technik219  Dołączył: 25 Sty 2009
Ja też dalej robię swoje, tylko się nie ujawniam :-P Ala ja Wam jeszcze pokażę moją męskość :mrgreen:
 

jorge.martinez  Dołączył: 16 Maj 2007
M.W napisał/a:
1. Jorge Martinez
2. Fotostopowicz
3. Karmazyniello
4. alkos


Formuła "photo-a-day" to przecież kanał, który w żaden sposób nie porusza fotografii do przodu. Nie dziwi więc, że poszczególne bloki, w tym mój, poumierały. Choć pewnie główny powód, to zmiana trybu życia i priorytetów w nim. Żaden poważny fotograf nie prowadzi tego typu fotobloga. Bo to kontrtwórcze.

Czy moda? Nie, po prostu jakiś etap w rozwoju fotograficznym (wiele o tym pisaliśmy w wątkach o streetphoto). Fotografia uliczna jako autonomiczna forma tworzenia, to coś niewystarczającego. To wstęp do czegoś bardziej, narzędzie, wprawka, etiuda.

Wiem, że są świeże środowiska karmiące się tym. Ale nie odkrywają one niczego nowego. Dojrzeją, to zaczną robić ze swej fotografii jakieś sensowne całości albo się znudzą i zaczną wychowywać potomstwo i angażować się w pracę. Na dłuższą metę fotografia uliczna to fotografia całodobowa. Jeśli ktoś pracuje 8-16, to jego możliwości mocno się ograniczają. Choć przykład alkosa akurat pokazuje, że droga z pracy do domu i z domu do pracy nie wadzi. Kupiłbym album z jego zdjęciami ulicznymi za każde pieniądze.

Nie tylko alkos był inspiratorem, choć fakt, głównym. Ale był też dzerry i kilku innych forumowiczów, którzy wnosili coś do tej dyskusji. Bo to są ciekawi ludzie, nie tylko twórcy ciekawych obrazków z ulicy. Sama sprawność fotograficzna, to przecież za mało.

A co ze mną? Przyznaję, tęsknię do tych czasów. Ale byłem 5-6 lat młodszy. Miałem więcej czasu, miałem więcej odwagi i świeżości. Chciało mi się. Ale Photo-A-Day to uboga forma. Ulotna i bez perspektyw. Bo nie tworzy dzieła, czegoś zamkniętego. Rozmywa się. To ślepa uliczka fotografii.

Keek tworzy zamknięte całości, dzięki czemu to ma sens. Coś się kończy, coś zaczyna.

Niezmiernie szkoda tych dyskusji wokół fotografii ulicznej, bo to była dyskusja o fotografi sensu stricte. Nie ma już takich rozmów na forum. Dziś zostali sami teoretycy, brak dobrych praktyków. Żal.
 

Fenol  Dołączył: 31 Sie 2010
technik219 napisał/a:
ja Wam jeszcze pokażę moją męskość :mrgreen:


Dział fotoprezentacje nabierze wtedy niewątpliwie nowego wydźwięku :mrgreen:
 

Keek  Dołączył: 25 Cze 2008
O takie cos chodzi:



Wrzesien 1998. Wycinek ze stykowki. "Docelowe, srodkowe zdjecie" i jedno przed i po.
 
M.W  Dołączył: 20 Sie 2008
Cytat
Nie tylko alkos był inspiratorem, choć fakt, głównym. Ale był też dzerry i kilku innych forumowiczów, którzy wnosili coś do tej dyskusji.
I to był główny powód wybiegania z aparatem na ulicę ?!
Kowalski i Nowak z forum P. robią fajne zdjęcia z ulicy, więc ja też zacznę, spróbuję.
Cytat
Formuła "photo-a-day" to przecież kanał, który w żaden sposób nie porusza fotografii do przodu.
I dopiero teraz o tym piszesz, Jorge !
Parę lat temu wkleiłem tu na forum krótki cytat z W. Wieteski :
Cytat
- Dziś panuje moda na "project": fotografuje się wszystkie porzucone budowy, dawne synagogi, wszystkich dziwaków w mieście, sam fotografowałem kiedyś przystanki PKS. To jest ciekawe w fazie projektu, ale oglądanie tego w galerii czy gazecie jest puste.

Popularne są też fotoblogi, codziennie trzeba coś wrzucić do internetu, choćby jedno nieudane zdjęcie. Od artystów wymaga się, żeby co miesiąc pokazywali nową wystawę, wydali album - wszystko w sosie postkonceptualnym. Drażni mnie powierzchowność tych zdjęć.

Cytat
Fotografia uliczna jako autonomiczna forma tworzenia, to coś niewystarczającego.

Następny będzie krajobraz, portret, akt i skończy się :
Cytat
albo się znudzą i zaczną wychowywać potomstwo i angażować się w pracę.

Cytat
Keek tworzy zamknięte całości, dzięki czemu to ma sens. Coś się kończy, coś zaczyna.
Bardziej chodziło mi o niezależność. A nie czy to jest otwarte czy zamknięte.
 

jorge.martinez  Dołączył: 16 Maj 2007
M.W napisał/a:
I to był główny powód wybiegania z aparatem na ulicę ?!
Kowalski i Nowak z forum P. robią fajne zdjęcia z ulicy, więc ja też zacznę, spróbuję.
Nie powodem lecz inspiracją i przykładem, jak to robić dobrze.

M.W napisał/a:
I dopiero teraz o tym piszesz, Jorge !
Do niektórzych sądów trzeba dojrzeć.

M.W napisał/a:
Następny będzie krajobraz, portret, akt i skończy się :
Fotografowanie bez celu (bez obrazu tego, że z tego coś powstanie), to coś przyjemnego rzecz jasna, ale bez wizji zamknięcia cyklu/ projektu to wciąć etap fotograficznego dojrzewania. Nie dotyczy to tylko fotografii ulicznej, ale fotografii w ogóle. Fotoblog czy profil na maxmodels nie jest dziełem skończonym. Co nie znaczy że wypełniania ich nie może być dla amatora fotografowania przyjemne, rozwijające i wystarczające.

M.W napisał/a:
Bardziej chodziło mi o niezależność. A nie czy to jest otwarte czy zamknięte.
Nie rozumiem.
 

Lipa Dołączył: 20 Kwi 2006
jorge.martinez napisał/a:
Fotografowanie bez celu (bez obrazu tego, że z tego coś powstanie), to coś przyjemnego rzecz jasna, ale bez wizji zamknięcia cyklu/ projektu to wciąć etap fotograficznego dojrzewania.


Jorge, odwrócę perspektywę ok? Fotografowanie w cyklu, z wizją zamkniętej całości z tyłu głowy, to jest dopiero mordęga. Ta metoda potrafi odebrać całą radość z tej zabawy, choć przyznam, uczy cierpliwości i dyscypliny. Czasami mam wrażenie, że do fotografowania bez celu, to dopiero trzeba dojrzeć.
 

Bozia  Dołączył: 05 Wrz 2011
No ja właśnie zawisłem gdzieś po środku...fotografia bez celu już mnie nie bawi a z drugiej strony tego celu nie potrafię znaleźć...i jak żyć?
 

technik219  Dołączył: 25 Sty 2009
jorge.martinez napisał/a:
Fotografowanie bez celu (bez obrazu tego, że z tego coś powstanie), to coś przyjemnego rzecz jasna, ale bez wizji zamknięcia cyklu/ projektu to wciąć etap fotograficznego dojrzewania. Nie dotyczy to tylko fotografii ulicznej, ale fotografii w ogóle. Fotoblog czy profil na maxmodels nie jest dziełem skończonym.

Jorge, pełna zgoda. W "streecie" drażni mnie przede wszystkim pójście na żywioł: brak jakiejkolwiek koncepcji całości, brak jakiejkolwiek puenty, morału. Przypadkowe fotografie, które można pomieszać jak się chce bo i tak nic z tego nie wynika. Może za bardzo wrosłem w fotoreportaż, bo dla mnie wszystko musi mieć jakiś sens nawet jak nie można tego ułożyć w opowieść z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem.
Lipa napisał/a:
Jorge, odwrócę perspektywę ok? Fotografowanie w cyklu, z wizją zamkniętej całości z tyłu głowy, to jest dopiero mordęga. Ta metoda potrafi odebrać całą radość z tej zabawy, choć przyznam, uczy cierpliwości i dyscypliny.
Czy chcesz przekonywać, że sens ma przede wszystkim gonienie króliczka, a nie złapanie go? To bardzo "amatorskie" podejście do sprawy - robienie czegoś dla samej przyjemności płynącej z wykonywania pewnych czynności. Natomiast "fotografowanie w cyklu, z wizją zamkniętej całości z tyłu głowy, to" już wyższy stopień wtajemniczenia. I nikt nie powiedział, że ma to być lekkie, łatwe i przyjemne. To dopiero zmusza do myślenia, do obrania określonej koncepcji, do selekcji tak motywów jak i przykrojenia już zebranych materiałów pod kątem zamierzonego celu/efektu/przekazu. Po doprowadzeniu do końca takiego "projektu" już nic nie jest dla jego autora takie samo jak przedtem.
Bozia napisał/a:
No ja właśnie zawisłem gdzieś po środku...fotografia bez celu już mnie nie bawi a z drugiej strony tego celu nie potrafię znaleźć...i jak żyć?
To, mimo pozorów, pozytywny objaw. Może trzeba Ci trochę czasu? Każdy artysta tak czasami ma.
 

Lipa Dołączył: 20 Kwi 2006
technik219 napisał/a:
Czy chcesz przekonywać, że sens ma przede wszystkim gonienie króliczka, a nie złapanie go

technik219, ta straregia ma wielu zwolenników nie tylko w świecie fotografii i nie widzę w tym nic amatorskiego...
Utożsamianie zamkniętego cyklu fotograficznego z jakimś wyższym stopniem wtajemniczenia wydaje mi się błędem. Z wielu powodów...
technik219 napisał/a:
Po doprowadzeniu do końca takiego "projektu" już nic nie jest dla jego autora takie samo jak przedtem.

Też za daleko idące wnioski. Na pewno nie jest taki sam, jak przedtem, ów skończony projekt. Często to już dziecko niechciane...
 

technik219  Dołączył: 25 Sty 2009
Lipa napisał/a:
Z wielu powodów...
Podasz kilka?
Lipa napisał/a:
Też za daleko idące wnioski. Na pewno nie jest taki sam, jak przedtem, ów skończony projekt. Często to już dziecko niechciane...
Rozwiń, proszę.
 

opiszon  Dołączył: 29 Sty 2008
technik219 napisał/a:
Lipa napisał/a:
Też za daleko idące wnioski. Na pewno nie jest taki sam, jak przedtem, ów skończony projekt. Często to już dziecko niechciane...
Rozwiń, proszę.

tu chyba nie ma co rozwijać
tak jest z projektami - niekoniecznie artystycznymi, że aktualny projekt, to ten kochany

często robi się po kilka projektów/prototypów właśnie po to, żeby krytycznie odnieść się do tego pierwszego (często najbardziej dopieszczanego, bo ma się na niego najwięcej czasu)

i tak samo może być z projektem fotograficznym - przejście do innego może nam urealnić ten wcześniejszy - już nie będzie dzieckiem ukochanym

tak przynajmniej rozumiem Lipę - trwanie w jednym projekcie (bez końca) nie pozwala nam krytycznie na niego spojrzeć (jesteśmy zaangażowani emocjonalnie)

nie oceniam żadnego z podejść, tylko opisuję sytuację z którą się spotkałem wielokrotnie w życiu (także, a może nawet przede wszystkim, w zawodowym)
 

misiakuu  Dołączył: 02 Sty 2012
technik219 napisał/a:
Lipa napisał/a:
Też za daleko idące wnioski. Na pewno nie jest taki sam, jak przedtem, ów skończony projekt. Często to już dziecko niechciane...
Rozwiń, proszę.


Pozwolę sobie również odpowiedzieć na powyższe zagadnienie. Gdyż zgadzam się z Lipą w 100% i sam to przerabiałem.

Ze względu na potrzebę serca i zapotrzebowanie w wąskim kręgu pasjonatów przez ponad dwa lata tworzyłem bardzo gruby śpiewnik tzw. poezji śpiewanej. Bardzo mrówcza i raczej odtwórcza praca, ale wymagająca setek godzin pracy i poszukiwań.

Pod koniec tworzenia śpiewnika byłęm naprawdę wypompowany i miałem dość. Pociagnąłem temat do końca, śpiewnik został wydrukowany w kilkudziesięciu egzemplarzach, ale dla mnie to było już zdecydowanie dziecko niechciane. Pomimo bardzo entuzjastycznego i mogę śmiało powiedzieć odrobinę kultowego już przyjęcia przez środowisko.

Kiedy startowałem z pracą to był "mój śpiewnik marzeń" i wyszedł nawet lepiej, niż planowałem na początku. Ale po tych dwóch czy trzech latach ja już byłem w innym miejscu i teraz sięgam do niego raczej sporadycznie... A ludzi, którzy byli w kręgu tych pasjonatów, śpiewnik ten fascynuje do dziś, co dla mnie - jako autora, jest raczej marnym, mimo wszystko, pocieszeniem.

Tak ja rozumiem ideę dziecka niechcianego - panta rei i widać to bardzo dokładnie z perspektywy projektu długoterminowego. Wydaje mi się, że to całkiem częsty scenariusz...

PS. Bardzo ciekawa dyskusja się wywiązała w tym wątku... Oby więcej takich!
 

technik219  Dołączył: 25 Sty 2009
misiakuu napisał/a:
Pod koniec tworzenia śpiewnika byłęm naprawdę wypompowany i miałem dość. Pociagnąłem temat do końca, śpiewnik został wydrukowany w kilkudziesięciu egzemplarzach, ale dla mnie to było już zdecydowanie dziecko niechciane. Pomimo bardzo entuzjastycznego i mogę śmiało powiedzieć odrobinę kultowego już przyjęcia przez środowisko.
Może dlatego, że była to
misiakuu napisał/a:
raczej odtwórcza praca

opiszon napisał/a:
tak przynajmniej rozumiem Lipę - trwanie w jednym projekcie (bez końca) nie pozwala nam krytycznie na niego spojrzeć (jesteśmy zaangażowani emocjonalnie)
Nigdzie nie wspomniałem, że w jednym "projekcie" trzeba trwać bez końca. Ja rozumiem to tak: masz pomysł, zainteresowała cię jakaś tematyka więc obmyślasz ramy, technikalia, planujesz jak to ma wyglądać w stanie gotowym i realizujesz. Coś jak scenariusz filmowy, tylko w fotograficznym wykonaniu. Przecież nawet film dokumentalny posiada zazwyczaj jakiś scenariusz, jakąś "drabinkę" według której przystępuje się do realizacji. Problem zniechęcenia, o którym obaj piszecie, wynika z nieprzemyślenia tematu, albo robienia go "na siłę" bo coś trzeba robić, bo "robienie" (gonienie króliczka) jest sensem naczelnym, a nie wynik.
opiszon napisał/a:
tak samo może być z projektem fotograficznym - przejście do innego może nam urealnić ten wcześniejszy - już nie będzie dzieckiem ukochanym
Zawsze ostatnie dzieło najbardziej cieszy, ale żeby mówić tu o dziecku niechcianym i niekochanym? To nieporozumienie. Żaden artysta nie wstydzi się swojego dzieła jeśli powstało wprost z jego przekonań i wewnętrznej potrzeby. Co innego gdy dzieło to powstało w sposób koniunkturalny, na fali mody na pewną estetykę, albo wbrew jego przekonaniom. Dzieje się tak zazwyczaj wskutek przyjęcia cudzej estetyki i obcej nam wrażliwości. A to z kolei właściwe jest nowicjuszom, którzy jeszcze nie odkryli własnej drogi i błądzą, albo osobnikom w okresie tzw. kryzysu twórczego. Zaczynają coś robić pod wpływem impulsu i emocji (emocje w pozytywnym sensie są jednak niezbędne), a po jakimś czasie dochodzą do wniosku, że to nie ma sensu.
Jako jedną z cech przyrodzonych sztuce wymienia się prawdę. Jak rozumieć tę "prawdę"? Oczywiście uczeni w piśmie podają definicję tej prawdy w odniesieniu do sztuki, jednak według mnie pomijają jeden zasadniczy jej aspekt. Chodzi mi o zgodność emocji, ekspresywności dzieła i jego warstwy formalnej z ekspresją i emocjami "targającymi" twórcą w czasie powstawania dzieła. O spójność charakteru i konstrukcji psychicznej twórcy i jego dzieła. Jeśli taka relacja występuje to dzieło jest prawdziwe i twórca nigdy go nie odrzuci jako "niekochanego dziecka". Jako takie "niekochane" odrzuca się dzieła fałszywe.
Wrócę jeszcze do jednego stwierdzenia:
opiszon napisał/a:
trwanie w jednym projekcie (bez końca) nie pozwala nam krytycznie na niego spojrzeć (jesteśmy zaangażowani emocjonalnie)
Nie do końca to prawda. Tworząc, realizując jakiś temat/zamierzenie przez dłuższy okres czasu coraz bardziej zagłębiamy się w niego. To prowadzi, bo jakże by inaczej, do pewnych mniejszych lub większych przewartościowań. Dostrzega się coraz więcej dotychczas ukrytych sensów i relacji i normalne jest, że te wcześniejsze mogą się okazać zbyt powierzchowne i trywialne. W takim wypadku nie można mieś żadnych skrupułów z odrzuceniem tych elementów i zastąpieniem ich tymi nowszymi, głębszymi ( naszym mniemaniu) po to by przywrócić zgodność dzieła z naszą wewnętrzną prawdą, emocjami. Myślę, że właśnie dłuższe obcowanie ze swoim dziełem pozwala nam krytycznie nań spojrzeć. Emocje wcale w tym nie przeszkadzają. Czy możliwe jest tworzenie bez emocji? Emocje są paliwem procesu tworzenia.
 

Lipa Dołączył: 20 Kwi 2006
technik219 napisał/a:
Podasz kilka?

Podam. Bo Twoje stanowisko jest zwyczajnie krzywdzące dla tych, którzy fotografują od tak, bez celu, bez planu, nie myśląc o tym czy innym cyklu. Robią to bo coś ich do tego pcha. Tylko tyla i aż tyle. Tu rodzinna fotografia, tam pamiątka z wakacji. Następnym razem może nieco ambitniejsza ulica? Ci dojrzali, wtajemniczenie jeśli wolisz, już kombinują, mają plan, tworzą narracyjną oś do której podpinają konkretne obrazy. Jeśli coś nie pasuj, zbacza z obranego kursu, wylatuje! A teraz patrz! Mija 20, 30, 50 lat. Czyje fotografie będą bardziej prawdziwe? Znasz odpowiedź, prawda?
 

technik219  Dołączył: 25 Sty 2009
Lipa napisał/a:
Twoje stanowisko jest zwyczajnie krzywdzące dla tych, którzy fotografują od tak, bez celu, bez planu, nie myśląc o tym czy innym cyklu. Robią to bo coś ich do tego pcha. Tylko tyla i aż tyle. Tu rodzinna fotografia, tam pamiątka z wakacji.
Nie było dotychczas mowy o takim fotografowaniu, odwracasz kota ogonem. cały czas mówiliśmy o fotografowaniu zaangażowanym, a nie o okazjonalnym pstrykaniu.
Każda działalność ludzka podlega procesowi doskonalenia. Jeśliby tak nie było, to do dzisiaj mieszkalibyśmy w jaskiniach i bazgrali glinką po ścianach. Doskonalenie obejmuje zarówno wytwory ludzkie jak samego człowieka i jego umysł. Tylko artysta ludowy, rzeźbiarz świątków doskonali warsztat i technikę, natomiast w sferze intelektualnej jego dzieła pozostają niezmienne. Niezmienne są wycinanki łowickie, pasiaki, góralskie malunki na szkle. Ale dla nich stworzono odrębną kategorię sztuki obrzędowej (nie od obrzędów religijnych, bynajmniej). Każda inna gałąź sztuki opiera się na indywidualizmie twórcy. Czy usiłujesz mnie przekonać, że owa "sztuka obrzędowa" stoi wyżej niż "sztuka indywidualna"? Dla mnie ktoś, kto od 40, 50 lat robi wciąż to samo tak samo nie dlatego, że taki jest jego świadomy wybór i uważa to za za jakiś swój "projekt" ale dlatego, bo nigdy nie szukał innych rozwiązań, nigdy nie zadawał sobie żadnych pytań i nie udzielał sam sobie żadnych odpowiedzi, jest "rzeźbiarzem świątków". Pełno mam takich "ludowych artystów" wokół, widuję ich dzieła na wystawach i stwierdzam, że nie posunęli się nawet o centymetr w swojej interpretacji świata. Kategoria "amator" nie usprawiedliwia marazmu.
Lipa napisał/a:
A teraz patrz! Mija 20, 30, 50 lat. Czyje fotografie będą bardziej prawdziwe? Znasz odpowiedź, prawda?
Nie można w ten sposób formułować tez o prawdziwości fotogrtafii. Wartość estetyczna każdej fotografii przemija i ulega degradacji. Pozostaje jej wartość dokumentalna, która rośnie w miarę jak traci ona wartość estetyczną. Jaką wartość dokumentalną może mieć rodzinne zdjęcie z imienin cioci? Dla jej wnuków na pewno wielką. A dla większej grupy, np. w skali kraju? Jeśliby to było jedno z trzech, pięciu zachowanych po jakimś kataklizmie zdjęć, to podejrzewam, że trzymano by je w klimatyzowanym sejfie, a na aukcji osiągnęłoby cenę Damy z łasiczką. Jak mówią: na bezrybiu i rak ryba. Czy fotografując amatorsko mam o tym myśleć, że przyjdzie jakiś kataklizm i tylko moje zdjęcia ostaną się dla potomnych? Ja chcę zawrzeć w nich jakiś przekaz, który dotrze tu i teraz do żyjących. Który pozwoli im na jakąś refleksję, który umożliwi mi ujście tej mojej wewnętrznej pary napędzającej moje działanie. A mogę to osiągnąć jedynie wysilając w maksymalnym stopniu mój umysł i mobilizując siły twórcze*). Bo w jakim celu artysta coś tworzy. Muzykę, obraz, rzeźbę, fotografię? Bo akurat nie ma nic innego do roboty? Bo to wynika z jego wewnętrznej potrzeby. W każdym swoim dziele stara się zawrzeć jak najwięcej z siebie, tchnąć w nie część swojej duszy. Jeśli tak nie robi, jeśli nie ma świadomości tego, to jest zwykłym pacykarzem jeleni na rykowisku i fotografem pocztówek. Nie sądzę abyś zmierzał do wykazania, że pocztówki mają, albo będą miały większą wartość, będą bardziej "prawdziwe" niż fotografie Avedona, Franka, Diane Arbus czy A. Lebovitz.


*) Piszę w pierwszej osobie, bo taką przyjąłem konwencję, a nie dlatego, że się utożsamiam z tym twórcą.

[ Dodano: 2015-07-31, 21:37 ]
Sorry, chyba za bardzo szarżuję ;-) Dla potrzeb naszej dyskusji wystarczyłoby, bym napisał, ze
technik219 napisał/a:
Kategoria "amator" nie usprawiedliwia marazmu.
, tudzież bylejakości i powierzchowności w zgłębianiu sedna fotografowanego tematu. Wszystko inne uznajmy za ekwilibrystykę słowa.
 

prybin  Dołączył: 06 Wrz 2010
technik219 napisał/a:

Sorry, chyba za bardzo szarżuję ;-) Dla potrzeb naszej dyskusji wystarczyłoby, bym napisał, ze
technik219 napisał/a:
Kategoria "amator" nie usprawiedliwia marazmu.
, tudzież bylejakości i powierzchowności w zgłębianiu sedna fotografowanego tematu. Wszystko inne uznajmy za ekwilibrystykę słowa.

Chyba jednak nie. Nie szarżujesz i to nie są tylko słowa. Moim zdaniem masz rację, w obu punktach (i co do powinności doskonalenia się, i co do zdjęć z imienin cioci).

Dodam tylko, że jeżeli się dostrzeże we własnych pracach oznaki zastoju, są sposoby żeby się z niego wydostać.
 

Lipa Dołączył: 20 Kwi 2006
technik219 napisał/a:
Wszystko inne uznajmy za ekwilibrystykę słowa.

;-)
 
M.W  Dołączył: 20 Sie 2008
Cytat
Nie powodem lecz inspiracją i przykładem, jak to robić dobrze.

Dla Wojtka Wieteski taką inspiracją i przykładem był Robert Frank oraz amerykański malarz Edward Hopper. Dla Henri Cartier Bressona, surrealiści (malarze, pisarze), fotograf węgierski Martin Munkácsi. Ty natomiast wymieniasz forumowych kolegów. Można i tak :roll:
Cytat
Nie rozumiem.
Świadomy, dojrzały, ze sporym bagażem.
Cytat
Fotografowanie bez celu (bez obrazu tego, że z tego coś powstanie), to coś przyjemnego rzecz jasna, ale bez wizji zamknięcia cyklu/ projektu to wciąć etap fotograficznego dojrzewania.

Joel Meyerowitz zrobił kilka projektów. Portretował tylko i wyłącznie rudych. Dokumentował bardzo szczegółowo Ground Zero, gdzie stworzył cykl WTC Archive. After 911. Powstał cykl pejzaży z Toskanii, Central Parku. A w drugiej połowie lat 70-tych, ukazał się album Cape Light. A mimo to, dalej można go przyłapać z aparatem na ulicy.
Cytat
Fotografowanie bez celu (bez obrazu tego, że z tego coś powstanie)

Czytasz ty czasem teksty, które wrzucam na forum pentax-fotopolis ?

Marian Schmidt
Cytat
Na czym polega humanistyczna fotografia, co to znaczy humanistyczna fotografia w agencji?

To jest to, co robił przed wojną Cartier-Bresson, to co robił Kertesz czy inni fotografowie. tzn włóczyli się z aparatem. Cartier-Bresson miał taki styl fotografowania trochę surrealistyczny, nauczył się tego od Kertesza. Przyjaźnili się. To wyglądało tak: ktoś włóczy się z aparatem, może robić pojedyncze zdjęcia, może robić całe tematy, ale to nie ma nic wspólnego z tym co się dzieje na świecie. To nie są wojny, aktualne wydarzenia polityczne. To jest taki intymny dokument. To się dosyć dobrze wydawało między wojnami, bo było kilka czasopism francuskich i niemieckich, które to publikowały. I wtedy Kerstesz mógł trochę na tym zarobić, tzn. utrzymywać się z tego, Cartier-Bresson nie musiał bo był dosyć zamożny. Ale jeśli patrzy się na zdjęcia Cartier-Bressona z tego okresu to wydaje mi się że są to jego najciekawsze zdjęcia. Bo one w gruncie rzeczy są o niczym.

A potem jest wojna. I co się dzieje? Cartier-Bresson był więziony przez Niemców, potem uciekł z tego więzienia. I jak wojna się skończyła zmienił sposób fotografowania, właściwie zmienił temat fotografowania. On uważa, że wszystkie wydarzenia które są na świecie trzeba sfotografować. I wtedy właśnie oni założyli tę agencję Magnum. To jest agencja, która wysyła ludzi do różnych miejsc na świecie.

Jaka jest filozofia tego fotografowania? Otóż pośród zdjęć, które się robi, są to setki tysięcy zdjęć, zawsze znajdą się takie, które są fantastyczne, które po prostu same w sobie mają ogromną wymowę, niezależnie nawet od wydarzenia i niezależnie od miejsca gdzie je wykonano. I większość zdjęć tak zrobionych idzie do prasy. Ale tylko te najlepsze, można pokazywać na wystawach i umieszczać w albumach. Z tym, że jest jeszcze inna definicja tych najlepszych. Ja odróżniam zdjęcia ilustracyjne i zdjęcia ekspresyjne. Oczywiście, nie ma takiej jednolitej granicy. Ale to Cartier-Bresson mówił, że wszystkie jego zdjęcia opublikowane są dobre. Nie można powiedzieć, że one są złe. Ale to są zdjęcia jedynie ilustrujące napisane reportaże. Rzadko się zdarza, żeby u niego można było znaleźć zdjęcia nie mające nic wspólnego np. z tekstem.


LCL: Jaka jest różnica między fotoreportażem a fotografią humanistyczną?

MS: W fotoreportażu przeważnie szuka się serii zdjęć, które opowiadają historię, a pojedyncza fotografia prasowa jest prawie zawsze związana z wydarzeniami lub służy do ilustrowania konkretnego tekstu. Fotografia humanistyczna ma zupełnie inny charakter, polega na poszukiwaniu „magicznych momentów“ w życiu codziennym. Boubat mówił o sobie jako o poszukiwaczu skarbów. Na temat „momentu“, Boubat wypowiadał się: Co się chce uchwycić? Dobrze wiemy, że niczego nie uchwycamy. Otwieramy się na świat, patrzymy i jesteśmy pociągnięci przez „coś“. Ale to „coś“, to „nic“, które nas pociąga jest unikalne, niezastąpione. Fotoreportaż nie wyklucza „odkrywania skarbów“. Przykładem są: reportaż Eugena Smitha z Minamaty w którym jest unikalne zdjęcie matki trzymającej upośledzonego syna w kąpieli, oraz reportaż Wernera Bischofa z Japonii, gdzie zrobił poetyckie zdjęcie trzech mnichów buddyjskich chodzących w padającym śniegu. W fotoreportażu, jeżeli skupiamy się tylko na sytuacjach pasujących do historii, którą chcemy opowiedzieć, możemy nie zauważyć „momentów poetyckich“ dookoła nas. Cartier-Bresson mówił, że niczego nie można chcieć, żadnego zdjęcia nie można pożądać, trzeba być otwartym na przyjmowanie darów.

LCL: Czy to otwarcie się na świat wymaga odpowiedniego przygotowania psychologicznego?

MS: Jak najbardziej, ale nie tylko od fotografa, lecz także od widza, który odbiera fotografie. Doisneau kiedyś mi powiedział, że gdy nie czuł się dobrze psychicznie, to nie robił tego dnia zdjęć. Osobiście tak samo postępuję. Na pytanie, na czym polega to otwarcie się na świat, Boubat odpowiada: W momencie fotografowania, znajduje się w stanie wyłączenia swych myśli. Jest to dar przeżycia terażniejszości. Wchodzę w przestrzeń niezastąpionej niczym wolności. Mówi się, że w stanie „nie-myślenia“ nie obawiamy się niczego. I taka jest rola fotografii. Tu chciałbym dodać, że fotograf jest zależny nie tylko od swojej wrażliwości wizualnej, ale także od błyskawicznych refleksów, które pozwalają utrwalić ulotne momenty. Niepotrzebne myśli zaburzają wrażliwość oraz refleksy.

LCL: Jak dojść do takiego stanu ducha?

MS: Pytanie jest bardzo trudne, a odpowiedź nie jest prosta. Powiedzmy, że spacerujemy z aparatem fotograficznym, nie mając żadnych obowiązków tego dnia, nawet wykluczając, że dla kogoś musimy robić zdjęcia. Wtedy pojawiają się różne sposoby patrzenia na otaczającą nas rzeczywistość. Przeważnie mamy predyspozycje do myślenia o czymś innym nie mającym nic wspólnego z tym, co widzimy. Prześladują nas sceny z przeszłości lub marzenia o przyszłości. Kiedy sobie to uświadamiamy i skupiamy się jedynie na tym, co widzimy, pojawiają się inne myśli. Na przykład, mówimy do siebie: to mi się podoba lub nie, przy tej ulicy chciałbym mieszkać, te billboardy mi przeszkadzają itd. Na takich spacerach, poprzez ciągłą obserwację i świadomość tego, co się dzieje w naszym mózgu, po kilku godzinach lub po kilku dniach, możemy dojść do tego, że wreszcie patrzymy na rzeczywistość bez żadnych ocen lub niepotrzebnych skojarzeń. Wtedy tylko rejestrujemy to, co widzimy. Jeżeli znajdziemy to „coś“, które nas pociąga, to robimy zdjęcia. Obojętnie, czy tego dnia udało nam się zrobić lub nie dobre zdjęcie, to jesteśmy szczęśliwi, że nasze serce się otworzyło, nasz stosunek do innych osób był bardziej ludzki i przeżyliśmy piękny dzień! Taki stan ducha charakteryzuje fotografa humanistycznego.

Czwarty etap to wybór chwili naciśnięcia migawki. Czy zawsze podczas robienia zdjęć ma Pan świadomość tego optymalnego intensywnego momentu ? Czy weryfikowanie gotowego już materiału pozwala nagle odkryć, że tworzenie jest jednak ponad twórcą?

Wszystko zależy od tego jak długo trwa sytuacja, którą fotografuję. Dochodzi oczywiście także sprawa, ile mam czasu, aby skomponować zdjęcie.
Czasem muszę komponować i robić zdjęcie błyskawicznie, bez żadnego zastanowienia się. W innych sytuacjach myślę tylko o polepszeniu mojej pozycji w stosunku do motywu i o tym, który obiektyw mam użyć. Poza tym nie jestem świadomy niczego innego, gdy robię zdjęcia. To tak, jakbym wpadał w trans. Skupiam się na tym, co mam przed sobą. Jestem bardzo czujny, aby zareagować na odpowiedni moment. Gdybym miał w świadomości coś innego albo myślał o czymś innym, wtedy ryzykuję, że „przegapię" ten „intensywny moment."
Musi być absolutne skupienie.
Kiedy oglądam stykówki lub skany moich negatywów odkrywam błędy, które zrobiłem: nie ten moment, nie ta kompozycja, nie ten punkt widzenia, nie ten motyw. Na wielu „nie", pojawia się jeden „tak". A ten tak, nie wiadomo do końca skąd się wziął.


Czy zakłada Pan, że zawsze robi dobre zdjęcia? Czy czasami zrobi Pan jakieś zdjęcie chociaż nie jest do niego przekonany. Po jakimś czasie wracając do tego materiału, stwierdza Pan: „tak, to jest świetne".

Ja nigdy niczego nie zakładam. To, co Pan nazywa przekonaniem, ja nazywam przeżyciem. Nie robię zdjęć jeżeli motyw mnie nie wzrusza. Na każdym moim wyjeździe fotograficznym robię mało zdjęć. Nigdy nie wiem, co przede mną i nie mam pewności, że coś dobrego z tego wyjdzie. Czyli co jest dla mnie ważne? Żeby niczego nie oczekiwać, tylko wtopić się w tą sytuację, być jej częścią i przeżywać. Jeżeli z tego nic nie wyjdzie, nikt nie odbierze mi doświadczeń jakie zdobyłem. Niejednokrotnie przeżycia te są ważniejsze i piękniejsze od samej fotografii. Jeżeli wówczas zdarzy mi się zrobić dobre zdjęcie, wówczas jestem podwójnie szczęśliwy.
Potrzebuję trochę dystansu do moich zdjęć zanim zdecyduję czy one są dobre, czy złe. Dlaczego? Tu jest pewne niebezpieczeństwo. Jeżeli nie mam dystansu do zdjęcia, to zaraz po wywołaniu błony i zrobieniu odbitki, przez pierwszych kilka miesięcy to zdjęcie przypomina mi, co przeżywałem, wtedy kiedy je robiłem. I na takiej zasadzie nie mogę powiedzieć, że jest ono dobre lub nie. Muszę zapomnieć o tym doznaniu i patrzeć na zdjęcie niezależnie od tego, co wtedy przeżywałem.
Uważam, że każdy z największych fotografów, takich jak Weston, Caponigro może mieć naprawdę od kilkudziesięciu do około stu fantastycznych zdjęć, choć w życiu zrobili ich tysiące albo nawet kilkaset tysięcy. Czyli można powiedzieć, iż każdy fotograf może mieć tylko jedną naprawdę świetną wystawę -retrospektywę najlepszych zdjęć, które zrobił w ciągu całego życia.


Jesse Marlow :
Cytat
Kiedy pracuję na ulicy, nigdy nie mam jakiś idei ani pomysłu, że czegoś konkretnego szukam. Nigdy też nie mówię sobie „Idę w miasto popołudniem i zrobię zdjęcia”. Jeśli tak robię wracam bez zdjęć, bo czuję wymuszanie sytuacji.


Joel Meyerowitz
Cytat
"Niezależnie od tego, czy robisz zdjęcia, tworzysz poezję, malujesz, komponujesz muzykę, czy kochasz się, powinieneś bez reszty dać ponieść się zachwytowi… Pozwolić oczarować się czystemu przeżywaniu. W tym wszystkim chodzi o umiejscowienie tematu. O przepuszczenie doznania, wyizolowanego przez nasze naturalne instynkty, w jego pełni, przez samego siebie, z powrotem do świata."


Alex Webb
Cytat
Mówiąc inaczej, myślę, że pracuję w sposób bardzo podobny do fotografa uprawiającego fotografię uliczną: po prostu błąkam się wokoło. Duch mojej pracy naprawdę polega na błąkaniu się i pozwoleniu, by to, czego doznaję na ulicy i aparat prowadziły mnie tam, gdzie chcą.

Muszę być naprawdę dostrojony. Muszę wstać wcześnie rano, wyjść i pobłąkać się, kiedy światło staje się mniej interesujące zjadam śniadanie... Pracuję w kolorze, więc światło w bardzo szczególny sposób odgrywa ważną rolę, dlatego w pewnych porach dnia pracuję więcej niż w innych. Zawsze jestem na ulicy w drugiej połowie popołudnia i wieczorem. Jest to rodzaj postępowania rytualnego, którego częścią jest myśl, że jeśli coś nie wychodzi, to trzeba więcej chodzić. Wierzę, że jest to rodzaj dyscypliny. Narzucam sobie dyscyplinę chodzenia i rozglądania się. Nie polega to na tym, że jedzie się samochodem, wyskakuje z niego, robi zdjęcie i wskakuje z powrotem. Naprawdę chodzi o to, by spacerować i czuć sytuację. O to, jak wchodzi się w tę sytuację. W niektórych sytuacjach czujesz się dobrze po prostu wchodząc w nie od razu. W innych musisz wykonać coś w rodzaju tańca po obrzeżu i dopiero wejść. Całe wyczucie procesu, rytm procesu. Proces powracania do miejsca. Proces uczenia się o miejscu. Kiedy rozpoczynam cos innego, powiedzmy że jadę do jakiegoś kraju, to czytam cos o nim, ale nie musza przed wyjazdem czytać zbyt wiele. Czytam wystarczająco dużo, by być w stanie trochę pracować, ale nie chcę czytać zbyt wiele zanim nie zacznę doświadczać wzrokowo tego kraju, ponieważ nie chcę, by moja wiedza intelektualna przeszkadzała bezpośredniości mojej reakcji. Kiedy już mnie coś wciągnie, wtedy tak. Czytam wiele na temat historii, polityki tego miejsca. Przed wyjazdem nie chce wiedzieć zbyt wiele, ponieważ mógłbym nie zobaczyć tego, co zaskakujące i odmienne. Tym, co chcę doświadczyć jest ten nagły moment wizualnego olśnienia.


Czujesz bluesa Jorge?


Cytat
Dla mnie ktoś, kto od 40, 50 lat robi wciąż to samo tak samo nie dlatego, że taki jest jego świadomy wybór i uważa to za za jakiś swój "projekt" ale dlatego, bo nigdy nie szukał innych rozwiązań, nigdy nie zadawał sobie żadnych pytań i nie udzielał sam sobie żadnych odpowiedzi, jest "rzeźbiarzem świątków".

Na szczęście do tego grona, nie zalicza się czeski fotograf z Ostravy, Viktor Kolar.
 

technik219  Dołączył: 25 Sty 2009
M.W napisał/a:
Na szczęście do tego grona, nie zalicza się czeski fotograf z Ostravy, Viktor Kolar.
Nie wiem, czy zauważyłeś, że moją wypowiedź opatrzyłem pewnymi warunkami. A nawet jakby nie, to każda reguła posiada pewne wyjątki ;-)
Cytat
Muszę być naprawdę dostrojony. Muszę wstać wcześnie rano, wyjść i pobłąkać się, kiedy światło staje się mniej interesujące zjadam śniadanie... Pracuję w kolorze, więc światło w bardzo szczególny sposób odgrywa ważną rolę, dlatego w pewnych porach dnia pracuję więcej niż w innych.
(i cytaty poprzednie) Wszystko to, co zacytowałeś mieści się w kategorii "programowania", czyli obierania pewnej koncepcji, tworzenia pewnego "scenariusza", czy jak to wcześniej określiłem: "drabinki" przy filmie dokumentalnym. Jeśli mowa o żywiołowości, to tylko w odniesieniu do dania upustu inwencji twórcy, zniesienia ograniczających go barier tak formalnych jak psychologicznych.
Z kolei problem inspiracji. Nie ma żadnego działania człowieka, które by było całkowicie oderwane od działania i dokonań innych ludzi. Może jedynie wynalazca koła może się poszczycić brakiem takiej inspiracji, bo taką inspiracją dla niego nie mógł być wytwór ludzki, a jedynie przyrody/natury. W środowisku artystycznym, pośród twórców, inspiracja jest najbardziej łagodną formą "ściągania" (trywializuję celowo) bo chociaż twórcy zawsze tłumaczą pewne podobieństwa swoich dzieł do dzieł innych twórców, to niejednokrotnie kusi, żeby rzecz całą nazwać dosadniej. Czy można inaczej? Może i można, ale wtedy środowisko "prawdziwych" twórców, którym w żaden sposób nie można by było zarzucić żadnej formy "inspiracji" mogłoby zasiąść na jednej kanapie. Kiedyś Oliviero Toscani utrzymywał, że nie ogląda żadnych zdjęć, nie ogląda telewizji, a wszystko co robi wynika z jego głowy.

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach