pszczołowaty  Dołączył: 07 Gru 2009
0bleblak, a ja Spację skojarzyłem z Kill Billem :)
 

0bleblak  Dołączyła: 15 Cze 2011
pszczołowaty napisał/a:
0bleblak, a ja Spację skojarzyłem z Kill Billem :)

Boszsz :mrgreen: Nawet nie pytam dlaczego ;-)
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
0bleblak napisał/a:
Apas napisał/a:
Za co spotka Cię nagroda w epilogu... Wróble ćwierkają o naszyjniku za 35 tysięcy dolarów, ale sza, to na razie tajemnica! :mrgreen:

O, to fantastycznie, dziękuję :mrgreen: Chociaż różnie to może być. Ale nagroda, to nagroda, musi być dobrze :roll:
I dziękuję też za fragment z piękną porucznik Spacją, Taekwondo mi się przypomniało.

Porucznik Spacja akurat wykonała perfekcyjnie kote-gaeshi, jedną z moich ulubionych technik aikido, ale masz rację - teakwondo też bywa piękne :-)
 

SlicaR  Dołączył: 28 Kwi 2013
Apas napisał/a:
kote-gaeshi, jedną z moich ulubionych technik aikido

Aikido, judo, ju-jitsu i pewnie jeszcze kilku innych też.
 

pszczołowaty  Dołączył: 07 Gru 2009
0bleblak, mógłby być też zły porucznik ;)
chociaż nie... blond loki...
Zaraz przyjdzie Spacja i mi się... ;)
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
O jak fajnie! Nie mogę być zły bo też mam blond loki :mrgreen:
 

0bleblak  Dołączyła: 15 Cze 2011
Technik Taekwondo ja już w zasadzie nie pamiętam, ale komendy na treningu mi się skojarzyły.

[ Dodano: 2017-07-22, 22:40 ]
pszczołowaty napisał/a:
0bleblak, mógłby być też zły porucznik ;)
chociaż nie... blond loki...
Zaraz przyjdzie Spacja i mi się... ;)

Eee, nie... On był brzydki,a Spacja jest ładna.
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
Kill Bila kilka razy próbowałem oglądać i tak mnie wciągał, że zawsze zasypiałem w pierwszych 10-ciu minutach.
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
SlicaR napisał/a:
Apas napisał/a:
kote-gaeshi, jedną z moich ulubionych technik aikido

Aikido, judo, ju-jitsu i pewnie jeszcze kilku innych też.


W aikido,panie ambasadorze, kote - gaeshi jest techniką podstawową. W ju-jitsu uchodzi za zaawansowaną, zaś w judo - generalnie nie wolno jej używać :-)

A tak na marginesie - gotowy pan, by wkroczyć na scenę?
:evilsmile:

[ Dodano: 2017-07-22, 22:01 ]
0bleblak napisał/a:
Technik Taekwondo ja już w zasadzie nie pamiętam, ale komendy na treningu mi się skojarzyły.

[ Dodano: 2017-07-22, 22:40 ]
pszczołowaty napisał/a:
0bleblak, mógłby być też zły porucznik ;)
chociaż nie... blond loki...
Zaraz przyjdzie Spacja i mi się... ;)

Eee, nie... On był brzydki,a Spacja jest ładna.


Komendy na treningu Kadyszka ze Spacją to fonetyczna transkrypcja japonskiego. Na taekwondo słyszałaś raczej koreański :-)
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
Rajmund Wywoływacz, minister spraw zagranicznych RP przeczuwał, że zaraz będzie musiał iść do toalety. Minister Wywoływacz najlepiej czuł się w swoim gabinecie, popijając herbatę i rozwiazując krzyżówki w oczekiwaniu godziny 16, kiedy mógł już z czystym sumieniem po ciężkim dniu pracy wyłączyć komórkę i udać się do domu, zaparzyc herbatę i usiąść przy stole w salonie nad ulubioną krzyżówką. Owszem, Rajmundowi zaimponowało, gdy pan premier zaproponował mu stanowisko w MSZ. Jeszcze bardziej zaimponowało mu, że miało to być stanowisko samego ministra – lata wiernej służby w aparacie partyjnym w końcu przyniosły należne i od dawna oczekiwane zaszczyty. Niestety, nikt mu nie powiedział, że w tym cholernym MSZ trzeba znać języki obce a co gorsza – spotykać się z ludźmi, którzy je znają. A tego minister robić nienawidził całym sobą. Wymyślał więc coraz dłuższe i coraz bardziej egzotyczne podróże służbowe, bo w takiej Gwinei Równikowej czy innym San Escobarze mógł spokojnie korzystać z usług tłumacza i robić za męża stanu w oczach gospodarzy, z reguły nieco zaskoczonych, że facet ze centrum Europy ma do nich nagle jakiś interes.
Plan poniekąd działał i Rajmund czasem wierzył, że w ten sposób uda mu się wytrwać do końca kadencji. Jednak czasem pojawiała się tak zwana sytuacja kryzysowa i któryś z licznych ambasadorów akredytowanych w Warszawie upierdliwie chciał sie z nim spotkać by pytać o rzeczy, o których Rajmund – z zawodu działacz piłkarski szczebla okręgowego – nie miał bladego pojęcia.
Dziś właśnie taka sytuacja kryzysowa nastąpiła. Ambasador USA uparł się, że koniecznie musi z Wywoływaczem pogadać i to jak najszybciej. Godzina wyznaczona na spotkanie właśnie się zbliżała i minister czuł, że zaraz dostanie rozwolnienia. Wprawdzie ambasador świetnie mówił po polsku, więc odpadała upokarzajaca potrzeba wzywania dyżurnego tłumacza, jednak Amerykanin był cholernie przebiegle inteligntny i zwykł używać nawet po polsku słów, które w prostym umyśle ministra rozpaczliwie pukały do zamknietego na głucho departmentu języków obcych.
Złe samopoczucie Wywoływacza pogorszyło się gwałtownie, gdy drzwi do gabinetu otworzyły się i sekretarz zaanonsował:
- Jego Ekscelencja pan ambasador!
Do gabinetu wkroczył szpakowaty jegomość w doskonale leżący a jego wysportowanym ciele garniturze, z uśmiechem gwiazdy filmowej i wyciągniętą do powitania prawicą.
- Panie ministrze, serdecznie dziękuję, że znalazł pan dla mnie czas w swym pracowitym dniu pomimo tak nieelegancko późno wystosowanej prośby o spotkanie. Jak zwykle doceniam pański profesjonalizm i przychylność dla przyjacielskich stosunków bilateralnych i strategiczego sojuszu pomiędzy naszymi krajami!
- Co? - zapytał Wywoływacz niemrawo ściskając dłoń Amerykanina. - A, bileteralnych... Nie, no panie Slicar, biletów sprawdzać nie będziemy, pan zawsze możesz wpaść na krzywy ryj...
Wieloletnie dyplomatyczne doświadczenie ambasadora Slicara sprawiło, że powstrzymał się od pełnego dezaprobaty westchnięcia i nadal dzielnie się uśmiechał.
- Jak zdrówko pana ministra?
- Dziękuję, ujdzie. Kiszki mnie nap... bolą. Trochę. Zjadlem coś, czy jak...
Twarz amerykańskiego dyplomaty jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przełączyła się w ułamku sekundy z okazywania szczerej radości ze spotkania na okazywanie jeszcze bardziej szczerej troski o stan zdrowia ministra.
- Tak mi przykro, panie ministrze. Może potrzebuje pan skonsultować się z lekarzem, zanim przejdziemy do meritum?
- Mer... Merituma to nie, nie trzeba. Mam swoje krople miętowe, też działają. Potem se a cukier nakapie...
- Dobrze zatem, przejdźmy do sedna... Możemy usiąść?
- No siadaj pan. Tam, na otomanie...
Gdy usiedli, oblicze Slicara przeszło natychmiast kolejną metamorfozę. Tym razem zarysowalo się na nim glębokie skupienie.
- Chciałbym porozmawiać o tym niefortunnym incydencie...
- Jakim inspicjencie?
- No dobrze, panie ministrze, wygrał pan. To, co teraz powiem jest ściśle tajne, jednak w zaistniałej sytuacji mój rząd, ubolewając nad rozwojem sytuacji, polecił mi poinformować przedstawicieli pana rządu, w tym wypadku pana osobiście, o wszystkich szczegółach akcji...
- Akcji?!
- Pamięta pan Suworowa? Akwarium?
Oczy Wywoływacza ledwo utrzymały się w granicah wyznaczonych przez niezwykle szeroko rowarte powieki. Minister nie kojarzył żadnego Suworowa. Owszem, pamiętał Sucharowa, którego w 1987 roku sprowadził z ZSRR do Zrywu Kościelec, niezły środkowy obrońca, chociaż pijak. Może to o niego chodzi Amerykaninowi? Bo jeśli idzie o akwarium, to zdecydowanie nie – minister nigdy rybek nie trzymał. Rajmund przytomnie postanowił, że najrozsądniej będzie dać gadać Slicarowi: może powie coś, co pozwoli się domyślić, po jaką cholerę przylazł?
Amerykanin tymczasem wziął milczenie polskiego rozmówcy za twierdzącą odpowiedź na swoje pytanie.
- Widzi pan, ministrze. Jak pan pamięta z Suworowa, Sowieci ewakuowali swoich agentów, którzy okazali się zdrajcami i palili ich żywcem. Ta procedura nazywała się u nich ‘konwejer’, czyli taśmociąg. My mamy podobną procedurę, ale nazywamy ją mniej brutalnie: wstążką. No i my ich, oczywiście, nie palimy. Jestesmy cywilizowanymi ludźmi, prawda...
- No? - minister Wywoływacz uznał, że trzeba zabrać głos.
- No właśnie... Jeden z takich zdrajców przypadkowo znalazł się na terenie Polski i myśmy go... na wstążkę. No, ewakuowaliśmy go z waszego kraju. Oczywiście, nasz rząd wydał rozkaz poinformowania waszego rządu, poproszenia o zgodę i pomoc w akcji, ale jakiś stażysta zawalił...
- No? - szef MSZ uznał, że obrana strategia rozmowy z Amerykaninem jest skuteczna, więc postanowił ją kontynuować.
- Panie ministrze... Rajmundzie – Slicar ponownie zmienił wyrz twarzy, tym razem na taki bardzo osobisty. - Wiemy, że postawiliście w stan gotowości wasze wspaniałe F-16, ktore wam sprzedaliśmy po naprawdę dobrej cenie. No ale po co kłótnie miedzy przyjaciółmi, co? Udajmy, że sprawy nie było: odwołajcie alert dla lotnictwa i będziecie mogli poprosić o dowolną przysługę. Była pomyłka, ale niech wszystko zostanie jak w rodzinie miedzy nami, sojusznikami. Dobrze?
Minister Wywoływacz nie miał najmniejszego pojęcia o czym gada Amerykanin. Miał za to pojecie, że do toalety jest na tyle daleko, że jeśli nie wystartuje natychmiast – może nie dotrzeć na czas.
- Muszę się wy... Muszę się skonsultować – wyksztusił i tak szybko, jak tylko pozwalały pracujące na 117 procent mocy zwieracze - wykuśtykał z gabinetu i wziął kurs na toaletę.

Inspektor Kadyszek opuścił toaletę i wziął kurs powrotny na jadalnię. Po 20 minutach modlitwy nad sedesem był pewien, że w jego organiźmie nie pozostał nawet pojedyńczy atom, który mógłby być podejrzewany o jakiekolwiek kontanty z ‘zupa z jaja wąż’. Zatroskany Tam zapytał, czy aby Polak nie chce udać się do lekarza w pobliskim miasteczku, albo pójść do pokoju i trochę odpocząć po tym gwałtownym ataku mdłości, jednak inspektor podziękował i zapewnił, że poczuje się najlepiej, jeśli wezmą się do pracy. Gospodarz zamówił dwie EUROPEJSKIE kawy i zaprosił Kadyszka do swojego gabinetu. Gdy podano parujące filiżanki – Filipińczyk zamknął drzwi na klucz i zaczął opowieść. Kadyszek słuchał pilnie i robił notatki. Czasem przerywał Tamowi, gdy nie był pewien, co dokładnie oznacza użyta przez niego... nieortodoksyjna forma polskiego rzeczownika, przymiotnika czy czasownika, ale generalnie w jego głowie – oraz a kartkach notatnika – rysowała się ze szczegółami pasjonująca i nieco tajemnicza historia.

Filipiny to ubogi kraj, który od jakiegoś czasu otwiera się szerzej na świat pozyskując inwestorów i turystów, szukających spokoju i odrobiny prawdziwej natury z dala od pędzącej cywilizacji. Wśród nich są tacy, którzy zostają na którejś z wysp archipelagu na dłużej, lub wręcz osiedlają się na stałe: Amerykanie, Europejczycy czy Australijczycy. Ci są sprawdzani dyskretnie przez filipińskie służby, które obawiają się handlarzy żywym towarem, narkotykowych baronów czy pedofili, polująych na filipinskie dzieci.
Pewnego razu takiemu rutynowemu sprawdzeniu i kilkutygodniowej obserwacji poddano faceta, który przyjechał ze szwedzkim paszportem i najwyraźniej chciał zostać na dłużej, bo spotkał w małej, filipińskiej wiosce miłość swego życia. Okazało się, że Szwed odniósł sukces w biznesie, ale sprzedał udziały w swojej firmie ze znacznym zyskiem i wyruszył w podróż dookoła świata. Dotarł na Filipiny i tu zkochał się w ubogiej dziewczynie, która wraz z matką prowadziła maleńką farmę i dorabiała w pobliskiej fabryce firmy Pentax. Dziewczyna była sporo młodsza od Szweda, ale dorosła, więc nic nie wzbudziło podejrzeń. Ona wciąż chodziła do pracy do fabryki, on zaś pomagał jej schorowanej matce w gospodarstwie. Wyremontował dom, w którym mieszkali, chętnie też wspierał sąsiadów i całą społeczność – zapłacił za remont szkoły, zakupił system uzdatniania wody. Para planowała ślub i policjanci stwierdzili, że chcieliby tylko takich osadników w swoim kraju, więc przestali się Szwedem interesować.
Jednak pewnego dnia do gabinetu Tama Rona, oficjalnie oficera policji, ale de facto szefa filipińskiego kontrwywiadu w tym regionie, wszedł facet z Irlandii. Przedstawił się tylko jako Apas, oficer dochodzeniowy z Irlandzkiej Królewkiej Konnej. Tam nigdy nie słyszał o takiej jednostce i stał się nawet bardziej podejrzliwy, gdy okazało się, że nie słyszał o niej także ambasador Republiki Irlandii w Manili, którego zapytano o Apasa. Tam kazał aresztować faceta, ale 24 godziny później zadzwonił ten sam ambasador i stwierdził, że po konsultacji z najwyższymi czynnikami w Dublinie może potwierdzić tożsamość oficera: jednostka istniała ale była tak utajniona, że tylko garstka najwyższych oficerów irlandzkiego wywiadu G2 znała szczegóły, zaś nazwa Irlandzka Królewska Konna była kodem mającym zmylić przeciwników, co zresztą skutecznie działało.
Tam przeprosił gościa za nieporozumienie i zapytał, czemu zawdziecza wizytę? Irlandzczyk odparł, że od lat tropi najniebezpiecznego międzynarodowego terrorystę, znanego jako M4/3 (Tam Ron oczywiście był świadom jego istnienia, jak każdy oficer wywiadu czy kontrwywiadu na świecie). Ów człowiek zawiesił z niewiadomych przyczyn swoją przestępczą działalność i znikł, ale Apasowi udało się złapać trop, który prowadził na Filipiny. Irlandczycy przechwycili kodowane transmisje z Filipin, w których pojawiały się dwa pseudonimy: ‘Pan A. Sonic’ i ‘Oleg’ albo ‘Olek’. Treści transmisji nie udało się do końca odczytać, ale te dwa pseudonimy zawsze przewijały się w komunikacji adresowanej do M4/3 lub przez niego inicjowanej, więc trop był gorący.
Tam i Apas wzięli się wspólnie do wyczerpującej pracy. Analizowali wszystkie dostępne informacje, składali ich okruszki w większe całosci i po kilku miesiacach wytypowali podejrzanego – okazał się nim bogaty Szwed, który w międzyczasie poślubił swoją narzeczoną i wiódł spokojne życie farmera na filipińskiej wsi. Przygotowano w największej tajemnicy precyzyjną akcję zatrzymania człowieka, który był najpewniej poszukiwanym od lat M4/3. Elitare siły komadosów uderzyły o świcie – ale Szwed zniknął. Jego przerażona młoda żona zapewniała, że wieczorem położyli się razem do łóżka, ale gdy huk granatów dymnych wyrwal ją ze snu nad ranem – jej męża nie było przy niej. Zostały po nim jedynie dokumenty – całkowicie legalne i absolutnie prawdziwe, ale jak okazało się po bardzo dokładnym sprawdzeniu – stwierdzajace tożsamość człowieka, który nigdy nie istniał.
Apas pozostał jeszcze parę tygodni na Filipinach prowadzac własne śledztwo, jednak pewnej nocy wyjechał bez słowa. Kilkanaście dni później Tam dostał od niego kartkę z Australii, na której Irlandczyk napisał tylko: ‘dopadłem go’.
- Co się stało z dziewczyną? - zapytał Kadyszek.
- Ona być smutna. Bardzo smutna. My zniszczyć dom w czasie akcja. Ona wrócić do pracy w fabryka, ale mieć wypadek. Maszyna uciać jej palce prawa ręka. Uciąć cztery. Ktoś się pomylić, myśleć, że trzy – ona nieprzytomny, ręka w bandaż, nikt nie sprawdzić. Znaleźć trzy i posłać z nią do szpital. Szpital przyszyć trzy palec, jeden przepasć, być w aparat fotograficzny. Cztery miesiące potem wy napisać, że znaleźć palec i robić śledztwo. Ale ona umrzeć. Mieć infekcja i umrzeć...
Obaj policjanci milczeli chwilę, zamyśleni. W kocu Kadyszek zapytał.
- Nie wiesz, czy Apas rzeczywiście go dopadł?
- Myśleć, że nie. Pewien czas dużo potem nasz wywiadowiec we wieś zadzwoic walkie talkie, że Szwed wrócić. My posłać patrol, ale znaleźć nieprzytomy wywiadowiec i zero Szweda. Ale sądziedzi potwierdzić – on wrócić po żona i dowiedzieć się tragedia. I ta historia z palec też...
- Cholera, było tak blisko. Twoi ludzie przynajmniej mogli zobaczyć twarz M4/3...
- Ty też mogżesz, jak chcieć – Tam wypowiedział te słowa bardzo spokojnie. Mimo to Kadyszek podskoczył, jakby ktoś mu wrzasnął prosto do ucha.
- Co powiedziałeś?! Tam, co ty powiedzialeś?!!!
- Policja zrobić zdjecia teleobiektyw jak sprawdzać Szwed – Filipińczyk wstał i podszedł do biurka. Spod sterty papierów wyjął szarą kopertę formatu A4 a z niej – zdjęcie, które podał rozgorączkowanemy Stefanowi. - Czekać w noc na pozwolenie od rząd pokazać ty... - dodal wyjaśniajacym tonem.
Polski policjant spojrzał na wyraźny portret mężczyzny. Zdjęcie było tak dobrej jakości, że musiano je zrobić najdoskonalszym obiektywem, zapewne jakąś ‘gwiazdką’ Pentaxa. Nie mogło być mowy o pomyłce – serce inspektora zaczęło bić szybko jak licznik długu Balcerowicza na Placu Zamkowym.
Tam z niepokojem wpatrwał się w pobladłe oblicze Polaka.
- Szyśtko w porządek, Steven? - zapytał.
- Muszę natychmiast lecieć do Polski – odparł słabym głosem inspektor Stefan Kadyszek.

Telefon linii wewnętrznej w podziemnej kwaterze p.l.w.k cicho zabrzęczał. Opuchięty od nadmiaru soli w żywności analityk podniósł słuchawkę i uświadomił sobie, że przychodzaca rozmowa będzie najwyższej wagi, gdyż linia została zabezpieczona przeciwpodsłuchowo: w tle panienka ponownie prosiła o tę jedną noc...
- P.l.w.k, słucham – rzucił do słuchawki.
- Mówi Opi...
- Cześć majorze. Spotkaleś się z Drużyną?
- Słuchaj, p.l.w.k... Ich nie ma...
- Jak to – nie ma?! Spóźnili się na punkt startowy?!
- Nie, nie zrozumiałeś mnie... Straciliśmy ich... Wszystkich...
Słuchawka zrobiła się nagle ciężka jak ołów i wypadła z dłoni genialnego analityka...

CDN........
 

pszczołowaty  Dołączył: 07 Gru 2009
plwk, ja zaczynałem od dwójki
 

0bleblak  Dołączyła: 15 Cze 2011
Apas napisał/a:
Komendy na treningu Kadyszka ze Spacją to fonetyczna transkrypcja japonskiego. Na taekwondo słyszałaś raczej koreański :-)

Nie zaprzeczam, to było 30 lat temu :mrgreen:
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
Żadnego Kill Bila nie udało mi się przetrwać.
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
10x :mrgreen: , 10x :-B
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
plwk napisał/a:
10x :mrgreen: , 10x :-B

Ty po jakimś kursie szybkiego czytania jesteś, czy tylko dobrze trafiłem z tym geniuszem?!
:mrgreen:
Człowiek noce zarywa, rodzinę zaniedbuje, zlany potem godzinami rzeźbi w gooovnie walcząc z oprem materii w formie klawiatury, a taki przyjdzie, pyk-myk i przeczytane...
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
Tym razem przeczytałem na smartfonie. Dlatego też wyrazy uznania były tak skompresowane.
 

SlicaR  Dołączył: 28 Kwi 2013
Ja tu muszę podbić stawkę! 15x :mrgreen: 15x :-B
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
Czy to na poczet kolejnych pięciu części?
 

SlicaR  Dołączył: 28 Kwi 2013
2sezonów :mrgreen:
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
Pentaksjańska saga :-D

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach