Co prawda nieznacznie się otarłem o fotografię potraw, ale z tego co pamiętam, najbardziej przydatne były: długa słomka do dmuchania dymu z paierosa (zamiast pary), olej naszynowy (dawał lepszy połysk na kurczaku), farby i pędzelek (farby jakieś wodne, chyba firmy Talens z serii Ecoline). Pozostałe oszustwa wymieniono wyżej. Potrawa oczywiście lądowała potem w koszu (to był czas kryzysu w Polsce, patrzyłem na to z bólem serca). Sam wykonywałem ciastka z pumeksu, silikonu, kawy zbożowej i naturalnej oraz barwników. Nie rozłaziły się pod reflektorem tak jak prawdziwe. A wyglądały jak prawdziwe. Reszta wyglądała jak w książce Freemana, bo to było w studio. No i to wszystko, mam nadzieję, że pomogłem choć w promilu.