Część IV
- Podnieście się i odrzućcie broń przed siebie! Powoli… - głos ze skraju lasu. - Mamy noktowizory i naprawdę potrafimy strzelać.
Mężczyzna mówił powoli i spokojnie. Jak ktoś, kogo nie podnieca fakt, że właśnie strzelał do ludzi. Jak zawodowiec. Były wojskowy? Policjant? Najemnik?
Policjanci wykonali polecenie. Odrzucając swojego glocka, Kadyszek przetarł rękawem kurtki lewą cześć twarzy i odzyskał wzrok w zalanym krwią z rozciętego łuku brwiowego oku. To wystarczyło, by spostrzegł jakiś ruch w czarno-białym krajobrazie na skraju lasu, kilkanaście metrów od miejsca, gdzie sam wyszedł na polanę.
- Sprawdziłeś auto? - głos, który przed chwilą wydawał im polecenia, zwrócił się nieco ciszej do kogoś skrytego w ciemności.
- Pusto i ciemno. Byli sami… - inny mężczyzna, niski głos.
- Co z nimi robimy? - trzeci. Wyszedł właśnie z lasu na prawo od tych dwóch.
- Prowadzimy do środka… Krzywy, idziesz przodem i otwierasz wrota – jeden z cieni oderwał się od skraju lasu i ruszył w kierunku stodoły.
- Ej, wy tam! - pierwszy głos, najwyraźniej należący do dowódcy grupy, zwrócił się do Kadyszka i Spacji. - Kolega otworzy wrota do stodoły, pójdziecie za nim. Tylko ostrzegam, jeden głupi ruch i zginiecie!
Gdy skrzydło wrót odchyliło się, na śnieg przed wejściem do stodoły padła plama jaskrawego światła. Mrużąc oczy, Stefan dostrzegł jednego z mężczyzn – szef nazwał go Krzywym, co inspektor skrupulatnie zanotował w pamięci. Facet miał na sobie polowy mundur, czarną, wełnianą czapkę a w rękach AK-47. Wbrew temu, co twierdził jego szef, Krzywy nie miał na głowie noktowizora, być może go zdjął. Mieli je natomiast dwaj mężczyźni, którzy podeszli do policjantów chwilę po Krzywym. Obaj nosili identyczne mundury bez jakichkolwiek oznaczeń, ale poza goglami noktowizyjnymi, które teraz, przy świetle padającym z wnętrza stodoły mieli odsunięte na czoła, byli uzbrojeni w karabinki, na pierwszy rzut oka czeskie CZ 807 z tłumikami. Sposób, w jaki je trzymali, świadczył, że wiedzą, jak się tej broni używa i chętnie zademonstrują swoje umiejętności, gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości.
Kadyszek spojrzał na Spację, chcąc upewnić się, czy jego porywcza przyjaciółka nie planuje przypadkiem czegoś głupiego. Dziewczyna stała z uniesionymi rękoma, pozornie rozluźniona, ale ze wzrokiem nieruchomo utkwionym w napastnikach. Stefan wiedział, że jest gotowa zaatakować w każdej chwili, ale rozumiał także, że podobnie jak on właściwie oceniła umiejętności obcych, którzy zatrzymali się na tyle daleko od jeńców, że na pewno będą w stanie strzelić, gdyby któreś z oficerów policji poruszyło się zbyt gwałtownie.
- Wchodzicie, myszki… - wyższy z facetów uzbrojonych w CZ wskazał ruchem głowy na wrota. Spacja ruszyła pierwsza, Kadyszek za nią. We wnętrzu stodoły po jej prawej stronie stały jakieś stare maszyny rolnicze, w środku, na wprost wrót był szeroki na około 6 metrów przejazd, zaś po lewej niedbale ułożono stertę słomianych bali, sięgających aż po belkowanie dachu. W pewnym miejscu kilkanaście bali było usuniętych, ukazując skrytą pod słomą drewnianą konstrukcję, najwyraźniej kryjącą wejście do ukrytego, może nawet pod podłogą stodoły pomieszczenia – właśnie tam skierował się idący przodem Krzywy. Dowódca nakazał policjantom zatrzymać się, zaś jego kompan zamknął za całą grupą wrota.
Czekali około dwóch minut w milczeniu, stojąc z rękoma w górze z dwoma strzelcami za plecami, zanim w ukrytym wejściu ponownie pojawił się Krzywy z kałachem w dłoni. Za nim z wąskiego przejścia wygramolił się potężnie zbudowany facet, który podszedł do Spacji.
- O, moja suka! – odezwał się piskliwym głosem Marcin Jaszczuk. - I jej pies! Jak nas tu wywąchaliście, co? Na kolana! - wielkolud wrzasnął, zabawnie uciekając w sopran. - Zwiąż ich, ale dobrze. I uważaj, ta mała cipa kąsa!
Krzywy momentalnie wycelował kałacha w głowę Kadyszka, a dwaj faceci z tyłu rzucili się na niego. Po chwili leżał na boku z rękoma związanymi za plecami i nogami unieruchomionymi w kostkach. Napastnicy użyli sznurka ze słomianych bali, cienkiego, ale mocnego, wiążąc go z zawodową wprawą tak mocno, że Stefan już po kilkunastu sekundach poczuł, jak drętwieją mu dłonie. Dodatkowa pętla była założona na jego szyję i połączona z tyłu z węzłem na podkurczonych nogach – przy każdej próbie ich wyprostowania, węzeł szubieniczny na szyi zaciskał się coraz bardziej. Inspektor z bezsilną wściekłością obserwował, jak oprawcy zakładają dokładnie takie same węzły na przeguby, szyję i kostki Spacji, nie szczędząc sobie przy tym podmacywania. Stefan widział, że jego przyjaciółka jest bliska eksplozji, ale lufa kałacha wbijającą się pomiędzy jej łopatki powstrzymywała policjantkę przez jakąkolwiek akcją. Kadyszek był pewien, że zdołałaby zabić jednego, może dwóch napastników, ale sama też by zginęła, więc modlił się w duchu, by Spacja zdołała opanować swój instynkt walki. Udało jej się to i po chwili leżeli oboje skrępowani w odległości półtora metra od siebie, z twarzami w swoją stronę, ch*** się rozmowie napastników.
- Psy? - spytał dowódca grupy, która ich schwytała.
- Psy, i to duże. Jakiś patrol mnie dzisiaj zwinął na mieście, jak tłumaczyłem Cianemu, żeby nie ruszał towaru. Ci dwoje mnie słuchali na psiarni, ale Mecenas mnie wyciągnął. Dlatego się spóźniłem…
- Co z nimi zrobimy?
- Jak to co, do piachu… Rozpoznali mnie, nie ma opcji…
- Rozwalić ich teraz? - to głos Krzywego.
- Nie, najpierw wywieziemy dziewczyny, musimy być na czas u kuriera, żeby mieli czysty przejazd przez granicę. Odstawimy dziwki do miasta i wrócimy do nich, poczekają… Jesteś pewien, że byli sami?
- Sprawdziłem auto, nikogo. Byli sami…
- Mogli wezwać posiłki przez radio – nowy głos. Znajomy.
- Nie, nie sądzę, Mecenasie. Jechali za nami tak, jak się wydawało Cichemu, a potem zawrócili, by sprawdzić. Gdyby wezwali posiłki, to by czekali na wsparcie, zamiast ładować się chłopakom na pikiecie pod lufy. Pieski się czują nieśmiertelne…
Ktoś podszedł i kucnął przed twarzą Kadyszka. Mecenas Muciński.
- Patrz, Jaszczur – to ten dupek arogancki z komendy! - prawnik strzelił Kadyszka w twarz. - Trzeba go zniknąć!
- To właśnie planujemy…
- Ale zaraz! - głos mecenasa Mucińskiego zdradzał zdenerwowanie. I strach. - Przecież on nas zna! Jeśli go tu zostawisz, a przyjadą psy, to po nas!
- Nie wzywali posiłków – gdzieś zza pleców Spacji odezwał się dowódca patrolu. - Obserwowałem ich przez noktowizor, jak podjeżdżali, nie gadali przez radio…
- Mecenasie, nie pękaj. Pieski są daleko za miastem, pewnie jechali po służbie na małe stukanko świąteczne. W mieście dzisiaj mają mało ludzi i dużo problemów, nikt tych dwojga nie będzie szukał przez najbliższych parę godzin. A my tu wrócimy za dwie godziny i się z nimi zabawimy. A teraz ładujcie dziwki do vana, nie ma czasu na pieprzenie – Jaszczuk wypiszczał rozkaz i na odchodnym kopnął Spację w plecy na wysokości łopatek. Dziewczyna zasyczała z bólu.
- Jak wrócę, suko, to się zabawimy – rzucił spaślak i ruszył do ukrytego wejścia.
Po kilku minutach zamieszania spod sterty słomy wyprowadzono 6 kobiet. Były młode, brudne, ze śladami pobicia, zakrwawione i z przerażeniem odciśniętym na ich wschodnich twarzach. Na ile pozwalały zaciskająca się na jego szyi pętla, Kadyszek starał się obserwować całą operację i wiedział, że Spacja robi to samo. Poszturchiwane kobiety wśród wrzasków zostały wyprowadzone ze stodoły i załadowane do vana. Mężczyźni wrócili jeszcze na chwilę do pomieszczenia, sprawdzili węzły na nogach i rękach jeńców i na odchodnym skopali oboje.
Stefan stracił przytomność, trafiony wojskowym butem w potylicę. Nie miał pojęcia, jak długo leżał bez świadomości, ale ocknął się słysząc, jak Spacja go nawołuje.
- Stefan, do cholery, obudź się! Musimy coś zrobić!
- Jezu, ale mnie łeb boli… Co u ciebie, dziewczyno?
- Żyję… Nie jestem w stanie rozwiązać tych sznurków, zacisnęli to tak, że już mi się w skórę wcięło… Może ty dasz radę?
- Nie… No, nie, cholera – Kadyszek próbował poruszyć rękoma i nogami, ale wywołał tylko jeszcze większy nacisk na swoje tętnice szyjne. - Wiedzą, gnoje, jak wiązać ludzi…
- Widziałeś te dziewczyny? Chinki? Wietnamki? Kambodżanki? - spytała Spacja.
- No, gdzieś stamtąd… Kawał drogi je tu wieźli, a teraz jeszcze przerzucą na Zachód, do jakiegoś burdelu…
- Pieprzeni handlarze niewolnikami… Zabiłabym…
- Najpierw musimy wymyślić coś, żeby oni nie zabili nas… W tych węzach za dużo im nie zrobisz…
- Murzyna nie znaleźli…
- Co? - Kadyszek wciąż walczył z węzami, coraz bardziej podduszony.
- Uspokój się, bo się udusisz. Mówię, że Murzyna w aucie nie znaleźli… Uciekł. Może wezwie jakoś pomoc?
- Może, ale nie licz na to, Spacja… Jest sam, w obcym kraju, przerażony, w lesie, w zimie, bez słowa w jakimkolwiek zrozumiałym języku, otoczony przez naród, który dzisiaj jest w większości pijany… Musimy sobie sami poradzić, a potem jeszcze go odszukać. Mam nadzieję, że nie zamarznie biedny głupek… Jak długo?
- Co – jak długo?
- Jak długo już ich nie ma, dziewczyno! Byłem chwilę nieprzytomny…
- Jakieś pół godziny…
- No to mamy 90 minut, żeby coś wymyślić i stąd spadać, bo jak wrócą, to będzie bieda w tych sznurkach… Dasz radę podpełznąć do mnie?
Inspektor Stefan Kadyszek i komisarz Spacja spędzili kolejną godzinę próbując uwolnić się ze sznurów. Niestety, ludzie, którzy ich spętali, mieli w tym doskonałą wprawę i każdy gwałtowniejszy ruch powodował podduszanie tak, że oboje kilkukrotnie tracili na chwilę przytomność przy kolejnych manewrach. Ich dłonie i stopy wkrótce zamieniły się w pozbawione czucia kawałki mięsa na skutek braku dopływu krwi. Stefan czuł, jak opada z sił i wiedział, że ze Spacją dzieje się to samo, pomimo jej niezwykłej energii. W pewnej chwili uświadomił sobie, że już nie walczy, tylko leży czekając na nieuniknione. Minął kolejny kwadrans.
- Blado będzie, inspektorze… - Spacja zdecydowała się głośno powiedzieć to, o czy oboje myśleli. - Ten wieprz chce się ze mną zabawić, więc jak zdejmie mi te cholerne sznurki, to jakoś zdołam ich załatwić i cię uwolnię…
- Jak twoje dłonie i nogi?
- Nic nie czuję…
- No właśnie… Nie dasz rady. Ale próbuj…
- Spróbuję…
Minęło kolejne kilka minut. W pewnej chwili zza wrót stodoły Stefan usłyszał warkot silnika. Auto. Dwa. Trzasnęły drzwi. Raz, drugi, trzeci. Zaskrzypiały zawiasy wrót. Kadyszek nie mógł zobaczyć, kto wszedł.
- No, już jesteśmy. Stęskniliście się? - zapiszczał Jaszczuk. - Przywiążcie mi tę sukę do czegoś i obróćcie psa, żeby sobie popatrzył – grubas wydał rozkaz swoim ludziom.
Jakieś zamieszanie, stęknięcia. Wrzask i przekleństwo. Spacja walczy. Cisza. Ktoś obraca Kadyszka. Ból przeszywający zdrętwiałe ciało. Spacja leży przywiązana do jakiegoś żelastwa. Nad nią stoi Jaszczuk i rozpina spodnie. Oczy dziewczyny i Stefana spotkały się na moment… Bezradność.
Nagle inspektor zauważył jakiś minimalny ruch. Gdzieś na skraju jego pola widzenia skrzydło wrót poruszyło się, odsunęło na kilkanaście centymetrów, powoli. Stefan wytężył wzrok. Tak! Na pewno! Jakiś niewielki, okrągły przedmiot wtoczył się przez powstałą szparę. Co to jest? Kadyszek nagle uświadomił sobie, co widzi. Zdołał zamknąć oczy.
Eksplozja.
Ostry nóż przeciął najpierw sznur łączący szyję inspektora z węzłem na kostkach jego nóg. Potem dwa kolejne cięcia uwolniły dłonie i stopy. Policjant spróbował rozprostować kończyny, ale zdołał jedynie wywołać falę mdlącego bólu.
- Żyjesz? - znajomy głos.
- Co ze Spacją? - spytał Stefan.
- W porządku, nic jej nie jest… A jak ty, staruszku?
Stefan otworzył z trudem oczy, wciąż oszołomiony wybuchem granatów hukowych i krótką strzelaniną. Przed oczyma miał jasną plamę, która bardzo wolno przybierała kształt twarzy. Generał Pleśniak.
- Jezu, Antoś… Nigdy nie sądziłem, że tak się uciesze na widok twojej brzydkiej gęby… Co ty tu robisz?!
- Ratuję twój smętny tyłek, chłopie. Wchodzi mi już w krew – żołnierz uśmiechnął się i pomógł przyjacielowi przyjąć nieco bardziej komfortową pozycję. Krązenie z wolna powracało do stóp i dłoni policjanta, wywołując fale bólu.
- Ale skąd wiedziałeś?!
- Od niego – Pleśniak spojrzał ponad leżącym Kadyszkiem. Inspektor z trudem obrócił głowę i zobaczył twarz młodego oficera dyżurnego z komendy. Chłopak miał podkrążone oczy, ale uśmiechał się radośnie.
- Zdążyliśmy w samą porę, szefie!
- Fakt… Ale jak się domyśliłeś człowieku?! Jasnowidzem jesteś?
- Nie… Już opowiadam. Przygotowywałem się do zdania służby, mój zamiennik już się zgłosił. Poszedłem do kibla, a kiedy wracałem, to słyszę, jak chłopaki przy radiu się z czegoś śmieją. Podchodzę, a oni mówią, że jakiś Arab na policyjnej częstotliwości nadaje. Zacząłem słuchać i to był… no ten wasz Murzyn, poznałem po głosie i język taki podobny był. Facet trajkotał jak karabin, strasznie podniecony. Włączyłem nagrywanie, znalazłem w notesie numer do tego profesora afrykanisty i dzwonię. Obudziłem faceta, był ledwo przytomny, a ja mu każę słuchać i tłumaczyć przez telefon… Za chwilę zestawiliśmy połączenie telefonu z radiem i ten profesor zadał kilka pytań i potem nam opowiada, że wieźliście gdzieś Murzyna, skręciliście do lasu, ludzie z karabinami wzięli pana, szefie, i panią komisarz. Murzyn podobno wyskoczył z auta i leżał pod krzakiem, jak ludzie z bronią sprawdzali samochód, a potem jak tamci poszli, to wrócił do auta, włączył radio i zaczął gadać, wzywając pomocy w swoim języku… Na szczęście radio w komendzie było na nasłuchu tej częstotliwości… Ja alarmowo zadzwoniłem do pana komisarza Kellera, a on wezwał wojsko. Wzięli mnie ze sobą, bo myśleli, że umiem po murzyńsku… Trochę ciężko było was namierzyć, więc kazaliśmy Murzynowi cały czas gadać do radia, i wojskowi jakoś wyznaczyli to miejsce…
- Mieliście masę szczęścia, Stefan, że miałem dwie drużyny specjalsów w stanie podwyższonej gotowości. Zawsze w okolicach świąt mamy alert antyterrorystyczny, mogłem ruszyć w pół godziny – wyjaśnił Pleśniak.
- Przyjechaliście w ostatniej chwili – Kadyszek stęknął i spróbował usiąść.
- Byliśmy tu od kwadransa. Desantowaliśmy się dwa kilometry od celu i podeszliśmy po cichu. Obserwowaliśmy teren, jak ci kolesie przyjechali. Mieliśmy już ustawione mikrofony kierunkowe, jak zaczęli gadać, więc zrozumiałem, co się dzieje i gdzie jesteście. Od razu ruszyliśmy…
- Słuchaj, to są handlarze żywym towarem… Dwie godziny temu wywieźli stąd kilka kobiet, gdzieś z Dalekiego Wschodu…
- Wiem. Wasz czarnoskóry przyjaciel też nam to powiedział. Policja już ich szuka… Ten Murzyn to bardzo rozgarnięty facet…
- Jest nauczycielem… Słuchaj Antoni, a co z tymi dupkami?
- Sześciu zatrzymanych, w tym trzech postrzelonych, jeden grubas ciężko, ale wyjdzie z tego… O ile, oczywiście, Spacja go nie dopadnie. Miał, zdaje się, nieciekawe zamiary wobec niej, a obaj wiemy, że to szkodzi na zdrowie…
***
Wigilijna noc zmieniła się w świąteczny, mroźny i śnieżny ranek, gdy inspektor Stefan Kadyszek podjechał pod dom. Choć był śmiertelnie zmęczony, upierał się, że wraz ze Spacją przyłączą się do poszukiwań wywiezionych ze stodoły kobiet, ale gdy tylko dotarł do miasta, dyżurny komendy podał przez radio, że van eskortowany przez jeden terenowy samochód został namierzony z powietrza i zatrzymany, w wyniku czego uwolniono sześć kobiet, najprawdopodobniej obywatelek Kambodży, zatrzymując przy okazji mężczyzn, którzy je więzili.
Kadyszek chciał jeszcze koniecznie spotkać się z czarnoskórym mężczyzną, którego wieczorem zabrali wraz ze Spacją z przystanku i który uratował potem ich życie. Ten plan został jednak storpedowany przez komisarza Kellera, który objął dowództwo nad całą akcją i poinformował Stefana, że jego nowy przyjaciel został odwieziony do najlepszego hotelu w mieście, gdzie będzie mógł odpocząć na koszt policji, zaś oficjalna okazja do podziękowań nadarzy się za 48 godzin, gdy do miasta dotrze tłumacz. W tej sytuacji inspektor skapitulował i po odwiezieniu Spacji do domu oraz umówieniu się z nią, że jak odeśpi, to wpadnie do Kadyszków na kosztowanie świątecznych wypieków Marioli, bo – jak to ujął Stefan - ‘ w Święta rodzina musi być razem’ – wrócił do siebie.
Gdy zamykał za sobą drzwi, z kuchni dobiegł go głos żony.
- Stefan, to ty? Myślałam, że wrócisz wcześniej...
Kadyszek zdjął kurtkę i wszedł do kuchni. Mariola, wciąż w nocnej koszuli, przygotowywała butelkę z mlekiem. Stefan cmoknął ją w policzek świadom, że raczej nie pachnie najlepiej po tak intensywnej nocy.
- Trochę się działo, kochanie… Wiesz, noc wigilijna…
- Coś nadzwyczajnego? – Mariola nastawiła czajnik.
Jej mąż zamyślił się przez chwilę.
- Nie… Zresztą – jak to w Wigilię: jeden zagubiony wędrowiec, jeden dobry uczynek, jeden cud i parę bydląt… Jak Mała?
- Nawet grzecznie spała. Już się obudziła, bawi się w łóżeczku. Idź do niej, zaraz przyniosę jej butlę. A tobie może kawy zrobię?
- Jesteś cudowna, dziękuję! - Stefan uśmiechnął się, ponownie pocałował żonę i ruszył do pokoju córki. - Wiesz, zaprosiłem Spację dzisiaj do nas na wieczór… Nie chcę, żeby siedziała sama w domu – krzyknął do żony z korytarza.
- Świetnie! Mam nadzieję, że makowiec jej będzie smakował! – odkrzyknęła Mariola.
Mała, ubrana jeszcze w śpioszki siedziała w łóżeczku, bawiąc się różową, pluszową myszą. Na widok ojca uśmiechnęła się szeroko, pokazując dwa drobne, białe ząbki i wyciągnęła rączki. Inspektor chwycił córeczkę, delikatnie wyciągnął z łóżeczka i ułożył na swoich rękach. Przez chwilę patrzył z czułością w roześmiane, błękitne oczka.
- Powiedz: ta-ta…
Na małej buźce pojawił się grymas skupienia.
- ta-ta! - powtórzył jej ojciec.
Dziewczynka uśmiechnęła się promiennie.
- DADA – wymamrotała.
W oczach Kadyszka zaszkliły się łzy wzruszenia.
KONIEC
Lynne: Co ci zamówić?
Ja: Stek...
Lynne: Nie powinieneś jeść mięsa. Kobiety lubią mężczyzn niezależnych, o silnej woli...
Ja: Lynne, ja robię zdjęcia Pentaksem i obrabiam je pod Linuksem...
Lynne: Dobra, to jaki ma być ten stek? Krwisty?