TM_Mich  Dołączył: 08 Wrz 2009
Apas, nieźle polałeś :)
Tradycyjnie czekam na CDN mimo że to już koniec.
 
RPM  Dołączył: 28 Lip 2010
TM_Mich napisał/a:
Apas, nieźle polałeś :)
Tradycyjnie czekam na CDN mimo że to już koniec.


To się chyba EPILOG nazywa, prawda?

To z writers cut jeszcze co najmniej 2 odcinki....
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
TM_Mich napisał/a:
Apas, nieźle polałeś :)
Tradycyjnie czekam na CDN mimo że to już koniec.

Są tacy, którzy po przeczytaniu twierdzili, ze nie tyle polałem, co popiłem... Epicko raczej... :evilsmile:
 
radek_m  Dołączył: 21 Lis 2007
to ten talerz od anteny sąsiadów tak podziałał.
 

spacja  Dołączyła: 15 Mar 2011
Apas, no i co ja mam teraz po nocach czytać? No??? No co??
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
spacja napisał/a:
Apas, no i co ja mam teraz po nocach czytać? No??? No co??

Zacznij Kadyszka od początku... O ile pamiętam to swego czasu zgubiłaś wątek :-D

[ Dodano: 2017-12-24, 17:04 ]
Mały prezent pod choinkę ode mnie...

*************************************

Opowieść wigilijna

‘Minęła dwudziesta pierwsza, zapraszamy na wiadomości’ - ciepły głos radiowej spikerki sprawił, że inspektor Stefan Kadyszek odruchowo spojrzał na taniego Timeksa na przegubie lewej ręki. Niestety, wskazówki zegarka potwierdziły, że jest dopiero dziewiąta wieczorem. ‘Jeszcze osiem godzin do końca szychty...’ - pomyślał Kadyszek, sięgając do wyłącznika radia. W aucie zapadła cisza. Szyby przykryte warstewką ciągle padającego śniegu odcięły mężczyznę od otaczającego świata. Stefan sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnął komórkę. Wybrał numer do domu, ale zanim wcisnął przycisk połączenia, zawahał się. ‘Może usypia Małą?’ - pomyślał. Westchnął ponownie i schował telefon do kieszeni.

Ciche skrzypienie śniegu oznajmiło, że ktoś ukryty za warstwą bieli zbliża się do auta. Drzwi po stronie pasażera otworzyły się i wraz ze stadem niesfornych płatków śniegu i ożywczym zapachem kawy do środka wsiadła drobna blondynka.
- Kawa, najlepsza, jaką dziś dostaniesz w mieście – powiedziała komisarz Spacja, podając Kadyszkowi plastikowy kubek.
Spacja służyła w policji od kilku miesięcy. Wstąpiła na służbę za namową Stefana i komisarza Roberta Kellera, którzy uznali, że możliwość ścigania bandziorów zrobi jej znacznie lepiej niż wszelkie terapie agresji, które zaliczała dotychczas, a dodatkowo dobrze będzie, jeśli obaj będą mieli na nią oko. Jej błyskawiczny awans do korpusu młodszych oficerów wzbudził początkowo wściekłość kolegów o dłuższym stażu, jednak gdy została mianowana szefową grupy antyterrorystycznej i poprowadziła pierwsze zajęcia dla swoich podwładnych, zawiść i plotki o załatwianiu posad znajomym przez dowódców ustąpiły miejsca graniczącemu z przerażeniem szacunkowi, a kilka pierwszych akcji, w jakich Spacja wzięła udział, sprawiło, że stała się z miejsca żywą legendą wśród najtwardszych policjantów.
- Dzięki, dziewczyno… - Stefan upił maleńki łyczek gorącej kawy, krzywiąc twarz.
- Nie ma za co, Stefan… To lura z automatu, ale sam rozumiesz, że dzisiaj o tej porze to już tylko stacje benzynowe…
- Dzięki, że wzięłaś dzisiaj służbę ze mną… Nie musiałaś – Kadyszek uśmiechnął się zza kłębów pary z kubka.
- Daj spokój, stary… Ja i tak nie mam co w Wigilię robić, pewnie bym telewizję oglądała a tak, to przynajmniej mam na ciebie oko. Ty powinieneś w domu z rodziną siedzieć…
- Taka służba starszych oficerów. W tym roku padło na mnie… Zobaczymy, co słychać w fabryce? - Stefan odłożył kubek do holdera i wcisnął przycisk startu silnika.
- Możemy. Na patrol wyjedziemy ponownie około jedenastej, jak pijaczki na pasterkę ruszą. Może być wesoło – zgodziła się Spacja, zapinając pasy.

Wycieraczki starły białą zasłonę z przedniej szyby nieoznakowanego radiowozu, który powoli ruszył z pustego parkingu przed całodobową stacją paliw. Gdy samochód nabierał prędkości, grube płaty śniegu odpadły kolejno z szyb w drzwiach, a potem zsunęły się także z tylnej. Wnętrze pojazdu zalało żółte światło ulicznych latarni, które mijali, jadąc z podmiejskich osiedli w kierunku centrum.
Miasto było wymarłe. Po zaśnieżonych ulicach — zazwyczaj ruchliwych przez całą dobę — sporadycznie sunęły pojedyncze, spóźnione samochody. Przechodniów nie było widać prawie wcale – ot, czasem zamajaczyła w śniegu mała grupka, zapewne rodzina wracająca z rodzinnej kolacji wigilijnej i idąca na drugą, proszoną. Rozświetlone ciepłym blaskiem okna w blokach i kamienicach świadczyły, że dziś życie toczy się w czterech ścianach salonów i pokoi stołowych, wśród zapachu barszczu z uszkami, ryby oraz pierogów z kapustą i grzybami.

- Widziałaś? - Stefan wskazał ruchem głowy na mijany właśnie przystanek autobusowy.
- Widziałam… Autobusy już chyba nie kursują? - spytała Spacja.
- Nie, dzisiaj skończyli wcześniej. Jeżdżą tylko nocne, ale na tej trasie nic aż do rana… Wracamy – Kadyszek zwolnił i spojrzawszy najpierw uważnie w lusterka, zawrócił auto, włączając jednocześnie ukryte w zderzakach i reflektorach błyskające na niebiesko diody. Podjechali do wiaty przystanku i wysiedli z samochodu.
Na ławce, oparty plecami o szybę wiaty, siedział człowiek. Zakutany w puchową kurtkę, z rękoma w kieszeniach i w czerwonej czapce świętego Mikołaja naciągniętej na czoło zdawał się spać, choć powtarzające się co kilka sekund drżenie ramion, widoczne pomimo okrycia świadczyły, że raczej jest zbyt zziębnięty, by zareagować na przybycie dwójki nieznajomych. Mężczyzna miał twarz schowaną za postawionym kołnierzem kurtki a na śniegu u jego stóp leżała walizka na kółkach z wyciągnięta rączką uchwytu do ciągnięcia.
- Proszę pana, jesteśmy z policji. Wszystko w porządku? - Spacja kucnęła przed mężczyzną, delikatnie opierając dłoń na jego kolanie. Ramiona nieznajomego zatrzęsły się po raz kolejny.
- Halo, słyszy mnie pan?! - tym razem policjantka lekko potrząsnęła nogą mężczyzny. Ten poruszył się i powoli uniósł głowę, ukazując czarną jak smoła twarz. Na wpół przytomne oczy spojrzały na kobietę w policyjnej zimowej kurtce, potem przeniosły się na stojącego obok mężczyznę w takim samym okryciu. W ułamku sekundy pojawił się w nich strach.
- Sikufanya chochote kibaya... Nilipoteza mwenyewe... - wymamrotał mężczyzna, z trudem prostując się na ławce. Jego ramionami ponownie wstrząsnął spazm dreszczy.
- Co on powiedział? - Kadyszek nachylił się nad Murzynem, który zareagował, przyciskając plecy do szyby.
- Cholera, nie wiem... Do you speak English? - Spacja zwróciła się do czarnoskórego męzczyny.
- No English... Ninazungumza tu kwa Kiswahili... No English... Sijafanya kitu chochote kibaya... - mężczyzna uniósł ręce w obronnym geście i pokręcił energicznie głową.
- Jeszcze nam tylko czarnego mikołaja w tym burdelu brakował, kulson jego mać! – inspektor wyprostował się, wyciągając dłonie w uspokajającym geście. - Everything okay... We will help you... You come with us - dodał powoli, zwracając się do Murzyna najlepszym angielskim, na jaki było go stać. Miał nadzieję, że proste zdania w połączeniu z przyjaznymi gestami dotrą do faceta.
Spacja objęła mężczyznę delikatnie ramieniem i pomogła mu wstać. Przez dwie warstwy ubrania czuła, jak jego ciałem wstrząsają dreszcze – zapewne z zimna, a może także i ze strachu. Poprowadziła Murzyna w kierunku auta, starając się pokazać mu, że chce pomóc, a nie aresztować go. - Weź jego walizkę – rzuciła do Stefana.

Pół godziny później auto zaparkowała przed gmachem komendy. Spacja poprowadziła wciąż przestraszonego mężczyznę do budynku. Kadyszek niósł jego walizkę.
- O, za co zwinęliście czarnucha, szefie? - zapytał młody policjant z prewencji, którego minęli tuż za drzwiami.
- Za nic. A ciebie zaraz pani komisarz zwinie za rasistowskie komentarze, synu – odparł zimno Kadyszek. Młody policjant spojrzał przerażony na Spację i czym prędzej wybiegł z budynku, nakładając w pośpiechu czapkę.
- Dupek… - mruknęła Spacja. - Dyżurny! - dodała głośniej w kierunku kontuaru, za którym siedział oficer dyżurny. - Posadź go gdzieś wygodnie i daj mu coś ciepłego do picia… Nie wiem, kawę, albo herbatę. Kup jakiegoś batona z automatu i też mu daj, oddam ci pieniądze…
- Rozkaz, pani komisarz! - dyżurny zerwał się z krzesła.
- Słuchaj… Znajdź kogoś, kto się zna na Afryce. Jakiegoś profesora z uniwersytetu, biegłego… Niech ustali, jakim językiem on mówi i spróbuje się dowiedzieć, jaka jest jego historia – tym razem Kadyszek wydał polecenia dyżurnemu.
- No ale jak, szefie?! Wigilia jest, nikogo nie ściągnę o tej porze! - zaprotestował funkcjonariusz. - No może jakby tłumacz z rosyjskiego czy ukraińskiego… Nawet z wietnamskiego, to byłaby jakaś szansa… Ale po afrykańsku?!
- Nie musisz nikogo ściągać, niech go posłucha przez telefon. Niech pogada z nim przez telefon… No rusz dupę, synu! Musimy wiedzieć, co się temu facetowi przydarzyło, jasne?!
- Tak jest, panie inspektorze! - policjant wyprostował się służbiście, choć całym sobą pokazywał, jak ocenia szanse powodzenia całej akcji.
- No, już lepiej… Jest coś dla mnie? - Kadyszek klepnął chłopaka po przyjacielsku w plecy.
- Jest jakiś pacjent w pokoju przesłuchań. Kozaczy. Patrol go zwinął, jeden z nich czeka tam na pana z klientem…
- Dobra, idę. Spacja! Idziesz ze mną… A ty, synu – Stefan wycelował palec wskazujący w pierś młodego policjanta – odpowiadasz głową za naszego gościa. Pamiętaj, zrób mu coś ciepłego do picia, zaraz!

Inspektor spojrzał przez weneckie lustro do pokoju przesłuchań. Za stołem, z rękoma skutymi z przodu siedział łysy facet o gabarytach góry Fuji. Rozwalił się najwygodniej, jak mógł na przyciasnym dla niego krześle i wpatrywał się w taflę lustra po swojej stronie z kpiarskim uśmieszkiem na twarzy. Przy drzwiach, oparty o ścianę stał z założonymi na piersi rękoma funkcjonariusz z oddziału antyterrorystycznego Spacji, który dzisiaj pełnił służbę patrolową na mieście. Policjant nie był ułomkiem, ale przy zatrzymanym wyglądał jak młodszy brat.
- Idź tam i przyślij mi swojego człowieka, posłuchamy, o co idzie – Kadyszek zwrócił się do Spacji. Dziewczyna skinęła głową i weszła do pokoju przesłuchań. Zajęła miejsce swojego podwładnego, a ten wyszedł do Stefana.
- Za co go zwinęliście? - spytał inspektor.
- Patrolowaliśmy kwadrat takich dość szemranych ulic. Tam za blokami są dwa rzędy garaży. Wjechaliśmy między nie bez świateł i zobaczyliśmy tego przyjemniaczka, jak katuje innego… Dosłownie wprasował go w glebę… - odparł policjant.
- Co z nim?
- Nieprzytomny, ale żyje. Wezwaliśmy krzyżaków i wzięli go do szpitala.
- Jakie rokowania?
- Łapiduchy mówiły, że wyjdzie z tego, chociaż jest mocno skatowany. To taki sam mięśniak, ale o numer mniejszy od tego tu goryla. Na razie nie odzyskał przytomności.
- Ten tutaj… Powiedział coś?
- Kozakuje, panie inspektorze. Twardego zgrywa. Mój partner siedzi przy kompie i próbuje go sprawdzić. Trochę to potrwa, chłopaki od komputerów mają dzisiaj wolne, sam pan wie…
- Wiem, stary, wiem – Kadyszek podziękował funkcjonariuszowi skinieniem głowy. - Dobra robota. Idź na jakąś kawę, my się nim zajmiemy. Przynieście mi tylko jego dossier, jeśli coś znajdziecie.
- Rozkaz, szefie…

Gdy Stefan wszedł do pokoju przesłuchań, napotkał od razu kpiące i zarazem rozbawione spojrzenie wielkoluda.
- O, widzę, że jest i piesek do tej suczki… - odezwał się łysy zaskakująco piskliwym jak na swój rozmiar głosem.
- A ja widzę, że ci diler koksu paszę dla brojlerów wciska, a ty jesteś zbyt głupi, żeby kolesia rozkminić i żresz to gówno. No ale nie martw się, zaczniesz znosić jaja, to przynajmniej jakieś będziesz miał… Może nawet mutację w końcu przejdziesz? – Kadyszek wypowiedział te słowa spokojnie, niemal flegmatycznie, siadając naprzeciwko wielkoluda, w którego oczach rozbłysła wściekłość. Dokładnie tak, jak chciał inspektor.
- Jesteś mocny w gębie, psie, bo mam bransoletki na rękach. Zdejmij je, to zobaczysz, kto tu jest prawdziwym facetem… I ta blondi suka też… - wycedził przez zęby łysy.
- Pobiłeś człowieka. Jest w ciężkim stanie. Jeśli umrze, będziesz siedział za morderstwo. Jeśli przeżyje, to też zarobisz kilka latek… Jeśli nie jesteś grypsujący, to wstawimy cię na grypsującą celę i powiemy chłopakom, że lubisz ciągnąć. Jeśli jesteś grypsujący, to też wstawimy cię na grypsującą celę i powiemy, że byłeś konfidentem. Przecwelą cię w pierwszą noc…
- Jesteś taki pewien, psie? Możesz się zdziwić…
- W jednym się z tobą zgadzam, kolego… Ja mogę. Dużo mogę. Dużo więcej, niż ci się wydaje… - Kadyszek wstał z krzesła i zwrócił się do Spacji, wciąż stojącej przy drzwiach ze znudzoną miną na twarzy. - Zajmij się naszym gościem, ja sprawdzę, czego się o nim dowiedzieliśmy.
- Hej, sunia… Twój pan idzie sobie, więc podejdź tu, zabawimy się – łysy piskliwie zarechotał za plecami inspektora.
- Uważaj na siebie, mała… mruknął jeszcze Kadyszek i wyszedł z pokoju.

(Ciag dalszy poniżej)
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
Część II

W pracowni komputerowej inspektor zastał obu policjantów z patrolu, który zatrzymał łysego. Funkcjonariusze właśnie drukowali kilkustronicowe dossier faceta. Gdy tylko drukarka wypluła ostatnią kartkę, Kadyszek zaczął przeglądać dokument. Marcin Jaszczuk, lat 29. Wychowany w domu dziecka, potem rok w poprawczaku. Wykształcenie zawodowe. Dwa wyroki – za kradzież z włamaniem i pobicie. W sumie drobny bandziorek terroryzujący okolicę, w której mieszkał. Kibol.
- Jak już będzie wiadomo, co z ofiarą, to za działanie w warunkach recydywy powinien zafasować minimum piątkę, szefie – odezwał się jeden z funkcjonariuszy. W tym momencie zadzwoniła jego komórka. - Przepraszam, inspektorze – policjant przyłożył aparat do ucha i wyszedł na korytarz.
- Strasznie się rzuca palant – powiedział Stefan do drugiego antyterrorysty. - Obrażał panią komisarz…
- Ojojoj… - policjant pokręcił głową. - Lepiej nie zostawiać go samego z szefową tedy…
- Właśnie go zostawiłem samego ze Spacją…Wiesz, Wigilia, braki kadrowe — Kadyszek uśmiechnął się radośnie i mrugnął okiem.
- Ałć! - funkcjonariusz odpowiedział takim samym uśmiechem. - To ja może skoczę do serwerowni i zobaczę, czy wszystkie kamery w komendzie działają?
- Dobry pomysł… Trzeba dbać o sprzęt, w końcu podatnik za to wszystko płaci grubą kasę, prawda?
- Tak jest, panie inspektorze! - policjant ruszył do drzwi, niemal zderzając się ze swoim kolegą.
- Kiepsko, szefie… - powiedział funkcjonariusz, który odebrał telefon. - Dzwonili ze szpitala. Dobudzili pacjenta i pierwsze, co powiedział, to że nikt go nie pobił, a on potknął się na nierównej drodze… A zaraz potem poprosił o telefon i gdzieś zadzwonił… Zakładam, że do prawnika…
- Jasna cholera by to wzięła… Kolesie z jednej dintojry… W sumie, jeśli o mnie idzie, to mogliby się raz skutecznie nawzajem pozabijać – inspektor Kadyszek wyglądał na mocno zniesmaczonego.
- Dobra chłopaki. Wypełnijcie kwity, jak było, a naszemu ptaszkowi na razie nie powiemy, że funfel daje mu alibi. Przyjedzie papuga, to mu powie, nie? Na razie jeden idzie ze mną, a drugi niech te kamery w serwerowni sprawdzi, dobra?
Policjanci skinęli głowami.

Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło w pokoju przesłuchań. Spacja nadal stała znudzona przy drzwiach, a facet o gabarytach góry Fuji nadal siedział przy stole. Tyle że tym razem w skutych z przodu rękach trzymał papierowy ręcznik kuchenny, który przyciskał do nosa, by wsiąkała weń krew wypływająca obficie z obu dziurek.
- O, a cóż to się panu stało, panie Marcinie? - w głosie Kadyszka zabrzmiała autentyczna nuta troski.
- Pan był niegrzeczny w stosunku do dam – odpowiedziała Spacja.
- Ta suka… - pisnął zatrzymany.
- Tak? - zainteresowała się Spacja.
- To znaczy… ta funkcjonariuszka pobiła mnie! Wszystko jest nagrane na monitoringu! - cienki głos Jaszczuka drżał, jakby wielkolud miał się rozpłakać.
- Niestety, panie Marcinie… To bardzo nowoczesny sprzęt, ale na Widows 10 więc czasem nie działa poprawnie… Obawiam się, że w dniu dzisiejszym kamera w tym pomieszczeniu uległa wyjątkowo awarii… Niemniej jednak ciężko mi dać wiarę, by pan, taki duży i naładowany niekoniecznie własnym testosteronem mężczyzna mógł być pobity przez… jak pan to był łaskaw ująć? Blond-sunię? - tym razem głos inspektora był zimny jak stal. - Weź go na dołek – Kadyszek zwrócił się do stojącego za nim funkcjonariusza.
Gdy policjant wyszedł z zatrzymanym, Stefan spojrzał na Spację.
- Musiałaś? Przecież prosiłem, żebyś uważała — zapytał.
- Ruszył do mnie z łapami i jakimś krzywym tekście o moim biuście… - odparła policjantka.
- Ale ten nos… Nie mogłaś się powstrzymać?
- Powstrzymałam się… Przecież żyje, nie?
W gabinecie Kadyszka Spacja zaparzyła dobrej herbaty, którą wypili, zagryzając kanapkami, przygotowanymi przez Mariolę, żonę Stefana. W trakcie posiłku wypełnili papiery związane z przesłuchaniem Jaszczuka. Gdy wreszcie skończyli, zbliżała się jedenasta w nocy i czas było zbierać się na następny patrol – około północy w wigilijną noc każdy radiowóz na ulicach był na wagę złota.
- Szefie, dwie sprawy – w drzwiach gabinetu stanął oficer dyżurny. - Po pierwsze wiemy już wszystko o naszym ciemnoskórym dżentelmenie, udało mi się dodzwonić do afrykanisty z uniwerku. Nie był szczęśliwy, ale jak już zaczął gadać przez telefon z Murzynem, to nie mógł skończyć, tak się nakręcił…
- O, to świetnie. No i co tam z nim? - zainteresowała się Spacja.
- Zaraz, pani komisarz. Najpierw ta druga sprawa…
- Jaka sprawa? - spytał Kadyszek.
- Taka sprawa, że nie wyjdzie pan z więzienia, inspektorze! - zza pleców dyżurnego odezwał się męski głos, wręcz ociekający oburzeniem.
- Kto tam?! - Stefan starał się wypatrzeć właściciela głosu. Dyżurny odsunął się i przepuścił niewysokiego facecika w rogowych okularach i swetrze w Mikołaje.
- Mecenas Muciński – przedstawił się okularnik i skinął głową. - Pańscy siepacze zatrzymali mojego klienta, który niósł pomoc nieznanemu mężczyźnie, widząc, jak tamten pośliznął się i upadł, fatalnie i wielokrotnie uderzając twarzą w twarde podłoże!
- Och, chyba nie tylko twarzą… Ma też złamane cztery żebra i stłuczoną wątrobę… - wyjaśnił uprzejmie Kadyszek.
- Proszę mi nie przerywać! Widziałem się z moim klientem i zostałem poinformowany, że po bezprawnym zatrzymaniu i przewiezieniu na komendę został brutalnie pobity podczas przesłuchania! Odpowiecie za to!
- Ależ panie papug… Po pierwsze, pan się tak nie drze, noc jest. Cicha noc, dodam. Po drugie – cóż mogę panu powiedzieć? Pański klient pośliznął się na mokrej posadzce… Tak jak jego ofiara… To znaczy, ten człowiek, którego pan Jaszczuk tak bohatersko ratował… W poślizgach zatem remis nieprawdaż… - inspektor rozłożył ręce w geście bezradności.
- Domagam się natychmiastowego wypuszczenia mojego klienta! Kwestią odszkodowania i odpowiedzialności prawnej funkcjonariuszy zajmiemy się zaraz po przerwie świątecznej – sapnął prawnik.
- Wypuścimy. I nawet osobiście podrzucimy do domu. A co po Świętach… to się zobaczy. A teraz przepraszam pana, ale jesteśmy nieco zajęci. Trafi pan sam do wyjścia?
- Trafię, ale tylko z moim klientem. Odwiozę go własnym autem. Nie wiadomo, co mu się przytrafi w policyjnej suce…
- À propos suka... – Spacja podeszła do prawnika, który krzywo się uśmiechnął na jej widok. - Pański klient nazwał mnie, funkcjonariuszkę policji na służbie suką. Przy świadkach. A pan właśnie to powtórzył. To jest obraza funkcjonariusza na służbie, panie papug…
- No wie pani co?! Wypraszam sobie! Użyłem słowa suka… - zawodowo wyćwiczone oburzenie zagościło na twarzy prawnika.
- O, znowu… - przerwał mu Kadyszek.
- Co – znowu? - wyćwiczone oburzenie zostało na ułamek sekundy zastąpione wyrazem zaskoczenia, całkiem naturalnym.
- Znowu nazwał pan obecną tu funkcjonariuszkę suką, podobnie jak pański klient. W tej sytuacji nie możemy tego uznać za przypadek i będziemy zmuszeni oskarżyć pana o zniesławienie policjantki… Przy wielu świadkach – Kadyszek spojrzał na dyżurnego.
- Tak jest! - policjant skinął głową.
- To jest spisek! - wrzasnął mecenas Muciński.
- O! A to jest bardzo poważny zarzut – zawiązania nielegalnej organizacji w policji. Ma pan dowody, czy pan pomawia, przy świadkach ponownie, narażając funkcjonariuszy publicznych na utratę zaufania niezbędnego do pełnienia obowiązków służbowych? - usta Kadyszka wykrzywiały się w lodowato uprzejmym uśmiechu, ale wyraz jego szarych oczu był daleki od uprzejmości.
- Zwariowa… - zaczął facecik w swetrze w Mikołaje, ale przemyślał sprawę i zamilkł. - Chciałbym zabrać mojego klienta z celi – dokończył wypowiedź nienaturalnie spokojnym tonem.
- O, już lepiej… Oficer dyżurny izby zatrzymań pana obsłuży. Żegnam – Stefan obrócił się plecami do upierdliwego mecenasa.
- Dupek klient, dupek papuga… Niby Wigilia, niby powinno roić się od aniołów i reniferów a tymczasem same dupki i osły – westchnęła Spacja.
Kadyszek zaśmiał się pod nosem.
- Dobra, synu. Co tam wiesz o naszym gościu? - zwrócił się do oficera dyżurnego, wciąż się uśmiechając.
- Okay, szefie – policjant zajrzał do notatnika. - Z tego, co powiedział po rozmowie z nim ten profesor, to facet mówi w Suahili. Pochodzi z Demokratycznej Republiki Kongo i jest nauczycielem.
- No dobrze, ale co on robił w Wigilię w Polsce, na opustoszałym przystanku?! - zdziwiła się Spacja.
- No właśnie, pani komisarz, tu się robi dziwnie. Koleś twierdzi, że wychowywała go polska misjonarka. Dowiedział się jakoś, że kobieta, która kilka lat temu wróciła do Polski, jest ciężko chora. Facet zebrał wszystkie oszczędności, zapożyczył się u rodziny i znajomych, zdobył wizę i przyleciał do Polski z kilkoma przesiadkami, by ją odszukać…
- Ma jej adres? Nazwisko? - spytał Kadyszek.
- No właśnie, tu się robi z kolei strasznie… Nie ma bladego pojęcia, gdzie jej szukać i wie tylko, że to była siostra Maria…
Kadyszek i Spacja wymienili spojrzenia.
- To jak on tę siostrę Marię chciał znaleźć? - spytała komisarz.
- Twierdzi, że chciał popytać i ‘jakoś’ do niej dotrzeć. Tyle że nie spodziewał się, że Warszawa to takie duże miasto i że ludzie tutaj… tacy zabiegani… - policjant wzruszył ramionami.
- Chciałeś powiedzieć: mający tak bardzo wywalone na innych, zwłaszcza obcych… Bo Święta za pasem… - Spacja westchnęła. - Biedny dureń… Co z nim zrobimy? - spojrzała pytająco na Stefana.
- Ten profesor mówił mi, że chętnie go ugości i mu pomoże, bo będzie miał okazję podszlifować język i takie tam, jak to jajogłowy. Tylko on jest teraz poza miastem, gdzieś chyba we Wrocławiu u rodziny… Mówi, że najwcześniej może wrócić za dwa dni. Zapewnił jednak, że jakby co, to możemy do niego dzwonić, będzie tłumaczyć przez telefon – wyjaśnił dyżurny. - Może przekimamy go na dołku? - dodał po chwili. - Nieoficjalnie, ma się rozumieć?
- Nie. Jak zobaczył nasze auto z kogutami, to był przerażony, nie zniesie najlepiej celi. Skoro jest z Kongo, to nawet go chyba rozumiem, nasi koledzy po fachu nie mają tam najlepszej opinii… Poza tym dzisiaj raczej wszystkie pokoje gościnne będą pełne, nie wsadzę go razem z podpitymi typkami choćby ze względu na karnację... – Kadyszek zdawał się myśleć na głos. - Dobra, zrobimy tak: na razie niech siedzi tam na ławce u ciebie. Uśmiechaj się do niego, rób mu herbatę i tak dalej… Przynieś może nawet zapasowy koc z dołka, niech się zdrzemnie na ławce. My z panią komisarz ruszamy w miasto, wrócimy około drugiej, trzeciej i zastanowimy się, co dalej z kolesiem robimy… Nie będziesz miał z tym problemu?
- Nie, szefie. Facet sprawia sympatyczne wrażenie i nie przeszkadza w niczym. Będę miał na niego oko… - zapewnił dyżurny.
- I jeszcze jedno – zwróciła się do niego Spacja. - Jeśli ktokolwiek rzuci w jego stronę jakimś krzywym tekstem o asfalcie czy jakoś tak, nie zapomnij poinformować takiego typka, że to MÓJ znajomy, dobra?
- Tak jest, pani komisarz!

Patrol minął spokojniej, niż Kadyszek się obawiał. Owszem, wokół kościołów i na ulicach jak co roku sporo było podpitych osobników, którym świąteczny nastrój i konieczność dopełnienia religijnych obowiązków nie przeszkadzały w zalaniu się i szukaniu guza, ale gdy tylko w światłach reflektorów policyjnego auta pojawiła się jakaś grupka otaczająca szarpiących się lub wygrażających sobie kolędników, włączenie kogutów i krótki sygnał syreny z reguły studził nastroje – ewidentnie każdy wolał spędzić resztę wigilijnej nocy w domowych pieleszach, niż na policyjnym dołku. Inne patrole też meldowały raczej spokojną noc, choć oczywiście kilkunastu krewkich dżentelmenów i parę dam trafiło do cel.
Kilka minut przed trzecią Spacja i Kadyszek wrócili na komendę. Gdy weszli do holu, zauważyli, że ich czarnoskóra znajda śpi na ławce opatulana kocem, z puchową kurtką pod głową. Dyżurny, który miał się opiekować Murzynem, uniósł na ich widok kciuk prawej ręki, dając znać, że wszystko jest w porządku. Zajęty odbieraniem telefonów i wypełnianiem papierów nie miał czasu porozmawiać – tegoroczna wigilijna noc była spokojniejsza, niż z reguły, ale i tak funkcjonariusze mieli pełne ręce roboty.
- Dwie godziny do końca zmiany. Co robimy, partnerze? - spytała Spacja.
- Wygląda na to, że najgorsze za nami. Myślę, że możemy zająć się naszym czarnoskórym gościem i potem spadamy do domów. Poranna zmiana przejmie gospodarstwo – odparł Kadyszek.
- Masz jakiś pomysł na niego? W sensie – co z nim zrobimy? - Spacja skinieniem głowy wskazała na ławkę.
- Szczerze mówiąc, to nie bardzo… Wziąłbym go do siebie, ale mała ząbkuje i daje nam strasznie popalić. Już mniejsza o to, że my z Mariolą mało śpimy, ale on czułby się niekomfortowo, myśląc, że ten wrzask to przez niego…
- To może do mnie? Na kanapie by się przespał? - zaproponowała Spacja.
- Moja droga, mieszkasz na 28 metrach… Nie będzie wam zbyt wygodnie…
- No fakt… Ale przecież tu nie może zostać na następną dobę, nie?
Oboje przez chwilę patrzyli na siebie, zastanawiając się, jak wybrnąć z kłopotu.
- Jasna cholera, że też to musi być akurat wigilijna noc! Przecież nie będziemy nikogo budzić o tej porze! - odezwał się w końcu Stefan. - Może się złożymy i mu za hotel zapłacimy? Prywatnie? - spojrzał pytająco na Spację.
- Hotel! Stefan, ty masz łeb! - jego partnerka uśmiechnęła się szeroko i chwyciła za komórkę. - Poczekaj, zaraz wszystko załatwię – rzuciła przez ramię, wybierając numer.
Kadyszek wzruszył ramionami i ruszył do toalety. Obmył twarz zimną wodą i wytarł papierowym ręcznikiem. ‘Dobrze, że teraz cztery dni odpoczynku, muszę odespać’ - pomyślał, patrząc w swoje podkrążone oczy w lustrze.
Gdy wyszedł z powrotem do hallu, ujrzał Spację wciąż rozmawiająca z kimś przez komórkę. Inspektor podszedł do dyżurnego, który najwyraźniej uporał się z nawałem pracy i teraz spokojnie przeglądał jakieś papiery.
- Jak tam synu? Wszystko okay?
- Tak jest, panie inspektorze. Murzyn wypił kilka kubków herbaty, zjadł dwa snickersy i zdrzemnął się – odparł młody policjant.
- A jak fabryka? - zapytał Kadyszek.
- Wszystko pod kontrolą. Mam nadzieję, że do końca szychty nic nie zdechnie…
- To jeszcze tylko dwie godziny, będzie dobrze – Stefan uśmiechnął się łagodnie.
- Dla mnie trzy, szefie. Dyżurni zmieniają się w godzinę po zmianie załogi… westchnął funkcjonariusz.
- No tak, zapomniałem… Tak czy inaczej, dasz radę, synu…
- Załatwione! - Spacja klepnęła radośnie Kadyszka w plecy.
- Co załatwione?
- Mam nocleg dla naszego znajdy!
- Naprawdę? W hotelu? Ile to będzie kosztowało?
- Nic! Moja znajoma prowadzi gospodarstwo agroturystyczne, godzinę jazdy od miasta. Obudziłam ją, wyjaśniłam sytuację i zgodziła się dać mu dach nad głową, wikt i opierunek na dobę lub dwie, dopóki nie zjawi się pan profesor afrykanista. Zawieziemy go tam, a jak wrócimy, to akurat będzie koniec szychty – Spacja uśmiechnęła się promiennie.
- Powiedz mi, Spacjo, jak ty to robisz, że budzisz ludzi w wigilijną noc nad ranem, informujesz ich, że przywieziesz im na parę dni całkiem obcego Murzyna, z którym nie idzie nawet pogadać, i oni cię nie chcą za to ubić? - Kadyszek pokręcił głową z niedowierzaniem. - Ja boję się zadzwonić do Marioli, żeby Małej nie obudzić, bo będzie na mnie wściekła, a ty do obcych ludzi…
- Ja kiedyś byłam jej sąsiadką… A ona była mężatką, obecnie kilka lat po rozwodzie. Jej mąż miał… dość ciężką rękę i dość, jakby to rzec, tradycyjne przekonania co do roli kobiety w małżeństwie… - Spacja spoważniała. - Ona kiedyś uciekła do mnie, ale jej pan postanowił wymierzyć jej karę w moim domu…
- Nie mów nic więcej – westchnął Stefan. - Nie chcę znać szczegółów… Facet przeżył?
- Przeżył, ale już nigdy nikogo nie uderzy, mam nadzieję – Spacja wzruszyła ramionami. - Budź Murzyna, ruszamy. Zrobię nam kawy do auta – dodała, znikając w drzwiach kantyny.
‘Dobrze, że mam cię po swojej stronie, dziewczyno’ - pomyślał inspektor i wzdrygnął się, bo na ułamek sekundy stanął mu przed oczami pewien slajd, który oglądał w niedalekiej przeszłości. Na zdjęciu pokazano efekt spotkania Spacji z obcą cywilizacją, która miała pecha być wrogo do pani komisarz nastawioną…

(Ciąg dalszy poniżej)
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
Część III

Jechali już prawie 40 minut. Za miastem zjechali z głównej drogi i przedzierali się przez wsie poprzedzielane lesistymi odcinkami. Spacja pokazywała drogę, a Kadyszek prowadził, ufając jej fenomenalnej pamięci. Murzyn siedział na tylnej kanapie – nie spał, ale był już znacznie spokojniejszy. Nim ruszyli, wyjaśnili mu na migi, że zabierają go do hotelu oraz że zadzwonią do tłumacza, który wyjaśni szczegóły, gdy już dotrą na miejsce. Facet pokiwał głową, że rozumie i nawet uśmiechnął się, po raz pierwszy, odkąd go znaleźli na przystanku.

Gdy na wąskiej, lokalnej drodze przed ich autem pojawił się konwój trzech drogich aut terenowych z przyciemnianymi szybami i jadącego pomiędzy nimi vana, policyjny instynkt inspektora od razu uruchomił w podświadomości alarm. Stefan spojrzał na Spację, która pokręciła głową.
- W Wigilię? - zapytała tylko.
- No właśnie… Gdzie ich niesie w tę noc? - Kadyszek zwolnił i pozwolił, by dystans pomiędzy ich autem a tajemniczą grupą przed maską wzrósł do około 100 metrów.
- Może to współczesna wersja Mikołaja w pracy? - dziewczyna spojrzała na partnera.
- Nie, nie sądzę… Mieliby przecież jakieś renifery, nie? - inspektor uśmiechnął się kwaśno.
Jechali tak przez kilka minut aż auta przed nimi, jedno za drugim skręciły w leśną drogę.
- Jedź prosto! - krzyknęła Spacja.
- Nie ucz ojca dzieci robić, pani komisarz… Sprawdź lepiej, jak się miewa nasz pasażer – odparł Kadyszek.
Poprowadził volkswagena prosto jeszcze przez jakieś dwa kilometry, by za zakrętem drogi zawrócić auto, zgasiwszy uprzednio światła. Leżący wszędzie śnieg sprawił, że czarno-biały, jak ze starej fotografii krajobraz był jasny i kontrastowy. Śniegowe chmury rozeszły się i na ziemie padł blady poblask księżyca. Inspektor ruszył spokojnie w drogę powrotną do skrzyżowania, na którym tajemniczy konwój zjechał z drogi i zniknął w lesie. Stefan powtórzył ten sam manewr i ruszył leśną, ale szeroka i dobrze utrzymaną drogą w nieznane.
- Jak on? - spytał.
- Chyba się boi, położył się na kanapie – odpowiedziała Spacja. - Pokazałam mu na migi, że wszystko jest okay.
- Zapamiętałaś rejestracje?
- W całości tylko tego ostatniego jeepa…
- Dobra, wywołaj bazę i poproś, by go sprawdzili…
Gdy Spacja sięgała po mikrofon radiostacji, Kadyszek gwałtownie zatrzymał auto. Tuż przed nimi otwierała się polana, a na niej stało kilka zabudowań, zapewne leśniczówka. Cztery auta stały zaparkowane przed budynkiem, który chyba był stodołą. Wrota były zamknięte, ale przez szpary było widać, że w środku jest jasno. Okna budynku mieszkalnego pozostawały ciemne.
- Cholera, nie lubię leśniczówek… Od tamtego czasu źle mi się kojarzą – Spacja sięgnęła do ukrytej pod kurtką kabury i przeładowała służbową berettę.
- Spokojnie, dziewczyno… Może to tylko koło łowieckie spotyka się na wspólnej, późnej kolacji wigilijnej… - inspektor wrzucił wsteczny bieg i powoli, by nie wkręcać silnika na wyższe obroty, wycofał auto głębiej w las. Znalazł przerwę między drzewami po lewej stronie duktu i wycofał tam passata. Gdy zgasił silnik, także sięgnął do kabury pod pachą i wyciągnął glocka.
- Koło łowieckie? - spytała Spacja.
- Pewnie tak… Ale jakby mieli nas wziąć za dziki, to lepiej być przygotowanym… Idziemy?
Dziewczyna odwróciła się do siedzącego na tylnym fotelu Murzyna i przyłożywszy palec do ust, nakazała mu być cicho. Ciemnoskóry mężczyzna – ledwo widoczny na tle ciemnej kanapy auta, na której leżał, przytaknął na znak, że rozumie. Kadyszek i Spacja cicho wysiedli z samochodu i delikatnie zamknęli za sobą drzwi. Gdy ponownie stanęli na skraju lasu, Stefan przykucnął, pociągając za sobą dziewczynę.
- Słuchaj, mała… Ja idę od frontu. Ty zatocz półkole i wyjdź z prawej strony stodoły, zza tamtej kępy krzaków. Będziesz mnie osłaniała. Jeśli wszystko będzie okay, spotkamy się przy wrotach…
Spacja klepnęła go w udo na znak, że zrozumiała i rozpłynęła się niczym duch gdzieś między drzewami. Inspektor odczekał dwadzieścia sekund i pochylony ruszył przed siebie. Dotarcie do wrót stodoły zajęło mu kilkanaście sekund. Na miejscu przywarł plecami do kamiennej ściany budynku. Po kilku sekundach pojedyncze skrzypnięcie świeżego śniegu oznajmiło przybycie Spacji. Dziewczyna przywarła do ściany tak jak jej partner, tylko po drugiej stronie wrót.
Nasłuchiwali przez chwilę. Wnętrze stodoły wydawało się ciche. Kadyszek ruchem ręki przywołał do siebie Spację.
- Spróbuj obejść stodołę naokoło i sprawdzić…
PLASK!
Pocisk uderzył w kamienną ścianę stodoły dokładnie pomiędzy ich głowami. Odpryski skały w formie pióropusza iskier wystrzeliły na wszystkie strony. Stefan poczuł, że jakiś ostry kawałek utkwił mu w skórze łuku brwiowego. Kula rykoszetowała z wizgiem gdzieś w górę. Policjanci błyskawicznie padli na ziemię.
PLASK! PLASK! PLASK!
Trzy kolejne uderzenia ołowiu w ścianę w miejscu, gdzie przed chwilą stała Spacja, bez huku wystrzałów. ‘Broń z tłumikiem’ - Inspektor obrócił głowę, by lepiej widzieć. Gorąca i lepka ciecz zalewała mu lewe oko, sklejając powieki. Jego partnerka leżała na ziemi, osłaniając rękoma głowę. W prawej dłoni ściskała rękojeść beretty.
Cisza.

(Ciąg dalszy poniżej)
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
Część IV

- Podnieście się i odrzućcie broń przed siebie! Powoli… - głos ze skraju lasu. - Mamy noktowizory i naprawdę potrafimy strzelać.
Mężczyzna mówił powoli i spokojnie. Jak ktoś, kogo nie podnieca fakt, że właśnie strzelał do ludzi. Jak zawodowiec. Były wojskowy? Policjant? Najemnik?
Policjanci wykonali polecenie. Odrzucając swojego glocka, Kadyszek przetarł rękawem kurtki lewą cześć twarzy i odzyskał wzrok w zalanym krwią z rozciętego łuku brwiowego oku. To wystarczyło, by spostrzegł jakiś ruch w czarno-białym krajobrazie na skraju lasu, kilkanaście metrów od miejsca, gdzie sam wyszedł na polanę.
- Sprawdziłeś auto? - głos, który przed chwilą wydawał im polecenia, zwrócił się nieco ciszej do kogoś skrytego w ciemności.
- Pusto i ciemno. Byli sami… - inny mężczyzna, niski głos.
- Co z nimi robimy? - trzeci. Wyszedł właśnie z lasu na prawo od tych dwóch.
- Prowadzimy do środka… Krzywy, idziesz przodem i otwierasz wrota – jeden z cieni oderwał się od skraju lasu i ruszył w kierunku stodoły.
- Ej, wy tam! - pierwszy głos, najwyraźniej należący do dowódcy grupy, zwrócił się do Kadyszka i Spacji. - Kolega otworzy wrota do stodoły, pójdziecie za nim. Tylko ostrzegam, jeden głupi ruch i zginiecie!
Gdy skrzydło wrót odchyliło się, na śnieg przed wejściem do stodoły padła plama jaskrawego światła. Mrużąc oczy, Stefan dostrzegł jednego z mężczyzn – szef nazwał go Krzywym, co inspektor skrupulatnie zanotował w pamięci. Facet miał na sobie polowy mundur, czarną, wełnianą czapkę a w rękach AK-47. Wbrew temu, co twierdził jego szef, Krzywy nie miał na głowie noktowizora, być może go zdjął. Mieli je natomiast dwaj mężczyźni, którzy podeszli do policjantów chwilę po Krzywym. Obaj nosili identyczne mundury bez jakichkolwiek oznaczeń, ale poza goglami noktowizyjnymi, które teraz, przy świetle padającym z wnętrza stodoły mieli odsunięte na czoła, byli uzbrojeni w karabinki, na pierwszy rzut oka czeskie CZ 807 z tłumikami. Sposób, w jaki je trzymali, świadczył, że wiedzą, jak się tej broni używa i chętnie zademonstrują swoje umiejętności, gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości.
Kadyszek spojrzał na Spację, chcąc upewnić się, czy jego porywcza przyjaciółka nie planuje przypadkiem czegoś głupiego. Dziewczyna stała z uniesionymi rękoma, pozornie rozluźniona, ale ze wzrokiem nieruchomo utkwionym w napastnikach. Stefan wiedział, że jest gotowa zaatakować w każdej chwili, ale rozumiał także, że podobnie jak on właściwie oceniła umiejętności obcych, którzy zatrzymali się na tyle daleko od jeńców, że na pewno będą w stanie strzelić, gdyby któreś z oficerów policji poruszyło się zbyt gwałtownie.
- Wchodzicie, myszki… - wyższy z facetów uzbrojonych w CZ wskazał ruchem głowy na wrota. Spacja ruszyła pierwsza, Kadyszek za nią. We wnętrzu stodoły po jej prawej stronie stały jakieś stare maszyny rolnicze, w środku, na wprost wrót był szeroki na około 6 metrów przejazd, zaś po lewej niedbale ułożono stertę słomianych bali, sięgających aż po belkowanie dachu. W pewnym miejscu kilkanaście bali było usuniętych, ukazując skrytą pod słomą drewnianą konstrukcję, najwyraźniej kryjącą wejście do ukrytego, może nawet pod podłogą stodoły pomieszczenia – właśnie tam skierował się idący przodem Krzywy. Dowódca nakazał policjantom zatrzymać się, zaś jego kompan zamknął za całą grupą wrota.
Czekali około dwóch minut w milczeniu, stojąc z rękoma w górze z dwoma strzelcami za plecami, zanim w ukrytym wejściu ponownie pojawił się Krzywy z kałachem w dłoni. Za nim z wąskiego przejścia wygramolił się potężnie zbudowany facet, który podszedł do Spacji.
- O, moja suka! – odezwał się piskliwym głosem Marcin Jaszczuk. - I jej pies! Jak nas tu wywąchaliście, co? Na kolana! - wielkolud wrzasnął, zabawnie uciekając w sopran. - Zwiąż ich, ale dobrze. I uważaj, ta mała cipa kąsa!
Krzywy momentalnie wycelował kałacha w głowę Kadyszka, a dwaj faceci z tyłu rzucili się na niego. Po chwili leżał na boku z rękoma związanymi za plecami i nogami unieruchomionymi w kostkach. Napastnicy użyli sznurka ze słomianych bali, cienkiego, ale mocnego, wiążąc go z zawodową wprawą tak mocno, że Stefan już po kilkunastu sekundach poczuł, jak drętwieją mu dłonie. Dodatkowa pętla była założona na jego szyję i połączona z tyłu z węzłem na podkurczonych nogach – przy każdej próbie ich wyprostowania, węzeł szubieniczny na szyi zaciskał się coraz bardziej. Inspektor z bezsilną wściekłością obserwował, jak oprawcy zakładają dokładnie takie same węzły na przeguby, szyję i kostki Spacji, nie szczędząc sobie przy tym podmacywania. Stefan widział, że jego przyjaciółka jest bliska eksplozji, ale lufa kałacha wbijającą się pomiędzy jej łopatki powstrzymywała policjantkę przez jakąkolwiek akcją. Kadyszek był pewien, że zdołałaby zabić jednego, może dwóch napastników, ale sama też by zginęła, więc modlił się w duchu, by Spacja zdołała opanować swój instynkt walki. Udało jej się to i po chwili leżeli oboje skrępowani w odległości półtora metra od siebie, z twarzami w swoją stronę, ch*** się rozmowie napastników.
- Psy? - spytał dowódca grupy, która ich schwytała.
- Psy, i to duże. Jakiś patrol mnie dzisiaj zwinął na mieście, jak tłumaczyłem Cianemu, żeby nie ruszał towaru. Ci dwoje mnie słuchali na psiarni, ale Mecenas mnie wyciągnął. Dlatego się spóźniłem…
- Co z nimi zrobimy?
- Jak to co, do piachu… Rozpoznali mnie, nie ma opcji…
- Rozwalić ich teraz? - to głos Krzywego.
- Nie, najpierw wywieziemy dziewczyny, musimy być na czas u kuriera, żeby mieli czysty przejazd przez granicę. Odstawimy dziwki do miasta i wrócimy do nich, poczekają… Jesteś pewien, że byli sami?
- Sprawdziłem auto, nikogo. Byli sami…
- Mogli wezwać posiłki przez radio – nowy głos. Znajomy.
- Nie, nie sądzę, Mecenasie. Jechali za nami tak, jak się wydawało Cichemu, a potem zawrócili, by sprawdzić. Gdyby wezwali posiłki, to by czekali na wsparcie, zamiast ładować się chłopakom na pikiecie pod lufy. Pieski się czują nieśmiertelne…
Ktoś podszedł i kucnął przed twarzą Kadyszka. Mecenas Muciński.
- Patrz, Jaszczur – to ten dupek arogancki z komendy! - prawnik strzelił Kadyszka w twarz. - Trzeba go zniknąć!
- To właśnie planujemy…
- Ale zaraz! - głos mecenasa Mucińskiego zdradzał zdenerwowanie. I strach. - Przecież on nas zna! Jeśli go tu zostawisz, a przyjadą psy, to po nas!
- Nie wzywali posiłków – gdzieś zza pleców Spacji odezwał się dowódca patrolu. - Obserwowałem ich przez noktowizor, jak podjeżdżali, nie gadali przez radio…
- Mecenasie, nie pękaj. Pieski są daleko za miastem, pewnie jechali po służbie na małe stukanko świąteczne. W mieście dzisiaj mają mało ludzi i dużo problemów, nikt tych dwojga nie będzie szukał przez najbliższych parę godzin. A my tu wrócimy za dwie godziny i się z nimi zabawimy. A teraz ładujcie dziwki do vana, nie ma czasu na pieprzenie – Jaszczuk wypiszczał rozkaz i na odchodnym kopnął Spację w plecy na wysokości łopatek. Dziewczyna zasyczała z bólu.
- Jak wrócę, suko, to się zabawimy – rzucił spaślak i ruszył do ukrytego wejścia.

Po kilku minutach zamieszania spod sterty słomy wyprowadzono 6 kobiet. Były młode, brudne, ze śladami pobicia, zakrwawione i z przerażeniem odciśniętym na ich wschodnich twarzach. Na ile pozwalały zaciskająca się na jego szyi pętla, Kadyszek starał się obserwować całą operację i wiedział, że Spacja robi to samo. Poszturchiwane kobiety wśród wrzasków zostały wyprowadzone ze stodoły i załadowane do vana. Mężczyźni wrócili jeszcze na chwilę do pomieszczenia, sprawdzili węzły na nogach i rękach jeńców i na odchodnym skopali oboje.
Stefan stracił przytomność, trafiony wojskowym butem w potylicę. Nie miał pojęcia, jak długo leżał bez świadomości, ale ocknął się słysząc, jak Spacja go nawołuje.
- Stefan, do cholery, obudź się! Musimy coś zrobić!
- Jezu, ale mnie łeb boli… Co u ciebie, dziewczyno?
- Żyję… Nie jestem w stanie rozwiązać tych sznurków, zacisnęli to tak, że już mi się w skórę wcięło… Może ty dasz radę?
- Nie… No, nie, cholera – Kadyszek próbował poruszyć rękoma i nogami, ale wywołał tylko jeszcze większy nacisk na swoje tętnice szyjne. - Wiedzą, gnoje, jak wiązać ludzi…
- Widziałeś te dziewczyny? Chinki? Wietnamki? Kambodżanki? - spytała Spacja.
- No, gdzieś stamtąd… Kawał drogi je tu wieźli, a teraz jeszcze przerzucą na Zachód, do jakiegoś burdelu…
- Pieprzeni handlarze niewolnikami… Zabiłabym…
- Najpierw musimy wymyślić coś, żeby oni nie zabili nas… W tych węzach za dużo im nie zrobisz…
- Murzyna nie znaleźli…
- Co? - Kadyszek wciąż walczył z węzami, coraz bardziej podduszony.
- Uspokój się, bo się udusisz. Mówię, że Murzyna w aucie nie znaleźli… Uciekł. Może wezwie jakoś pomoc?
- Może, ale nie licz na to, Spacja… Jest sam, w obcym kraju, przerażony, w lesie, w zimie, bez słowa w jakimkolwiek zrozumiałym języku, otoczony przez naród, który dzisiaj jest w większości pijany… Musimy sobie sami poradzić, a potem jeszcze go odszukać. Mam nadzieję, że nie zamarznie biedny głupek… Jak długo?
- Co – jak długo?
- Jak długo już ich nie ma, dziewczyno! Byłem chwilę nieprzytomny…
- Jakieś pół godziny…
- No to mamy 90 minut, żeby coś wymyślić i stąd spadać, bo jak wrócą, to będzie bieda w tych sznurkach… Dasz radę podpełznąć do mnie?

Inspektor Stefan Kadyszek i komisarz Spacja spędzili kolejną godzinę próbując uwolnić się ze sznurów. Niestety, ludzie, którzy ich spętali, mieli w tym doskonałą wprawę i każdy gwałtowniejszy ruch powodował podduszanie tak, że oboje kilkukrotnie tracili na chwilę przytomność przy kolejnych manewrach. Ich dłonie i stopy wkrótce zamieniły się w pozbawione czucia kawałki mięsa na skutek braku dopływu krwi. Stefan czuł, jak opada z sił i wiedział, że ze Spacją dzieje się to samo, pomimo jej niezwykłej energii. W pewnej chwili uświadomił sobie, że już nie walczy, tylko leży czekając na nieuniknione. Minął kolejny kwadrans.
- Blado będzie, inspektorze… - Spacja zdecydowała się głośno powiedzieć to, o czy oboje myśleli. - Ten wieprz chce się ze mną zabawić, więc jak zdejmie mi te cholerne sznurki, to jakoś zdołam ich załatwić i cię uwolnię…
- Jak twoje dłonie i nogi?
- Nic nie czuję…
- No właśnie… Nie dasz rady. Ale próbuj…
- Spróbuję…

Minęło kolejne kilka minut. W pewnej chwili zza wrót stodoły Stefan usłyszał warkot silnika. Auto. Dwa. Trzasnęły drzwi. Raz, drugi, trzeci. Zaskrzypiały zawiasy wrót. Kadyszek nie mógł zobaczyć, kto wszedł.
- No, już jesteśmy. Stęskniliście się? - zapiszczał Jaszczuk. - Przywiążcie mi tę sukę do czegoś i obróćcie psa, żeby sobie popatrzył – grubas wydał rozkaz swoim ludziom.
Jakieś zamieszanie, stęknięcia. Wrzask i przekleństwo. Spacja walczy. Cisza. Ktoś obraca Kadyszka. Ból przeszywający zdrętwiałe ciało. Spacja leży przywiązana do jakiegoś żelastwa. Nad nią stoi Jaszczuk i rozpina spodnie. Oczy dziewczyny i Stefana spotkały się na moment… Bezradność.
Nagle inspektor zauważył jakiś minimalny ruch. Gdzieś na skraju jego pola widzenia skrzydło wrót poruszyło się, odsunęło na kilkanaście centymetrów, powoli. Stefan wytężył wzrok. Tak! Na pewno! Jakiś niewielki, okrągły przedmiot wtoczył się przez powstałą szparę. Co to jest? Kadyszek nagle uświadomił sobie, co widzi. Zdołał zamknąć oczy.
Eksplozja.

Ostry nóż przeciął najpierw sznur łączący szyję inspektora z węzłem na kostkach jego nóg. Potem dwa kolejne cięcia uwolniły dłonie i stopy. Policjant spróbował rozprostować kończyny, ale zdołał jedynie wywołać falę mdlącego bólu.
- Żyjesz? - znajomy głos.
- Co ze Spacją? - spytał Stefan.
- W porządku, nic jej nie jest… A jak ty, staruszku?
Stefan otworzył z trudem oczy, wciąż oszołomiony wybuchem granatów hukowych i krótką strzelaniną. Przed oczyma miał jasną plamę, która bardzo wolno przybierała kształt twarzy. Generał Pleśniak.
- Jezu, Antoś… Nigdy nie sądziłem, że tak się uciesze na widok twojej brzydkiej gęby… Co ty tu robisz?!
- Ratuję twój smętny tyłek, chłopie. Wchodzi mi już w krew – żołnierz uśmiechnął się i pomógł przyjacielowi przyjąć nieco bardziej komfortową pozycję. Krązenie z wolna powracało do stóp i dłoni policjanta, wywołując fale bólu.
- Ale skąd wiedziałeś?!
- Od niego – Pleśniak spojrzał ponad leżącym Kadyszkiem. Inspektor z trudem obrócił głowę i zobaczył twarz młodego oficera dyżurnego z komendy. Chłopak miał podkrążone oczy, ale uśmiechał się radośnie.
- Zdążyliśmy w samą porę, szefie!
- Fakt… Ale jak się domyśliłeś człowieku?! Jasnowidzem jesteś?
- Nie… Już opowiadam. Przygotowywałem się do zdania służby, mój zamiennik już się zgłosił. Poszedłem do kibla, a kiedy wracałem, to słyszę, jak chłopaki przy radiu się z czegoś śmieją. Podchodzę, a oni mówią, że jakiś Arab na policyjnej częstotliwości nadaje. Zacząłem słuchać i to był… no ten wasz Murzyn, poznałem po głosie i język taki podobny był. Facet trajkotał jak karabin, strasznie podniecony. Włączyłem nagrywanie, znalazłem w notesie numer do tego profesora afrykanisty i dzwonię. Obudziłem faceta, był ledwo przytomny, a ja mu każę słuchać i tłumaczyć przez telefon… Za chwilę zestawiliśmy połączenie telefonu z radiem i ten profesor zadał kilka pytań i potem nam opowiada, że wieźliście gdzieś Murzyna, skręciliście do lasu, ludzie z karabinami wzięli pana, szefie, i panią komisarz. Murzyn podobno wyskoczył z auta i leżał pod krzakiem, jak ludzie z bronią sprawdzali samochód, a potem jak tamci poszli, to wrócił do auta, włączył radio i zaczął gadać, wzywając pomocy w swoim języku… Na szczęście radio w komendzie było na nasłuchu tej częstotliwości… Ja alarmowo zadzwoniłem do pana komisarza Kellera, a on wezwał wojsko. Wzięli mnie ze sobą, bo myśleli, że umiem po murzyńsku… Trochę ciężko było was namierzyć, więc kazaliśmy Murzynowi cały czas gadać do radia, i wojskowi jakoś wyznaczyli to miejsce…
- Mieliście masę szczęścia, Stefan, że miałem dwie drużyny specjalsów w stanie podwyższonej gotowości. Zawsze w okolicach świąt mamy alert antyterrorystyczny, mogłem ruszyć w pół godziny – wyjaśnił Pleśniak.
- Przyjechaliście w ostatniej chwili – Kadyszek stęknął i spróbował usiąść.
- Byliśmy tu od kwadransa. Desantowaliśmy się dwa kilometry od celu i podeszliśmy po cichu. Obserwowaliśmy teren, jak ci kolesie przyjechali. Mieliśmy już ustawione mikrofony kierunkowe, jak zaczęli gadać, więc zrozumiałem, co się dzieje i gdzie jesteście. Od razu ruszyliśmy…
- Słuchaj, to są handlarze żywym towarem… Dwie godziny temu wywieźli stąd kilka kobiet, gdzieś z Dalekiego Wschodu…
- Wiem. Wasz czarnoskóry przyjaciel też nam to powiedział. Policja już ich szuka… Ten Murzyn to bardzo rozgarnięty facet…
- Jest nauczycielem… Słuchaj Antoni, a co z tymi dupkami?
- Sześciu zatrzymanych, w tym trzech postrzelonych, jeden grubas ciężko, ale wyjdzie z tego… O ile, oczywiście, Spacja go nie dopadnie. Miał, zdaje się, nieciekawe zamiary wobec niej, a obaj wiemy, że to szkodzi na zdrowie…

***
Wigilijna noc zmieniła się w świąteczny, mroźny i śnieżny ranek, gdy inspektor Stefan Kadyszek podjechał pod dom. Choć był śmiertelnie zmęczony, upierał się, że wraz ze Spacją przyłączą się do poszukiwań wywiezionych ze stodoły kobiet, ale gdy tylko dotarł do miasta, dyżurny komendy podał przez radio, że van eskortowany przez jeden terenowy samochód został namierzony z powietrza i zatrzymany, w wyniku czego uwolniono sześć kobiet, najprawdopodobniej obywatelek Kambodży, zatrzymując przy okazji mężczyzn, którzy je więzili.
Kadyszek chciał jeszcze koniecznie spotkać się z czarnoskórym mężczyzną, którego wieczorem zabrali wraz ze Spacją z przystanku i który uratował potem ich życie. Ten plan został jednak storpedowany przez komisarza Kellera, który objął dowództwo nad całą akcją i poinformował Stefana, że jego nowy przyjaciel został odwieziony do najlepszego hotelu w mieście, gdzie będzie mógł odpocząć na koszt policji, zaś oficjalna okazja do podziękowań nadarzy się za 48 godzin, gdy do miasta dotrze tłumacz. W tej sytuacji inspektor skapitulował i po odwiezieniu Spacji do domu oraz umówieniu się z nią, że jak odeśpi, to wpadnie do Kadyszków na kosztowanie świątecznych wypieków Marioli, bo – jak to ujął Stefan - ‘ w Święta rodzina musi być razem’ – wrócił do siebie.

Gdy zamykał za sobą drzwi, z kuchni dobiegł go głos żony.
- Stefan, to ty? Myślałam, że wrócisz wcześniej...
Kadyszek zdjął kurtkę i wszedł do kuchni. Mariola, wciąż w nocnej koszuli, przygotowywała butelkę z mlekiem. Stefan cmoknął ją w policzek świadom, że raczej nie pachnie najlepiej po tak intensywnej nocy.
- Trochę się działo, kochanie… Wiesz, noc wigilijna…
- Coś nadzwyczajnego? – Mariola nastawiła czajnik.
Jej mąż zamyślił się przez chwilę.
- Nie… Zresztą – jak to w Wigilię: jeden zagubiony wędrowiec, jeden dobry uczynek, jeden cud i parę bydląt… Jak Mała?
- Nawet grzecznie spała. Już się obudziła, bawi się w łóżeczku. Idź do niej, zaraz przyniosę jej butlę. A tobie może kawy zrobię?
- Jesteś cudowna, dziękuję! - Stefan uśmiechnął się, ponownie pocałował żonę i ruszył do pokoju córki. - Wiesz, zaprosiłem Spację dzisiaj do nas na wieczór… Nie chcę, żeby siedziała sama w domu – krzyknął do żony z korytarza.
- Świetnie! Mam nadzieję, że makowiec jej będzie smakował! – odkrzyknęła Mariola.

Mała, ubrana jeszcze w śpioszki siedziała w łóżeczku, bawiąc się różową, pluszową myszą. Na widok ojca uśmiechnęła się szeroko, pokazując dwa drobne, białe ząbki i wyciągnęła rączki. Inspektor chwycił córeczkę, delikatnie wyciągnął z łóżeczka i ułożył na swoich rękach. Przez chwilę patrzył z czułością w roześmiane, błękitne oczka.
- Powiedz: ta-ta…
Na małej buźce pojawił się grymas skupienia.
- ta-ta! - powtórzył jej ojciec.
Dziewczynka uśmiechnęła się promiennie.
- DADA – wymamrotała.
W oczach Kadyszka zaszkliły się łzy wzruszenia.

KONIEC
 

marfalc  Dołączył: 08 Sty 2010
:-B :-B :-B :-B :-B :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
 

0bleblak  Dołączyła: 15 Cze 2011
Ale niespodzianka :))))
A na koniec łzy, nie tylko u Kadyszka :) Dziękuję :))) I wszystkiego najpiękniejszego życzę tobie, twoim bliskim i w ogóle nam wszystkim :-)
 

TM_Mich  Dołączył: 08 Wrz 2009
Super. Ty to potrafisz!!!
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
3/ :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :-B :-B :-B :-B :-?
 

spacja  Dołączyła: 15 Mar 2011
Piękna Opowieść Wigilijna! Wzruszyłam się! Dziękuję :-D
 

Jakaranda  Dołączyła: 28 Maj 2013
Świetne :-B :-B :-B A będzie też sylwestrowo-noworoczna ? Pięknie proszeęęęęę!
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
marfalc, 0bleblak, TM_Mich, plwk, spacja, Jakaranda - dziękuję. Cieszę się, że się podobało...
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
Uwaga Kolorowi, i Wy, szarzy użytszkodnicy: to NIE JEST wpis polityczny. To jest krzyk rozpaczy niespełnionego literata (literat: osoba zdolna do konsumpcji, solo lub drużynowo, minimum litera na posiedzenie).
Do rzeczy - pewna pani, była kandydatka a obecnie dziennikarka, doktor i warzywo w jednym, napisała książkę. Przeczytałem fragmenty. Uświadomiłem sobie bezmiar własnego beztalencia w zderzeniu z tym tytanem słowa pisanego i jego (jej w zasadzie) Opus Magnum (albo Opus Glock, nie jestem pewien). Bardzo chciałem, wierzyłem... ba, byłem niemal pewien - że potrafię pisać głupio, idiotycznie i bez sensu na minimum srodkowoeuropejskim poziomie...
Nie, nie umiem. Teraz to wiem...
Moi drodzy - nie bedzie wiecej Kadyszka, Spacji i całej reszty. Ani na Wielkanoc, ani na Pierwszego Maja, ani na Matki Boskiej Zielnej, ani na Nowy rok. Nie umiem, nie potrtafię. Pióro mi opadło, wenera twórcza opóściła, wiara w siebie skurczyła do rozmiarów Michaela D Higginsa, prezydenta Republiki Irlandii, albo Sami Wiecie Kogo - w każdym razie jest maleńka...
Mam depresję. Ogłaszam zbiórkę na bilet na autobus linii Bus Éireann z Cork do Cliffs of Moher, z przesiadką w Gallway, gdzie udam się w celu skoku samobójczego. Żyć nie warto!
PS 1. Nie kupujcie, nie czytajcie, nie oglądajcie ksiażki, o której wspominam. Klify w Moher są duże, ale maja ograniczoną pojemność samobójców...
PS 2. Jeśli zmienię zdanie co do samobójstwa, to ewentualne zebrane w zbiórce publicznej środki przeznaczę na zakup i konsumpcję czekolady marki Jedyna, produkcji Wedla, zakupionej w sieci polskich sklepów Krówka.
PS 3. Jesli zebrane środki nie przekroczą ceny wspomnianej czekolady w kwocie 99 eurocentów, to zanabędę ją za środki własne... Pieprzyć cukrzycę, ważne, zeby sie ogórkiem nie odbijało :-D
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
Apas napisał/a:
Pióro mi opadło

Zażyj coś na podniesienie pióra i zapomnij o ostatnim wpisie.
 

spacja  Dołączyła: 15 Mar 2011
Apas napisał/a:
nie bedzie wiecej (...) Spacji

PROTESTUJĘ!!!

Apas napisał/a:
Mam depresję.

Ja też. Kiedy idziemy to opić?

[ Dodano: 2018-01-16, 20:35 ]
plwk, :-B
 

skaarj  Dołączył: 18 Mar 2016
Topienie odwołane. Woda zamarzła. Brać się do roboty, a nie zrzędzić.

Mógłbym Was miłosiernie wspomóc jakimś napojem rozgrzewająco-zachęcającym, ale o ile do spacji daleko nie ma, to obawiam się że celnicy w Eire mogliby mieć problem z przepuszczeniem przesyłki :D

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach