M.W  Dołączył: 20 Sie 2008
Snaps
Cytat
Snaps

You press the button, we do the
rest” to chyba najsłynniejsze zdanie dotyczące fotografii. Tym sloganem George Eastman promował swój wynalazek
na rynku: poręczny aparat fotograficzny wykorzystujący suchą płytę. Był rok
1888 kiedy odebrano fotografującemu
potrzebę znajomości budowy aparatu (podstaw optyki) oraz umiejętności
wykonania samodzielnie odbitek (podstawy chemii). Po wypstrykaniu stu klatek, bo tyle liczył negatyw załadowany
fabrycznie, cały aparat należało bowiem
wysłać do Kodaka. Odbitki przychodziły
później pocztą. Fotografia w tym nowym
rozumieniu była z początku ekskluzywną rozrywką. Ale już rozrywką, nie tylko
domeną sztuki czy nauki, zawodowstwa
przy tworzeniu kart wizytowych czy widoków znanych miejsc. Na salonach nie
dyskutowało się już tylko teoretycznie
o fotografii, wprawdzie nadal oglądało
się stereoskopowe zdjęcia, ale coraz
więcej bywalców mogło poszczycić się własnymi pracami.

Te „samodzielnie” pomyślane ujęcia
trafiały w ręce znajomych i w albumy
rodzinne. Były oznaką bycia na czasie,
względnego dobrobytu oraz pomysłowości właścicieli. Z czasem (i coraz
szerszą dostępnością ekonomiczną)
taka właśnie fotografia stanie się obowiązkowym punktem programu każdego spotkania, wyjazdu, wydarzenia.

Ta nowa fotografia?
Od 1888 roku liczy się fotografia na
dużą skalę, masową i przemysłową.
W ten sposób rodzi się fotografia upamiętniająca chwilę kameralną, fotografia pamiątkowa i rodzinna, która
z czasem otrzymuje miano migawkowej - rodzi się snapshot. Innym jej synonimem jest fotografia amatorska, aczkolwiek na ten przydomek warto uważać.
W tym samym czasie bowiem pod tą
nazwą kryją się jeszcze uczestnicy kółek fotograficznych i towarzystw, nierzadko pionierzy fotografii artystycznej
u siebie w kraju. Aby rozdzielić te dwie
biegunowo odmienne sprawy, wystarczy zadać pytanie takiemu amatorowi
o zasadę tworzenia obrazu fotograficznego. Autorzy snapshotów to pstrykacze, często nie mający pojęcia o podstawach fotografii.

Ale ich „twórczość“ jest masowa. Problem leży w jej wartości. Snapshoty to
bardzo intymne, kameralne, rodzinne
i pamiątkowe zdjęcia, przeznaczone
praktycznie tylko dla oczu najbliższych.
Stąd też snapsy są interesujące raczej
z punktu widzenia socjologii niż historii fotografii. Te migawkowe kadry to
po prostu czysty folklor. (por. Graham
King).

Snaps przeżywa swój złoty wiek w latach 1910-1950 - tak utrzymuje Graham
King, oczywiście głównie w Stanach
Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Snapsy robił Jacques Henri Lartigue, traktujący fotografię głównie jako zabawę, jak
zresztą przystało na 8 letniego chłopca z aparatem! Ale to właśnie Lartigue
jest pierwszym i najważniejszym twórcą
snapshotów. Pierwszym z imienia i nazwiska znanym, którego zdjęcia - nie ze
względu na ważne persony w kadrach,
ani na zarejestrowane istotne wydarzenia - ale głównie z uwagi na swoją jakość
i bezpośredni obraz swoich czasów
(1906-20) zostają dostrzeżone i umieszczone w galerii /Museum of Modern Art
w Nowym Jorku rok 1962/.

Nobilitacja snapsa
Docenienie zdjęć Lartigua to jeden tylko z przykładów, dość znamiennych,
zmiany funkcji fotografii migawkowej.
Owszem w swojej masie pozostała tam
gdzie była - w albumach rodzinnych,
w ramkach na biurkach, na gwoździu na
ścianie. Z drugiej jednak strony zaczęły
pojawiać się naśladownictwa fotografii
pamiątkowej. Troszkę jakby nieprzemyślane, ciągle chyba przypadkowe, na
pozór amatorskie... Fotografia dokumentalna w latach 1950 i 60 szczególnie w
Stanach Zjednoczonych znacznie chętniej wracała „do podstaw“ i starała się
patrzeć nieprzygotowanymi do widzenia
oczami. Była jeszcze bliżej ludzi, ingerowała w świat prywatny, chciała mówić
prawdę o świecie, tak jak snapshoty.
W tym zaś tkwią korzenie tego czym dziś
jest snapshot - ten galeryjny, ten albumowy, ten nobilitowany

Nowy model amatorstwa
Snapshot stał się w pewnym sensie elitarny. Przestał być zupełnie przypadkowy i bez przemyślenia. Sięgają po
niego poważni dokumentaliści, chociaż
z zasady snapshot jest jednostkowy, ulotny, chwilowy, nie zaś seryjny czy tworzący pewien całościowy opis-dzieło. Dziś
trzeba mu wysmakowanej kompozycji
i intrygującego tematu. Powinien być niedopowiedziany, zasygnalizowany, wszak
przeznaczony jest do oglądania przez wtajemniczonych i przygotowanych widzów. Potrzeba ironii i sarkazmu, ale także zaangażowania.

Po klasycznej definicji w dzisiejszym
snapsie została chyba tylko ta ulotność
i...niezmiennie „amatorskie“ traktowanie
sprzętu. Snapsa nie robi się ze statywu,
ani wielkim czy średnim formatem. Im
mniejszy i im bardziej niepozorny aparacik - tym oczywiście lepiej!

Najnowszy snaps wzoruje się
na wielkich typu Eggleston, Evans,
Mayerowitz, Friedlander. Dziś reprezentuje go np. Soth, Forecki, Dąbrowski i cała rzesza nowych streetphotowców: Jorgensen, Marlow, Parke, Turpin.

Jest więc dziś domeną świadomych
użytkowników i naśladowców gatunku,
jest przeformułowaniem zdjęcia prasowego, reporterskiego. Jest dokumentem intymnym. Spotykamy go teoretycznie pomiędzy amatorskim pstrykiem
a dziełem profesjonalisty. Jest puszczeniem oka do widza, że nie wszystko musi
się zgadzać, ale... jest też czymś samym
w sobie. Poszukiwaniem przypadku by
widza zaskoczyć, zabawić, opowiedzieć
o czymś pozornie nieistotnym i ulotnym.
Jest też czymś osobistym, bo w końcu
możemy włożyć zawsze snapsa do albumu rodzinnego. I wreszcie, to taka
manierystyczna opowieść, przy której
można złożyć wyrazy podziwu dla talentu autora.

Snaps często wychodzi na ulicę, w sposób praktycznie nieuchwytny miesza się
z pojęciem streetphoto. Również bawi,
pokazuje i uczy; a ulica jest pretekstem,
miejscem spotkania fotografa z jego
zdobyczą.

Snaps na spacerze
Rejestracja ulotnych chwil, opowieść
o codzienności jest dziś z kolei w orbicie zainteresowań streetphotowców.
Oni dopisują niejako nowe znaczenia
i poniekąd tworzą kolejny rozdział historii snapsa.

Współczesna streetphotography? Jest wysoce już skodyfikowaną zabawą na
ulicy: barw i światłocieni, powtórzeń
i przypadków, upływającego czasu
w dzielnicach urzędniczych, z podskórną gorączką godziny szczytu, często
zagłada wprost do świata krawatów
i kostiumów biurowych w największych
światowych aglomeracjach.

„Street” zaczyna się chyba na większą
metę już przejadać i wyczerpywać. Interpretował już modę i kolory miast,
komentował zachowania anonimowych
zabieganych urzędników, wyśmiewał
ich przyzwyczajenia i opisywał codzienne współczesne smaczki (2 minutowa
przerwa na papierosa przed budynkiem,
15 minutowy lunch, bieg w szpilkach po
ruchomych schodach, itd.) towarzyszył
też najpilniejszym w pracy w nadgodzinach nocnych. Były zatem reportaże
z życia korporacji (Tomasz Wiech), dokumentacja intrygujących scenek w jednym miejscu (Trent Parke), nocna zmiana (Eric Percher), portret miasta poprzez
twarze przechodniów (Beat Streuli) itd.
Feria świateł, barw oraz doskonale wypatrzone scenki i chwile, którym towarzyszą salwy śmiechu to domena fotografów stowarzyszonych w „Inpublic”
- najbardziej rozpoznawalnym, cenionym i stojącym na straży jakości fotoreportażu ulicznego kolektywu artystów
z Londynu i Nowego Jorku.

„Street” doczekał się wreszcie także
przerysowań i projektów ośmieszających jego współczesne cechy charakterystyczne /potrzebuję dodawać
„współczesne” bo w końcu reportażem
ulicznym można by ciągle nazywać też
zdjęcia tegoż samego Lartigue’a/. Znakomite fotomontaże czeskiego fotografa Pavla Mateli „Reunion of Strangers”
i jeszcze lepsze duńskiego artysty Petera Funcha (NY i Amsterdam) wydają
się dopisywać kropkę do całości „stylu”.
To czym żywi się streetphoto jest podane
w niezdrowym wręcz nadmiarze.

W trakcie poszukiwania podobieństw,
próby kategoryzacji czym jest dzisiejszy „street”, okazuje się, że fotografowie
z Berlina czy Sydney widzą bardzo podobnie. Ten międzynarodowy styl fotografii ulicznej ostatnich lat trwa pod auspicjami In-public, który z kolei nie kryje
fascynacji pracami wybranych fotografów Magnum.

Pytania o sens fotografii ulicznej, o pewne mody i wytyczne postawiła ważna
wystawa w Tate Modern w 2008 roku
„Street & Studio”, prezentując portrety
studyjne i uliczne, zestawiając historyczne zjawiska ze współczesnym stanem.
Znamienne, że oprócz wystawy i znakomitego katalogu, zorganizowano także
akcję na Flickrze. No właśnie, bo „street” ma się doskonale przede wszystkim
jako internetowa gałąź fotografii.

A snaps? Z domeny albumów rodzinnych
wyszedł kiedyś do galerii i kolekcji sztuki. Dziś - też ma się świetnie w internecie
i w książkach z blurba. Oczywiście snaps
w tym tradycyjnym rozumieniu rozlewa się szeroko w milionach fotoblogów
- wreszcie pamiątkowe zdjęcia oglądają
wszyscy znajomi! Snaps elitarny można
zauważyć wszędzie tam, gdzie pojawia
się inteligentna, osobista wypowiedź fotografa o jego codzienności.

Fotoreportaż uliczny /streetphotography/
i fotografia migawkowa /snapshot/ mają
ciągle swoją nie za dużą literaturę teoretyczną. Są twórcy, którzy otwarcie przyznają się do przynależności do pierwszej
albo drugiej, do fascynacji czy chociaż
znajomości tematu. Moja próba zestawienia mody na street i snapsa z teorią,
nazewnictwem i historią - jest oczywiście jednym z wielu pomysłów. Pewnym
jest (i tu jest już sporo i literatury i teoretyków), że nadrzędna wymienionym
- fotografia dokumentalna - jest w polu
sztuki od dawna i dziś obserwujemy jej
renesans. Co do jej części, trendów,
gaałęzi i nazewnictwa... dyskusja trwa.


Graham King, Say ‘Cheese’!
The Snapshot as Art and Social History,
wyd. William Collins Sons & Co., Glasgow 1984
Street & Studio, 2008, Tate Modern,
Londyn, Wielka Brytania:
www.tate.org.uk/modern/exhibitions/streetandstudio
W numerze 008:

Interesujące :-)


Cytat
Najnowszy snaps wzoruje się
na wielkich typu Eggleston, Evans,
Mayerowitz, Friedlander. Dziś reprezentuje go np. Soth, Forecki, Dąbrowski i cała rzesza nowych streetphotowców: Jorgensen, Marlow, Parke, Turpin.

:?:

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach