgadnij :-P
 

SlicaR  Dołączył: 28 Kwi 2013
:mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :-B :-B :-B :-B :-B
Uuuuu Apas dostał świeży towar!
0bleblak, ale musisz zmienić awatar na jakiś bardziej słoneczny.
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
Od autora - moi drodzy, nieubłaganie zbliżamy się do dramatycznego i niespodziewanego zakończenia przygód Inspektora, choć to jeszcze nie dziś.
Problem polega na tym, że mój szef wrócił z urlopu na południu Francji i ważą się losy Bardzo Ważnego Wyjazdu Służbowego - jeśli do niego dojdzie, będziecie musieli poczekać - obgryzając paznokcie do łokci z nerwów, jak mniemam - nieco dlużej na kolejną porcję głupoty. Szanse na dziś są pół na pół, może coś sie jutro wyjaśni. Albo w weekend. Tak czy inaczej - nawet jak pojadę, to wrócę, a zakończenie w ogólnym zarysie już powstało - trzeba je tylko wypełnić odpowiednio popieprzoną treścią
:evilsmile:
A teraz - zapraszam do lektury :mrgreen:


Inspektor Stefan Kadyszek nie czuł się najlepiej. Po pierwsze wciąż odczuwał skutki zderzenia z garem kapuśniaku (będącym jednocześnie sarkofagiem bielinka). Po drugie – bardzo, ale to bardzo nie lubił latać, a właśnie siedział w samolocie lecącym 12 tysięcy metrów nad ziemią. I miał w nim siedzieć jeszcze jakieś 11 godzin, przemierzajac kilka stref czasowych i pielęgnując w sobie jet-laga wielkiego, jak stadardowy pomnik Kim Ir Sena w KRLD...
Niechęć Kadyszka do awiacji nie była wrodzona. Wręcz przeciwnie – był czas, gdy młody Stefan uwielbiał wznosić się w przestworza i przekraczać tam kolejne granice. Na przykła barierę dźwięku. Albo granicę lądową z Czechosłowacją – morskiej nigdy mu sie nie udało przekrczyć. Przynajmniej nie z Czechosłowacją... W każdym razie – niczego takiego nie pamiętał.
Wszystko skończyło sie tamtego wrześniowego dnia w supertajnym ośrodku szkolenia oficerów RICOH. Kadyszek został zwerbowany w pierwszej grupie. Przeszedł morderczą selekcję tylko po to, by zaraz potem zacząć jeszcze bardziej morderczy trening. Jednym z jego wielu założeń było wyszkolenie agentów w sztuce mistrzowskiego prowadzenia wszelkich możliwych wehikułów, od wrotek po samolot pasażerski. Kandydaci zaliczali dwunastodniowy intesywny kurs, podczas którego przez 16 godzin dziennie przesidali się z samochodów na motocykle, z nich na łodzie motorowe, potem śmigłowce czy wreszcie samoloty i z powrotem, od początku, do utraty tchu, do zaniku świadomości, do pełnej automatyzacji odruchów. Wyczerpani instruktorzy wymieniali się co kilka cykli, ale Kadyszek i jego koledzy nie mieli najmniejszej taryfy ulgowej: trening zakładał osiągnięcie przez nich transu w celu błyskawicznego opanowania skomplikowanych procedur.
Kadyszek radził sobie świetnie. Jako jeden z pierwszych wpadł w trans, nie majac pojęcia jak sie nazywa i co robi. Kierował, pilotował i nawigował bez chwili przerwy, bez różnicy, czym się przemieszcza. Podobało mu się to.
Do czasu, aż w kolejnym cyklu, po bezbłędnie zaliczonej jeździe taktycznej samochodem osobowym został wezwany za stery MiGa 29. Zakładając w biegu skafander przeciwprzeciążeniowy był pewien, że i tym razem doskonale sobie poradzi, w końcu był to już któryś z kolei lot podczas całego szkolenia. I rzeczywiście – wszystko szło świetnie. Instruktor trzymał dłonie na sterach, kontrolowanych jednak przez kursanta podczas startu, ale gdy już znaleźli się na wysokości przelotowej, przekazał maszynę w całości Stefanowi. “Daj popalić tej ślicznotce, mały. Jest cała twoja” powiedział. Kadyszek pchnął przepustnice dodając ciągu. Silniki zawyły a przeciążenie wcisnęło obu pilotów w fotele. Kursant podśwaidomie, zapewne reagujac na wizg turbin, skierował rękę w kierunku dźwigni zmiany biegów, by wrzucić piątkę i zredukować obroty. Zmęczenie i odruch bezwarunowy na ułamek sekundy oszukały wytrenowany, ale zmęczony do granic wytrzymałości mózg – w MiGu nie ma skrzyni biegów. W tym miejscu, gdzie w Polonezie 1500, którym pokonywał skomplikowany tor przeszkód jeszcze dwadzieścia minut temu, znajdowała się jej dźwignia – teraz sterczał uchwyt katapultowania. Kadyszek zorientował się o setną sekundy zbyt późno: wrzucił tę cholerną piątkę...
Przypadkowe katapultowanie się z odrzutowca nie należy do miłych przeżyć. Przypadkowe katapultowanie się z odrzutowca lecącego z prędkością Mach 1,3 jest przeżyciem zdecydowanie traumatycznym. Przypadkowe katapultowanie się z radzieckiego odrzutowca lecącego z prędkością Mach 1,3 było czymś, co Kadyszek miał pamiętać do końca życia. I przez co bardzo, ale to bardzo nie lubił latać...
Inspektor otworzył oczy. Spojrzał na spocone, drżące dłonie. Jego dłonie. “Cholera, muszę pomyśleć o czyms innym...” zganił się w duchu. Była jedna metoda, by opanować emocje zwiazane z lotem i wspomnieniem tamtego wypadku... Wyobraźnia inspektora zowu zanurkowała w przestwór pamięci, szukając innego zestawu wspomnień...
‘Seiza-ho! Mokuso!’ Dwie komendy niby klucz odcinajacy od realnego świata. Oddychać. Świadomie. Zacząć intensywnie myśleć o Niczym. Odciąć się. ‘Mokuso – yame! Kiritsu! Aiki-taiso!’Seria powolnych, pogłębianych ruchów. Kontrolowany oddech. Przygotowanie ciała. ‘Yame! Tori: Hidari – kamae! Uke: migi kamae! Katete-tori gyaku-hanmi tai-no tenkan-ho. Hajime!’ Trening, ruch, praktyka. Szybciej, trudniej, boleśniej. Kata, shikko, tachi-waza. Szybciej! Suburi-bokken, tai-sabaki, tanto dori, jo dori, jo-kata. Godzina, dwie, trzy... ‘Yame! Seiza-ho! Randori!’ Chwila sprawdzianu. Wolna walka. Mistrz wskazuje na Kadyszka. Pokłon. Ruch ręki Mistrza wskazuje kogoś z grupy instrktorów. Porucznik Spacja. Blondynka w białej gi i czarnej hakamie. Długie rzęsy. Zabójca. Pokłon. ‘Onegai Shimasu...’
Stefan ściska w ręce gumowaną rękojeść noża. To nie jest treningowe, drewniane tanto, tylko prawdziwy nóż bojowy, ostry jak brzytwa. Delikatnie przesuwa się w stronę Spacji. Nie myśli jak zaatakować by myśli nie zdradziły zamiarów. Atakuje: tanto jodan tsuki! Prosto, szybko, skutecznie. Dziewczyna wiruje i znika w chwili, gdy ostrze ma ją trafić. Jej dłoń na nadgarstku Stefana. Jakaś siła, obracajaca jego rozpędzone ciało o 180 stopni. Łapie równowagę. Znowu widzi Spację, jakoś znalazła się za jego plecami. Jej druga dłoń błyskawicznie od spodu zamyka się na dłoni Stefana, wciąż ściskajacej nóż. Dziewczyna znowu wiruje i znika. Wraca tajemnicza siła, wyrywa Kadyszka w powietrze i rzuca o matę dojo. Kote – gaeshi. Nóż zniknął, ma go jego partnerka. Stefana boli urażona duma. I jądra, którymi wyrżnął w kawałek niezabezpieczonej matą, betonowej podłogi. ‘Arigato domo godzu-ni masta!’ Koniec porannego treningu. Kadyszek wróci na matę za 12 godzin, wyczerpany całym dniem szkolenia. Na wieczorny trening. I Spacja znowu go obije...
Z głębokiego transu wyrwał inspektora jakiś głos. To kapitan prosił o zapięcie pasów – samolot zbliżał sie do lotniska w Manili, stolicy Republiki Filipin.

Inspektor odebrał bagaż, przeszedł przez wszystkie odprawy i nieco zagubiony dreptał do wyjścia a halę przylotów. Dostał rozkaz spotkania się z Tamem Ronem, którego znał jedynie z wymiany maili przed kilku laty i notatek po angielsku odnajdowanych na marginesach faksowanych z Filipin dokumetów związanych ze śledztwem w sprawie tajemniczego palca nie mniej tajemniczej Filipinki. Kadyszka zapewniono w Ministerstwie, że jego filipiński kolega, poinformowany w ogólnym zarysie o powadze sytuacji, wie o planowanym przylocie policjanta z Polski i będzie go oczekiwał. Stefana jednak nie opuszczał niepokój, gdy maszerował przez kręte korytarze Terminalu Drugiego, dziwnego budynku w kształcie grotu strzały – poleciał wszak na drugi koniec świata w zasadzie prosto ze szpitala, bez przygotowań, bez kasy i bez jakiejś szczególnej znajomości angielskiego, bo podczas szkolenia wybrał czeski, irlandzki i rosyjski.
Jednak gdy tylko rozsunęły się przed nim drzwi do hali przylotów, wyszkolony do granic wzrok policjanta natychmiast wyłapał niewysokiego (jak wszyscy wokół), ciemnowłosego (jak wszyscy wokół) mężczyznę, trzymajacego nad głową kawałek kartony z napisem wykonanym czarnym flamastrem: ‘Mr Stephen Kadysheck’. Inspektor podszedł do mężczyzny i wyrecytował pracowicie wyuczoną formułkę:
- My name is Stefa Kadyszek. How are you, sir?
Filipińczyk uśmiechnął się promiennie, złożył arkusz kartonu i wyciągął dłoń na powitanie.
- Tam Ron być! Ja mówić polski. Ja studiować Polska. Wielka przyjaciel. Nie trzeba English, ja miło poćwiczę!
Skonfudowany lekko Kadyszek uścisnął rękę Tama i odetchnął w duchu, że nie bedzie się musiał kompromitować.
- Panie Tam Ron, pański polski jest bezbłedny – skłamał. - Nie wiedzieliśmy, że studiował pan w Polsce – dodał zastanawiajac się, z jakiego powodu nikt nie sprawdził polskich powiązan policjanta, którego podejrzewano o współpracę z wywiadem.
- Stara dziej. Mówić mu Tam, bez Ron. Przyjaciel! - uśmiech nie znikał z twarzy Filipińczyka.
Jego polski gość postanowił dowiedzieć się o swoim nowym przyjacielu jak najwięcej pod pretekstem przyjacielskiej pogawędki.
- Co studiowałeś w Polsce, Tam?
- Długa, roziągła historyk – odparł zapytany swoją specyficzą odmianą polszczyzny. - Opowie z auto. Długa droga do bazy, mnóstwo zegarek! - Tam Ron chwycił walizkę Kadyszka, potem jego samego pod ramię, i ruszyli w kierunku wyjścia z terminalu.

- Ja chcieć być lakarz. Doktor. Nasz rząd pytać wasz rząd dać współpraca. Być młody, zapisać się – oficer filipińskiej policji siedział obok oficera polskiej policji na tylnej kanapie leciwego i poobijanego mercedesa, który wolno toczył się po ulicach Manili w kierunku północnym, prowadzony przez umundurowanego funkcjonariusza.
- Ja mać interwiu w wasza ambasada. Nie mieć polski tam, tylko angielski. Chcieć studiować medyzyna, doktor. Oni pytać: gdzie chce studiować? Myśleć: jakie miasto? Nie znać mapa Polska. Powiedzieć: some cool place. Dobre miasto. Łade kobieta. Ty wiesz?
- Rozumiem – odparł Kadyszek.
- No to ja pytać angielski: cool place. I oni poslać mnie na KUL, do Lublin miasto...
- No ale tam przecież nie ma medycyny, na KULu? - zdziwił się Polak.
- No, ja wiedzieć. Ale potem. Na czwarty rok. Trzy lata najpierw ja myśleć ja robić medycyna, bo tam wszyscy mówić łacina. Ja myśleć, to doktory język. I uczyć się mocno. Być prymus. Zdać pierwszy rok medycyna. Zdać drugi rok medyzcyna. Zdać czeci rok medyzyna. Iść do profesor i pytać o specjalizacja być ginekolog, wiesz, doktor od kobieta sprawy. Zrobić się afera, rozumiesz? Ja myśleć medyzyna, studiować teologia. Trzy rok!
- Cholera, rozumiem... Straszna pomyłka. Przykro mi, Tam – Kadyszkowi było trochę głupio, choć to akurat wyjątkowo nie była jego wina.
- Nic, nic. Ja ostatecznie być doktor. Ale teologia... – Filipińczyk wciąż się uśmichał szeroko i nie wyglądał na kogoś, kto żywi urazę.

Wspominając pobyt Tama w Polsce i komentując mijane krajobrazy mężczyżni dotarli wreszcie na miejsce po kilku godzinach jazdy. Stary mercedes wtoczył się na podjazd przed obszernym, piętrowym drewanianym domem u podnóża porośniętych gęstą dżunglą gór Mingan leżacych na terenie Parku Narodowego Aurora. Kadyszek był śmiertelnie zmęczony lotem, zmianą stref czasowych i długą podróżą autem, ale ze zdumieniem stwierdził, że poczuł sympatię do gadatliwego Filipińczyka. Mężczyżni wysiedli z auta i Tam wprowadził Stefana do budynku.
- Tajny baza. Ty jeść, się kompać i iść spać. Jutro praca od samo rano – Ron przekazał walizkę Kadyszka komuś z licznej służby. Polski oficer zaczął protestować.
- Tam, to ważna sprawa. Powinniśmy wziąć się do pracy natychmiast...
- Ty być wrak. Trup. Padak – Filipinczyk pokręcił głową. - Ty odpocząć. Ja czekać na tajne dokumenty przyjechać w nocy. Ty musiec patrzyć te dokumenty. Bez dokumenty nie ma sens.
Fala potwornego zmęczenia dopadła Stefana niby szarańcza. W duchu uznał, że jego nowy kolega ma jednak rację a kąpiel, jakaś kanapka i sen to zdecydowanie dobry pomysł. Za oknem krzyczały małpy i skrzeczały papugi, albo odwrotnie. Inspektor dał się zaprowadzić do obszernego pokoju na piętrze willi, w którym stało wspaniałe, królewskie łożko. Na parapecie okna zobaczył przycupnitego motyla tak wielkiego i o tak kolorowych, fantazyjnych skrzydłach, że jego bielinek schował się ze wstydu w najdalszym zakamarku pamięci krótkotrwałej, przewidzianej do kasacji w trybie pilnym. “Cholera, powinienem wziąć aparat” pomyślał inspektor Kadyszek i padł na łóżko w garniturze i przepoconej koszuli. Spał, nim jego głowa zapadła się w miękką, puchową poduszkę.

CDN, for sure!
 

SlicaR  Dołączył: 28 Kwi 2013
:-B :-B :-B :-B :-B :-B :-B :-B :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
:mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :-B :-B :-B :-B :-B :-B :-B :-B
 

rysiekll  Dołączył: 10 Maj 2007
Apas, BOOOMBA:mrgreen: :mrgreen: :-B :-B :-B

A teraz pytanie, kto się zajmie zbieraniem funduszy na film, a kto się zajmie obsadą? Toż to jest gotowy scenariusz oscarowego hitu :lol: ...
 

0bleblak  Dołączyła: 15 Cze 2011
Apas, :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
SlicaR napisał/a:
0bleblak, ale musisz zmienić awatar na jakiś bardziej słoneczny.

Może coś z KG przywiozę.
 

Zbynio  Dołączył: 07 Maj 2007
 

pszczołowaty  Dołączył: 07 Gru 2009
Ginekolog z Lublina :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Apas, mam nadzieję, że ten wyjazd nie wypali ;)
 

tref  Dołączył: 05 Wrz 2006
Zdano napisał/a:
chociaż znając to Forum to kto wie czy nie ukaże się oficjalne wydawnictwo).
już nad tym pracujemy.
Taki jeden Zdano kopiuje do Worda, nie zrobi korektę, a ja już mam gotowy szablon do druku :)


Przeczytaniem za jednym zamachem wszystko. No, Apas jest trochę uzależniony, a Pętaks ma niezłą społeczność odbiorczą.

[ Dodano: 2017-07-21, 17:22 ]
Tajna organizacja Ricz Oh posiadająca duży budżet na działania spektakularne może znajdzie fundusze na kasting z kastetem, zdjęcia zdjęcia tajnego agenta i inne akcje potrzebne do uruchomienia machiny pollywoodu. Centrum Lincza w Łodzi czeka, operator też juz jest, choć chwilowo w tefałpe robi, pomocników do noszenia sprzętu też kilku się znajdzie. A potem to juz tylko wywiady, bankiety, kotlety...

Stworzeni do ekstradycji, tfu, do estrady!
 

marfalc  Dołączył: 08 Sty 2010
Kiedy robimy zapisy na tą publikację? :evilsmile:
 

pszczołowaty  Dołączył: 07 Gru 2009
1. pszczołowaty :mrgreen:
 

Zdano  Dołączył: 23 Paź 2006
tref napisał/a:
już nad tym pracujemy

A nie mówiłem. :mrgreen:
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
Kadyszek obudził się z lekkim bólem głowy, ale wypoczęty. Pamiętał, że gdy padał na łóżko w ubraniu, za oknem trwał przedwieczorny koncert ptaków, owadów i może małp – czy cokolwiek tam darło ryja przed wieczorem w lesie deszczowym na Filipinach - ale wciąż było jasno. Teraz coś się zmieniło: także był dzień, ale las na stokach gór za oknem milczał. Kadyszek odrzucił lekką kołdrę, którą był okryty i ze zdumieniem stwierdził, że zmieniło się coś jeszcze – był goły jak święty turecki. Nie pamiętał, żeby się sam rozbierał ale miał cichą ndzieję, ze jednak to zrobił... jakoś przez sen, czy coś w tym stylu. Na samą myśl, że taki Tam Ron – lub ktokolwiek, poza Mariolą - mógł z niego w nocy ściągać przepocone slipki i skarpetki, w których odbył kilkunastogodzinny lot i kilkugodzinną jazdę samochodem – budził się w nim nieokreślony lęk. Gdy zobaczył, że garitur w którym przyjechał zniknął a na stoliku leży jego portfel, komórka i paszport, które trzymał poupychane w kieszeniach marynarki – lęk uległ dalszemu spotęgowaniu.
Inspektor podreptał do przestronnej łazienki i wziął ożywczy, długi prusznic, wyszczotkował porządnie zęby i ogolił się jednorazową maszynką, którą znalzł wśród poukłdanych na blacie wokół umywalki kosmetyków. Ból głowy minął, jak ręką odjął. Policjant wytarł się w puszysty ręcznik, wrócił do sypialni i ze stojącej w kącie walizki wyjął bieliznę, parę spodni i koszulę. Założył lekko pomięte, ale świeże ubranie i wyszedł z pokoju.
Korytarz za drzwiami był pusty. Nie bardzo wiedząc, co z sobą począć, inspektor Kadyszek odtworzył z pamięci drogę, jaką wczoraj przebył gdy prowadzono go do sypialni i dotarł do schodów, którymi zszedł do obszernego pomieszczenia recepcyjnego na parterze. W rogu zauważył biurko, za którym siedział mężczyzna w mundurze. Oficer zerwał się na widok gościa.
- Good morning... – odezwał się Kadyszek uświadomiwszy sobie równocześnie, że bez władajacego polskim, dziwnym, ale jednak, Tama u boku, jego sytuacja w kwestiach komunikacyjnych wygląda na dość dramatyczną. Prawdopodobieństwo, że w okolicy znajdzie się Filipińczyk władajacy rosyjskim, czeskim lub względnie irlandzkim, inspektor uczciwie ocenił na depresjogennie niskie.
- Good afternoon, sir – odparł dziarsko Filipińczyk. Spanikowany policjant dostrzegł wisząc na ścianie za biurkiem oficera zegar, który wskazywał za kwadrans trzecią. I raczej nie była to trzecia w nocy...
- Jasna cholera, zaspałem – mrukął do siebie inspektor.
- Sir? - Filipińczyk nie zrozumiał mamrotania goscia.
- Tam Ron? - rzucił pytająco Polak.
- Mr. Ron had to leave this morning, but he should return within an hour. There is lunch ready in the dining room, I will take you there, Sir. Please, follow me, Mr. Ron will meet you as soon as he comes back – mężczyzna wyszedł zza burka i gestem pokazał Kadyszkowi, by szedł za nim. Inspektor z zadowoleniem uzmysłowił sobie, że chyba mniej więcej zrozumiał, co mówił jego przewodnik – setki filmów ze Stevenem Seagalem i Chuckiem Norrisem, które obejrzał na anglojęzycznym kanale w kablówce okazały się jednak przydatne. Kadyszek obiecał sobie, że jeśli przeżyje najbliższe dni, zacznie się uczyć angielskiego.
W jadalni posadzono inspektora na wygodym krześle przy nakrytym białym obrusem stole, na którym po chwili wylądowały półmiski z jedzeniem. Ku ogromnej uldze inspektora były to produkty raczej europejskie: pieczywo, twarożek do jego smarowania i krakersy. W bambusowej misce apetycznie parowała zupa, która po ostrożnym skosztowaniu okazała się smakować jak całkiem swojska jarzynowa na wieprzowinie, jaką czasami gotowała Mariola, choć nieco bardziej pikantna. Kadyszek naprawdę obawiał się, że dostanie do jedzenia jakieś miejscowe przysmaki: wężę, robaki czy na wpół żywe żółwie, więc gdy przekonał sie, że mniej więcej rozpoznaje, co je – z apatytem zabrał się do pochłaniania zawartosci miski i półmisków, wdzięczny Tamowi który – jak domyślał się Polak – znając preferencje kuliarne mieszkańców kraju nad Wisłą zamówił dla niego swojskie jedzenie.
Gdy 20minut później ze smakiem wylizywał miskę po zupie – która jednak okazała się znacznie smaczniejsza, niż jarzynowa Marioli i znacznie pikantniejsza, niż wydawało mu się na początku – od drzwi dał się słyszeć jak zwykle radosy głos Rona.
- Cześcia Steven! Widziec ty lubić zupa z jaja wąż! Ja zamówić specjalnie dla ty! Chcesz jeszcze? Moge zabrać z kuchnia...
Kadyszkowi w gardle zaczęła rosnąć kula. Dość szybko osiągnęła rozmiar piłki do kosza. Takiej z kolcami. I bardzo, ale to naprawdę bardzo chciała wydostać się na zawnątrz...
- Rzeczywiście, dobra... - inspektor przałknął z trudem wiadro śliny, która nie wiadomo skad nagle pojawiła się w jego ustach i dzielnie nie zwymiotował. Jego filipiński kolega podszedł do stołu i usiadł naprzeciwko Polaka. Spojrzał na zjedzoną do połowy kromkę ciemnego pieczywa posmarowanego twarożkiem i kiwnął głową z aprobatą.
- Ty dzielna. Czasem ludź z Europa nie chcieć pasta z termitów do zupa z jaja wąż. Ty zjeść wszystko, jak ludź z Filipiny. Dzielna! Ja nie taka dzielna, ja jeść bigos w Polska i potem długo, bardzo długo być chora...
Kadyszek zerwał się z krzesła i wybiegł z jadalni.

Robert Keller został wezwany w trybie pilnym do gabinetu Genowefy Blendy przed godziną. Normalnie powinien być bardzo zadowolony z takiego rozkazu słusznie zakładając, że w sytuacji, gdy jego przełożony zniknął a on sam został poproszony osobiście przez ministra – Koordynatora Służb do prowadzenia prestiżowego bez wątpienia śledztwa, takie wezwanie może być wstępem do nieuniknionego awansu i zajęcia miejsca w gabinecie zaginionego szefa. Wprawdzie Keller nie miał jeszcze żadnych efektów – komisarz Niko rozpłynął się w powietrzu beż śladu – ale akurat nawijanie makaronu na uszy przełożonych by ukryć brak postępu w śledztwie Keller miał opanowane do perfekcji i spotkanie powinien bez problemu poprowadzić tak, by wykorzystać je do wywarcia jak najlepszego wrażenia na pani minister. Atletycza sylwetka policjanta i przystojna twarz o szerokiej szczęce raczej nie powiny w tym przeszkadzać, zwłaszcza, że sprawdzajac biogram pani minister w Wikipedii Keller nie znalazł ani słowa panu Blendzie...
Jednak wydarzenia ostatnich dni sprawiły, że Keller zaczął wątpić w skuteczność strategii bezwzględnego karierowicza, która dotąd zawsze dawała mu przwagę nad innymi, pozwalajac wolno piąć się po szczeblach kariery bez nadmiaru pracy a nawet bez spektakularnych wyników. Owszem, Robert dostał śledztwo w sprawie zaginięcia komisarza, owszem, sprawą nadal interesowała się osobiście minister Blenda ale... Ale to Kadyszek został wysłany w tajemniczą delegację na Filipiny, podczas gdy on, Keller, najdalej został kiedykolwiek wysłany do Chabówki, gdy prowadził sprawę kradzieży pokryć na ławy! To Kadyszek, gdy leżał w szpitalu, miał dyskretną ochronę smutnych panów nieudolnie udajacych pielęgniarki. To do Kadyszka przyjeżdżały rządowe limuzyny, z których wysiadali ponurzy faceci, którzy na pewno nie byli członkami rządu, ale sądząc po ich zachowaniu – może byli nawet ważniejsi. I, co gorsza, odnosili się do Stefana z szacunkem, w skupieniu słuchajac, co ma im do powiedzenia. On, ten kretyn z Pentaksem, którym wysportowany, przystojny i pewny siebie, brylujący w mediach Keller zawsze gardził! No bo kto, do cholery, po pracy robi zdjęcia motylom?! I do tego Pentaksem?!!
- Pani minister prosi – z ponurych rozważań wyrwał Kellera głos sekretarki. Wszedł do gabinetu. Blenda wstała na jego widok, podeszła i wyciągnęła dłoń do powitania. Wymienili uścisk i Koordynatorka wskazała dłonią w kierunku foteli stojacych przy stoliku do kawy. Gdy usiedli, kobieta zapytała:
- Jak śledztwo, inspektorze?
- Pani minister. Prowadzimy intensywne postępowanie, analizujemy ślady i budujemy hipotezy...
- I? - przerwała mu brutanie Blenda. Tego Keller się nie spodziewał.
Zamyślił się, zanim odpowiedział.
- I nic nie wiemy, pani minister... - jego szczerość zdumiała nawet samego inspektora. Miał przygotowaną całkiem inną odpowiedź, zbiór komunałów bez znaczenia, które zawsze zchwycały dzienikarzy. Zamiast tego powiedział... prawdę. Poczuł, że wizja awansu rozmywa się i oddala, ale poczuł też ulgę. - Nic nie wiemy, ja nic nie wiem – powtórzył. - Nie sądzę, bym zdołał poprowadzić to śledztwo, prosze pani... - dodał cicho.
Zapadła chwila krępujacego milczenia.
- Będzie je pan prowadziła dalej, panie inspektorze. Jest pan najlepszym człowiekiem, jaki nam pozostał. Prosze robić, co w pana mocy.
Keller nie wierzył w to, co usłyszał. Nie tylko nie wykonano wyroku – dano mu kolejną szansę. “Jest pan najlepszym z ludzi, jaki nam pozostał”. A gdzie pozostali? Ci lepsi? Wyjechali? Może na Filipiny? Keller otworzył usta, by coś powiedzieć, ale w tym momencie drzwi do sekretariatu otworzyły się i stanęła w nich prokurator Anna Iris, piękna i ociekająca seksem jak zawsze. Tuż za nią stała sekretarka, która masujac puchnący policzek płaczliwym głosem skarżyła się szefowej:
- Próbowałam ją zatrzymać, pani minister, ale mnie załatwiła z karata...
- Jesteśmy trochę zajęci, Anno... - Blenda wyglądała na zmieszaną.
- To ważne, Geniu – odparła piękna prawniczka. - Nie bój się, nie zrobię ci scen, nie chodzi o nasz zwiazek. Chodzi o morderstwo fotografa.
Keller cicho gwizdnął, choć natychmiast uświadomił sobie, że raczej nie powinien...

Nietaktowne zachowanie mężczyzny nie zostało zauważone, albo może kobiety taktownie je zignorowały. Minister podziękowała popłakujacej sekretarce, wskazała Annie trzeci fotel przy stoliku i poprosiła, by ta wyjasniła co ją sprowadza. Prawniczka usiadła, wskazała ruchem głowy na Kellera i powiedziała.
- To może być... tajne, co mam do powiedzenia...
- W porządku, Aniu. Inspektor i tak będzie się musiał chyba wielu rzeczy dowiedzieć. Zaczyna brakować nam ludzi.
Keller zaczął rozumieć, że coraz mniej rozumie. Czuł się jak najważniejszy chłopak w bandzie, któremu nagle uświadomiono, że rządzi tylko pod trzepakiem, bo na podwórku są inni lepsi od niego w kapsle i z większą kolekcją znaczków.
- Wczoraj dostałam raport z sekcji zwłok denata od doktor Krawczy. Przyczyną śmierci naszego fotografa było wykrwawienie w wyniku wielokrotnych ran postrzałowych w stopy i kolana.
- Modus operandi M4/3, prawda? - przerwała jej minister.
- Tak sugerował inspektor Kadyszek, rzeczywiscie – potwierdziła prokurator.
Keller czuł, jakby go z harcerstwa wyrzucali...
- No więc tam nie było niczego nadzwyczajnego. Byłam na miejscu zbrodni i widziałam kałuże krwi, mortis causa wydawała się oczywista. Jednak z tym fotografem było coś dziwnego: okazało się, że nie jesteśmy w stanie potwierdzić jego tożsamości. W mieszkaniu były dokumenty – prawo jazdy, dowód osobisty, paszport, jakieś urzędowe pisma, jak najbardziej prawdziwe. Miał umowę najmu lokalu zawartą z właścielem przez notariusza, osobistą korespondencję, w której nadawcy zwracali się do niego po imieniu z dokumentów... Słowem – wszystko było, jak być powinno.
- Co zatem było, jak być nie powinno? – zainteresował się inspektor Keller.
- Ten człowiek nie istnieje. Nie ma kogoś o takim nazwisku, numerze PESEL, dacie i miejscu urodzenia. Nie ma i nigdy nie było. Mało tego. Spróbowaliśmy dotrzeć do ludzi, od których otrzymywał kartki czy listy, jakie znaleźliśmy w mieszkaniu. Adresy okazywały się fikcyjne, a jeśli istniały, to nikt taki, jak nadawca nigdy tam nie mieszkał. Także instytucje nigdy nie wysyłały pism, które znaleźliśmy na miejscu zbrodni, zaś ludzie z jego listy klientów nigdy nie zamawiali u niego zdjęć – wszyscy bez wyjątku zeznali, że fotografują komórkami i publikują na fejsie!
- Cholera... Co chcesz przez to powiedzieć, Aniu? Jaki to ma zwiazek z wynikami sekcji zwłok? - minister Blenda wyglądała na poruszoną.
- Bigma stwierdziła wykrwawienie. Ale zrobiła także standardowe analize biochemiczne i tak dalej. We krwi denata nie było alkoholu ani narkotyków, jedynie ślady łagodnych środków uspokajających, z których wiekszość nasze laboratoria zidentyfikowały. Było też trochę chemii, której nie zdołaliśmy zidentyfikować, ale Bigma założyła w konkluzjach, że to muszą być także jakieś łagode medykamenty, które jednak uległy znacznemu rozkładowi we krwi i zbagatelizowala je. Ja jednak po tym, czego się o nim dowiedzieliśmy, a w zasadzie – czego się nie dowiedzieliśmy... - Anna spojrzała na Kellera – ja wykorzystałam swoje kontakty w Sigma Art i poprosiłam kolegów o sprawdzenie tego dla mnie. Przed chwilą od jednego dostałam wyniki wraz z sugestą, żeby raczej zachować je dla siebie a już na pewno nie zdradzać, od kogo je dostałam...
Anna Iris milczała przez chwilę. W końcu położyła na stoliku do kawy wydruk maila, który dotychczas trzymała w dłoni.
- Związki chemicze, których pochodznia nie zidentyfikowano w naszym laboratorium, to ślady rozkładu substancji zwanej jako 645Z.
- Co to jest? - zaninteresował się inspektor Keller. Już drugi raz – poczuł, że praca prawdziwego policjanta może być jednak interesujaca.
- Z opisu, jaki dostałam wynika, że 645Z to związek organiczy o złożonej budowie, opracowany w laboratoriach DARPA w USA. Może być podawany ciężko rannym żołnierzom na froncie i jest w stanie podtrzymać ich funkcje życiowe przez kilkadziesiąt minut, łagodząc jednocześnie skutki stresu. Żołnierz, który normalnie by skonał w ciągu kilku minut, jest w stanie zachować spokój i wycofać się na tyły lub doczekać pomocy, jeśli nie ma fiycznej możliwosci ruchu. Środek jest tak skuteczny, że Z w nazwie podobno tłumaczono jako skrót od zombie, bo po jego podaniu prakycznie martwi ludzie ożywali na kilkanaście minut. Podobno kręgi wojskowe czekały na 645Z, zwany pierwotnie jako 645D latami, zwodzeni przez producenta, a gdy wreszcie się ukazał – był wielkim sukcesem. Niestety, z jakichś powodów produkcję wstrzymano i w magazynach zostały tylko niwielkie ilości 645Z, których część jakiś czas temu wykradł kret, jakiego amerykanie mieli w swoich służbach. Tropy podobno prowadziły do Korei Północnej, ale to wszystko, co wiem... Poza tym, oczywiście, że nasz martwy fotograf zażył przed śmiercią ściśle tajny środek, który nie miał prawa znaleźć się na rynku, bo jest trzymany albo w tajnych laboratoriach Amerykanów, albo u Kima!
Anna przerwała i odchyliła się do tyłu, opierając wygodnie o oparcie fotela. Wyglądała na wcieńczoną.
- Wynika z tego jakiś wniosek dla pani dochodzenia? - Keller zainteresował się po raz trzeci. Naprawdę zaczynał to lubić.
- Panie inspektorze. Fotografa nie zabito. On popełnił samobójstwo!
- Nie, to się kupy nie trzyma – zaprotestowała Blenda. - Przecież nie znaleźliśmy broni, a facet wykrwawił się z ran postrzałowych!
- Właśnie po to potrzebował 645Z. Zażył środek, postrzelił się, ale specyfik ograniczył krwawienie i powstrzymał szok. To dało mu czas na ukrycie broni. Nie wiem jak, nie wiem gdzie, bomieszkaie przetrząsneliśmy kilkukrotnie bez skutku. Sądzę jednak, że ktoś, kto perfekcyjnie tworzy swoją fałszywą tożsamość i zdobywa jedną z najrzadszych i najbardziej tajnych substancji na swiecie, jest w stanie coś wykombinować. A potem położył się, poczekał aż 645Z przestanie działać i wykrwawił się na śmierć. To było samobójstwo, Geniu. Samobójstwo zaplanowane jako wiadomość. I inspektor Kadyszek tę wiadomość odczytał...

CDN :-)
 

0bleblak  Dołączyła: 15 Cze 2011
:mrgreen: :mrgreen: Głupia ja, zamiast spać, to czytam o przygodach dzielnego Kadyszka :-P
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
0bleblak napisał/a:
:mrgreen: :mrgreen: Głupia ja, zamiast spać, to czytam o przygodach dzielnego Kadyszka :-P

Za co spotka Cię nagroda w epilogu... Wróble ćwierkają o naszyjniku za 35 tysięcy dolarów, ale sza, to na razie tajemnica!
:mrgreen:
 

spacja  Dołączyła: 15 Mar 2011
Co dalej? Jak to się skończy?
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
spacja napisał/a:
Co dalej? Jak to się skończy?

Ja już wiem. A Was od dramatyzmu scen końcowych dzieli jeden, może dwa odcinki...

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach