- Usmażyłam naleśniki ze szpinakiem, poczęstuje się pan? – dziewczyna postawiła przed wąsatym mężczyzną talerz, nie czekając na odpowiedź.
- Dziękuję, chętnie… Pachną cudownie – odparł wąsacz. Poczekał, aż dziewczyna nałoży sobie porcję i oboje zaczęli jeść w milczeniu. Po kilku minutach mężczyzna odłożył sztućce i zwrócił się do młodej kobiety.
- Bardzo przepraszam panią za kłopot…
- Jaki kłopot? - zapytała znad talerza.
- No… Przywieźli mnie tu w nocy, do pani domu… Dla mnie to też krępujące, prawdę mówiąc nawet bardzo, ale obawiam się, że dostałem takie polecenie i nie mam nic do powiedzenia… Widzi pani, ja byłem ofiarą próby morderstwa i policja objęła mnie programem ochrony…
- Och, proszę się nie martwić! To nie jest mój dom… Raczej jakiś policyjny lokal. Mnie też tutaj umieścił inspektor Kadyszek…
- Panią też chciano zamordować?! - facet z wąsem aż podskoczył na krześle.
- Nie, chyba nie… A może? W każdym razie Stefan, to znaczy inspektor Kadyszek mnie tu ‘zamelinował’, a przedwczoraj zadzwonił z pytaniem, czy nie mam nic przeciwko sublokatorowi. A potem w nocy policja przywiozła pana… A tak przy okazji, to mam na imię Kamila.
- Oczywiście, przepraszam… Jestem Grzegorz. Grzegorz Ma… Grzegorz Sobieski moje nazwisko. Przepraszam, powinienem się przedstawić wcześniej. Bardzo mi miło – mężczyzna zalał się rumieńcem jak nastolatek. Kamili bardzo to się spodobało.
- Mam takie dziwne wrażenie, że już gdzieś pana widziałam, panie Grzegorzu. Jeszcze naleśnika?
- Poproszę, są pyszne pani Kamilo… Nie, nie sądzę, byśmy się już kiedyś spotkali… Pamiętałbym… - uszy Grzegorza zapłonęły jak olimpijskie znicze. Kamili spodobało się to jeszcze bardziej.
- Mimo to… naprawdę… jakbym już pana wcześniej…
- Mo… Może w telewizji? - głos niemal ugrzązł mężczyźnie w gardle. Rozmowa z Kamilą ewidentnie wzbudzała w nim głębokie emocje. - Chyba byłem w telewizji…
- Chyba?! Jest pan aktorem?
- Nie… Jestem, to znaczy… byłem w kosmosie, na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej…
Dziewczyna aż poderwała się ze swojego miejsca.
- No oczywiście! Pan jest tym księdzem-astronautą! Jak mogłam pa… księdza?… nie poznać… Przecież na wszystkich okładkach w prasie… ksiądz był…
- Grzegorz… Proszę mówić mi Grzegorz… Ja… już nie jestem księdzem…
- Słucham?! To znaczy… przepraszam, nie wiedziałam… przykro mi…
- Jezu… To znaczy, pani Kamilo, ja jeszcze formalnie jestem księdzem, ale nie chcę nim być. Nie będę…
Dziewczyna niespodziewanie chwyciła Grzegorza za rękę. Chciał ją cofnąć, ale nie zdołał.
- Tam był jakiś wypadek, prawda? W telewizji mówili i w ogóle… Ktoś został zabity?
- Tak, był wypadek, ale nikt nie zginął… - odparł cicho mężczyzna.
- Nie, nie na stacji, tylko na ziemi… Jakiemuś biednemu idiocie gdzieś w UK, czy w Irlandii podobno kawałek anteny z ISS spadł na głowę, w gazetach pisali. Nie czytał pan?
- Nie… Ja ostatnio byłem… trochę odizolowany. I miałem unikać informacji o ISS, lekarz mi kazał… Widzi pani, pani Kamilo… Ja miałem terapię, leczyli mnie z depresji. Tam, na ISS był wypadek i zdarzyło się coś jeszcze. Nie chcę o tym opowiadać, zresztą i tak pani nie uwierzy… Wszystko szło dobrze, czułem się coraz lepiej, postanowiłem zrzucić sutannę i zacząć nowe życie aż nagle… pojawił się morderca, który chciał mnie zabić. I przypadkową kobietę, inną pacjentkę, która była ze mną…
- Boże! - Kamila zakryła usta lewą dłonią. Prawą wciąż ściskała rękę Grzegorza. - Dobrze, że nic się panu nie stało! A co z tą kobietą?
- Nic. Zabiła mordercę…
- Naprawdę?! Jak?!!
- Nie wiem, straciłem przytomność… Powiedzieli mi tylko, że obroniła siebie i mnie, zabiła faceta. Ale ja jej już nie widziałem, trzymali mnie najpierw w szpitalu pod strażą, potem przywieźli tu do pani… To wszystko. Ja naprawdę muszę zacząć nowe życie, rozumie mnie pani?
- Rozumiem… Czym pan… Czym będziesz się zajmował? W sensie – z czego będziesz żył?
- Mam święcenia, ale jestem też fizykiem z wykształcenia. Tylko dlatego poleciałem w kosmos. Nasz rząd się uparł, ze z Polski ma polecieć osoba duchowna, ale NASA miało minimalne wymagania co do wykształcenia i stąd wybrano mnie. Pierwotnie miał lecieć jeden redemptorysta z Torunia, ale on miał tylko maturę, zresztą prawdopodobnie sfałszowaną…
- Mówisz, że jesteś fizykiem? Naprawdę?! Ja studiuję fizykę! Może mi pomożesz z ćwiczeniami na seminarium? - przerwała mu radośnie dziewczyna.
- Za te naleśniki? Wszystko, czego chcesz! – major Grzegorz Maria Roch Bogumił Sobieski-Socha, ksiądz kapelan z kryzysem wiary uśmiechnął się po raz pierwszy od lat.
- No dobrze, zacznijmy bez żadnego trybu – szeregowy poseł spojrzał na siedzącą przed nim parę. Minister obrony pracowicie wyciągał zza paznokci resztki jakiegoś brudu, natomiast minister – koordynator służb wpatrywała się w posła z należytą mieszanką strachu i uwielbienia. - Co się właściwie dzieje, do jasnej cholery?!
- A co, tak dokładniej, pana interesuje? - odparła pytaniem na pytanie Genowefa Blenda, odpowiedzialna za służby.
- Przede wszystkim interesuje mnie, kim są ci ludzie, którzy przylatują tu wprost z Watykanu, z listem uwierzytelniającym od Ojca Świętego i robią ze mnie pośmiewisko na oczach moich ludzi, szantażują mnie i wydają polecenia! Polecenia, które ja jestem zmuszony wykonywać, bo oni mają… papiery mają różne!!- wrzasnął poseł. - Co o nich wiemy?
- Niewiele – odparła Blenda. - W zasadzie… nic…
- Tak? Zatem po jaką cholerę mamy wywiad i kontrwywiad i wszystkie inne służby?! - poseł poczerwieniał na twarzy.
- A mamy jakieś? - Genowefa spojrzała wymownie na ministra obrony. - O ile pamiętam, to mój światły kolega dostał od pana polecenie zrobienia porządku w służbach i wywiązał się z niego na tyle dobrze, że bardzo mało mi zostało do koordynowania…
- Zawsze możemy poprosić o pomoc naszych sojuszników – minister obrony podniósł wzrok znad paznokci.
- No właśnie. Pytała pani? - zapytał poseł.
- Pytałam, oczywiście…
- Wiedzą coś?
- O, na pewno…
- Ale co, do cholery, wiedzą? - tym razem wściekły poseł uderzył dłonią w blat biurka.
- Nie wiem, nie chcą powiedzieć… Amerykanie kazali sobie głowy nie zawracać, bo podobno mają jakiś kryzys, zaś Niemcy i Francuzi, delikatnie mówiąc, dali nam do zrozumienia, że nie uważają za stosowne z nami współpracować… Coś tam o śmigłowcach wspominali... – minister Blenda ponownie spojrzała wymownie na kolegę z MON.
- Anglicy! Oni na pewno też mają wiedzę operacyjną i myślą tak jak my w kwestiach istotnych! - szef MON uśmiechnął się miło, spoglądając w oczy posła. Ten przeniósł pytający wzrok na koordynatorkę.
- Pytałam. Wiedzą, ale muszą odtajnić dokumenty.
- Ile to potrwa? - spytał poseł.
- Pięćdziesiąty do siedemdziesięciu pięciu…
- Ponad dwa miesiące?! Nie możemy tyle czekać!
-… lat – dokończyła Blenda.
W gabinecie zapadła cisza. W końcu odezwał się poseł.
- Trudno, musimy radzić sobie sami. Jak kwestia lotnictwa? - zwrócił się do ministra obrony.
- Nasze F-16 nie są w stanie latać, totalna blokada wszystkich instrumentów. Specjaliści z Lockheeda zrobili diagnostykę i na ziemi wszystko działa, po starcie przestaje. Przyczyna pozostaje nieznana, ale możemy powołać specjalną komisję i raz-dwa to wyjaśnić. Mam tu listę nazwisk ekspertów, sami sprawdzeni fachowcy, wystarczy niewielki budżet... – minister wyciągnął z teczki kartkę A-4 i podał posłowi.
- No dobrze. A co się dzieje na ziemi? – poseł wziął kartkę od szefa MON, krzywiąc się przy tym z niechęcią i śladami źle skrywanego obrzydzenia na twarzy.
- W obszarze, o którym mówili… ci ludzie z Watykanu… i gdzie doszło do dziwnych, niewytłumaczalnych zdarzeń, mamy grupę naszych najlepszych agentów specjalnych. W czasach działań kolegi ministra w służbach – Blenda skinieniem głowy wskazała szefa MON – oni byli ‘uśpieni’, więc nie zostali zdekonspirowani ani nie utracili praw dostępu do tajnych danych. Dzięki temu dziś możemy ich wykorzystać. Całość ma charakter operacji militarnej, więc towarzyszy im niewielki oddział wojska i całość jest dowodzona przez wojskowego.
- Kto to? - spytał poseł.
- Generał Antoni Pleśniak... – odparła koordynatorka.
- ...bardzo nieciekawa postać! - wtrącił energicznie minister obrony.
- Tak? A dlaczego? - zainteresował się poseł.
Genowefa Blenda westchnęła z rezygnacją, a jej kolego znowu sięgnął do teczki. Wyciągnął z niej kartkę, ale tym razem – zamiast podać posłowi, położył ją przed sobą.
- Czy pan wie, panie pośle, kto był ojcem generał Pleśniaka?
- Nie wiem... – odezwali się improwizowanym chórem poseł i zaintrygowana koordynatorka.
- No właśnie… Ja też nie wiem. I on nie wie! Trochę dużo tych niewiadomych, nie sądzicie państwo? - szef ministerstwa obrony spojrzał triumfalnie na swoich rozmówców.
- Jak to – nie wie, kto był jego ojcem?! - spytał zaskoczony poseł.
- Pan generał Pleśniak był sierotą, wychował się w domu dziecka – odparł minister, nadal z wyrazem triumfu na twarzy.
- Ale to się zdarza… Raczej trzeba podziwiać, że pomimo takiego dzieciństwa pan generał wstąpił do armii i dosłużył się najwyższych stopni, prawda? - zapytała zdziwiona Blenda. - Zresztą… ja mu ufam! - dodała po chwili.
- I to może być pani kolejny błąd, koleżanko – szef MON pokręcił głową z niezadowoleniem. - Nie wolno ufać! Zresztą… papiery nie kłamią – wskazał na leżącą przed nim kartkę.
- Pan mi da tę kartkę, zobaczymy, co tam jest... – wyraźnie zdenerwowany poseł wyciągnął dłoń nad biurkiem.
- Nie! Nie mogę! - krzyknął szef MON i chwycił dokument. Kilkoma energicznymi ruchami podarł go na małe kawałki i wsadził sobie do ust. Chwilę żuł pracowicie, czerwieniejąc na twarzy, aż w końcu bez pytania sięgnął po stojącą po drugiej stronie biurka, gdzie siedział poseł, szklankę z zimną herbatą i popił, głośno siorbiąc. Potem poruszył jeszcze szczęką kilkukrotnie i w końcu głośno przełknął.
Poseł i minister Blenda patrzyli na swojego kolegę z mieszanką fascynacji i całkiem już nieskrywanego obrzydzenia na twarzach. Pierwszy otrząsnął się poseł.
- Czy mógłby pan… zaprzestać zjadania dokumentów przy nas? To… irytujące jest… - odezwał się nadspodziewanie spokojnym głosem.
- Nie mogę, panie pośle. Dla człowieka żyjącego w konspiracji, któremu grożą, to jest konieczność! – odparł minister, czkając głośno.
- Ktoś ci grozi?! Nie wiedziałam, możemy dać ci ochronę… - zainteresowała się koordynatorka.
- Nieważne, poradzę sobie… Chociaż… Piątek…
- Coś się wydarzy w piątek?! Ten piątek?!! - Genowefa, pomimo całej niechęci przejęła się losem kolegi z rządu.
- Nieważne… Poradzę sobie. A teraz przepraszam państwa, muszę do toalety – minister wstał z godnością i wymaszerował z gabinetu.
- Jak sytuacja, moja droga?
- Bardzo nieciekawie, Sir. Możemy się spodziewać… kulminacji w ciągu najbliższych 48 godzin. Wszystkie nasze służby są w pogotowiu, ale obawiam się, że nie mamy wielkiego wpływu na bieg wydarzeń – panna O’Bleblak była jak zwykle świetnie przygotowana.
- To się wydarzy w Polsce?
- Tak, Sir. Wszystko na to wskazuje. Taki zbieg okoliczności, dość nieszczęśliwy, przyznaję… Polski rząd bardzo… nie nadaje się do żadnej rozsądnej współpracy.
- To może zrobimy tam szybki przewrót? Kto jest w opozycji?
- Ci, co rządzili przedtem, Sir. Też raczej nieszczególni…
- No dobrze, a kto rządził Polską przed obecną opozycją?
- Obecny rząd…
- Ach, rozumiem… Czyli nie ma w tej całej Polsce żadnej rozsądnej opcji politycznej? Tylko wkoło opozycja z rządem zamieniają się miejscami?
- Nie, skądże… Przed pierwszymi rządami obecnego rządu rządzili tam komuniści, więc sam pan wie…
- Oczywiście. Raczej złe doświadczenia z nimi mamy, prawda, moja droga O?
- Naturalnie, Sir. Przed komunistami rządzili wspólnie obecny rząd z obecną opozycją, a jeszcze przed nimi – znowu komuniści…
- Ci sami, co potem?!
- Tak. I nie. Personalnie ci sami, ale twierdzili, że są całkiem inni…
Elegancki mężczyzna spojrzał na swoją olśniewająco piękną rozmówczynię w zamyśleniu. Siedzieli na wygodnej sofie w gabinecie położonym w jednym z pomieszczeń prywatnego bunkra, ukrytego 137 metrów pod powierzchnią argentyńskiej Patagonii. W końcu ciszę mąconą jedynie szmerem wentylacji przerwał głos panny O’Bleblak.
- Polacy na miejscu mają niewielki oddział całkiem sprytnych agentów, obserwowaliśmy ich przy innych okazjach. Może coś zdziałają… Zawsze to jakaś nadzieja…
- A nasi przyjaciele?
- Nie będą ingerować. Zna pan zasady…
- Czyli… Losy świata zalezą od grupki Polaków rządzonych od lat przez kretynów?
- Chyba tak… Możemy się jeszcze pomodlić…
- Wiesz, moja droga, że jestem ateistą…
- Oczywiście. Zatem proponuję drinka, Sir.
- Chętnie, moja droga. Bardzo chętnie...
CDN
Lynne: Co ci zamówić?
Ja: Stek...
Lynne: Nie powinieneś jeść mięsa. Kobiety lubią mężczyzn niezależnych, o silnej woli...
Ja: Lynne, ja robię zdjęcia Pentaksem i obrabiam je pod Linuksem...
Lynne: Dobra, to jaki ma być ten stek? Krwisty?