M.W  Dołączył: 20 Sie 2008
[fotografowie] Sally Mann
Cytat

https://www.sallymann.com/

Sally Mann: Collodion and the Angel of Uncertainty
Sally Mann: Vinculum | Artist Spotlight | Gagosian
A&A Portrait - Sally Mann
What Remains: "The Life and Work of Sall

Sally Mann urodziła się w 1951 roku, w Lexington, w stanie Virginia. Zaczęła robić zdjęcia już na studiach, a gdy skończyła naukę została etatowym fotografem na Uniwersytecie w swoim rodzinnym mieście. Poza dyplomem, fotografka ma na koncie wiele kursów – m.in. słynne Ansel Adams Yosemite Workshop (warsztaty organizowane w ulubionej miejscowości Ansela Adamsa, uczące jego techniki - m.in. systemu strefowego - i jego spojrzenia na fotografię). W latach 70. Sally Mann zdobyła wiele nagród za swoje zdjęcia, ma na koncie też m.in. stypendium Fundacji Guggenheima.

Co ciekawe, wszystkie te nagrody fotografka zdobyła nie oddalając się zbyt od swojego miejsca zamieszkania – najchętniej fotografowała rodzinną Virginię i pobliskie góry Blue Ridge (część masywu Appalachów). W swoim mieście była znana także dzięki dobremu pochodzeniu – matka Mann prowadziła księgarnię na lokalnym uniwersytecie, ojciec był najbardziej znanym w okolicy lekarzem.

Lata 70. w karierze Sally Mann to okres poszukiwań i nauki – jej wczesne zdjęcia były dobre i podobały się, ale z drugiej strony nie wyróżniały się niczym szczególnym. Dopiero w latach 80. fotografka znalazła temat, który przyniósł jej sławę, ale też wiele głosów krytycznych.

I nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie forma, jaką fotografka wybrała dla swoich prac. Na zdjęciach jej dzieci są zazwyczaj nagie, ale też nierzadko upozowane "na dorosłych" – noszą makijaż i biżuterię, na jednym kilkuletnia dziewczynka trzyma nawet papierosa.
Pozy, w jakich Mann fotografowała swoje dzieci były co najmniej dwuznaczne, a często wprost bardzo erotyczne. Te wszystkie cechy spowodowały, że często zdjęcia Mann są krytykowane – jako zbyt wyuzdane, niepokojąco erotyczne, niestosowne, zbyt odważne, niebezpiecznie zbliżające się do granicy z pedofilią. Taka jest opinia krytyków. Ale mimo wszystko są oni w mniejszości – badaczom i znawcom fotografii te zdjęcia mówią coś zupełnie innego.

Zdjęcia Sally Mann już na pierwszy rzut oka uderzają niezwykłym nastrojem i pokazują, jak doskonale fotografka rozumie i "czuje" swoich modeli. To nie są tylko zdjęcia dzieci – tchnie z nich ponadczasowe zrozumienie dla "kwintesencji dzieciństwa". Nastrój tych zdjęć rzeczywiście wywołuje pewien niepokój, ale czy dzieciństwo nie jest pasmem tajemniczych odkryć i spotkań oko w oko z wielkimi niewiadomymi?
Mann doskonale – choć rzeczywiście w dość odważny sposób – udało się pokazać proces kształtowania się małego człowieka, w który przecież na stałe jest wpisane naśladowanie dorosłych. Podobnie z nagością – dzieci rozumieją ją zupełnie inaczej niż dorośli, nie wstydzą się i nie widzą erotycznych podtekstów, dlaczego więc autorka nie miałaby tego pokazać?

Czerń i biel zdjęć Mann doskonale łączy się z tematem zdjęć – brak koloru odrywa je od kontekstu "tu i teraz", przez co nie rozumie się tych zdjęć jako banalnej kroniki dorastania dzieci, a dostrzega się ten ponadczasowy wymiar.
Gdy dzieci dorosły, Sally Mann zmieniła swoje fotograficzne zainteresowania. W tej chwili – nadal nie ruszając się z rodzinnej Virginii – fotografuje pejzaże. Znów nie są to jednak zwykłe zdjęcia.

Fotografka posługuje się starym, dość dziwnym aparatem, w którym obiektyw jest uszkodzony, a jako przesłona służy ręka fotografa. Ta zupełnie dziś szokująca niedoskonałość techniczna wywołuje wrażenie, że oglądane fotografie powstały w XIX wieku. Mann dodatkowo tonuje je, nie używa jednak do tego nowoczesnych preparatów, a np. herbaty. Jak sama mówi, w ten daleki od XXI-wiecznej technologii sposób pracy chce uchwycić "ducha głębokiego Południa" – jego wewnętrzną "ideę", to, czego na pierwszy rzut oka nie widać, co może umknąć nieuważnemu widzowi.
Tak jak kiedyś Mann szukała "ducha dzieciństwa", tak dziś szuka go w pejzażach swoich rodzinnych stron. Autor: Anna Cymer/świat obrazu

Refleksje z granicy cienia

Sally Mann, uznana przez „The Times Magazine” za najlepszą amerykańską fotografkę 2001 roku, jest zapalczywą fanką koni. Na swej farmie w Lexington hoduje wrażliwe, żywiołowe, szybkie w galopie rumaki czystej krwi arabskiej. W 2006 roku artystka uległa poważnemu wypadkowi. Podczas porannej przejażdżki spadła z konia, doznając ciężkich obrażeń kręgosłupa. „Schodziłam z pagórka, a mój ogier nagle stracił równowagę
i przewrócił się, uderzając mnie kopytami w plecy. Poczułam ból nie do opisania, myślałam, że umrę. Nie mogłam ruszyć ani ręką, ani nogą. To prawdziwa męka dla płodnego twórcy...”
– pisała jedenastego sierpnia 2006 roku na blogu Art21.
Związane z rekonwalescencją długoletnie ograniczenie aktywności, polegające między innymi na zakazie noszenia jakichkolwiek rzeczy, w tym również aparatu fotograficznego, skłoniło ją do robienia zdjęć samej sobie. Skupiona na własnej osobie stworzyła wyjątkową, niepowtarzalną, czarno-białą serię dwustu autoportretów oraz dodatkowo fragmentów niektórych części ciała. Do trzeciego listopada 2012 roku trwała w galerii Edwynna Houka w Nowym Jorku wystawa Sally Mann, zatytułowana „Upon Reflection” (Głębsze Refleksje). Zaprezentowano sześćdziesiąt obrazów z lat 2006–2012, które zostały wykonane specjalnym, wyszukanym sposobem, opartym na archaicznej technice mokrego kolodionu na czarnym szkle. Nastrojowa seria o nazwie „Omphalos” (Pępek) ukazywała kadry podbrzusza, głównie pępka. Wyjątkowo psychologiczne fotografie ciała przypominają malarstwo. Stanowią również kontynuację od dawna poruszanych przez artystkę tematów związanych z płodnością i rodziną. Uchwycone w szarych lub czarnych tonacjach, prześwietlone, zamglone zbliżenia twarzy sprawiały wrażenie pośmiertnych masek. Nietypowe autoportrety, przedstawiające wizerunek poważnej, a zarazem zmęczonej autorki mówiły o kruchości i przemijalności życia. Powstałe w wyniku zastosowania chemikaliów spektakularne faktury znakomicie pomogły w uwypukleniu uniwersalnych problemów dotyczących starzenia się, chorób i umierania. Charakterystyczny dla twórczości Sally Mann jest fakt, że nadal pracuje ona wielkoformatowym analogiem z uszkodzonym obiektywem:

„Mój sprzęt nigdy nie był zbyt dobry. Naturalnie, mogę pójść do sklepu i kupić nowy aparat ze wspaniałym, ostrym, idealnym obiektywem. Jednak tego nie robię. Przeciwnie, poświęcam sporo czasu na eksperymenty z zabytkowym sprzętem. By otrzymać dodatkowe, zaskakujące efekty, doklejam drobne szkła, szukam odpowiednich soczewek”. Sally Mann
Autor: Alexandra Holownia

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach