Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
plwk napisał/a:
Apas jest medium

Raczej large... :roll:
 

spacja  Dołączyła: 15 Mar 2011
Apas, w takim razie wszystkiego najlepszego! Dzisiaj jest Dzień Dużego Rozmiaru.
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
spacja napisał/a:
Apas, w takim razie wszystkiego najlepszego! Dzisiaj jest Dzień Dużego Rozmiaru.

Dziękuję. W imieniu własnym oraz mojego rozmiaru.
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
Było sporo po drugiej nad ranem, gdy prywatny fiat panda inspektora Stefana Kadyszka zatrzymał się na parkingu przed komendą policji. Inspektor wszedł do budynku, machnął ręką ewidentnie walczącemu ze snem dyżurnemu i ruszył schodami na piętro, gdzie mieścił się gabinet komisarza.
- Cześć, co się dzieje? Miałem na telefonie kilkanaście połączeń stąd... - Kadyszek, widząc, że mimo późnej, czy raczej wczesnej pory, jego szef tkwi na posterunku, poczuł się nieco głupio ze świadomością, iż spędził pół nocy w luksusowej willi, próbując zrealizować własne marzenia o profesjonalnej sesji aktu, gdy tymczasem w pracy ewidentnie był jakiś problem.
- Witaj, inspektorze – wyraźnie zmęczony komisarz Keller wskazał koledze krzesło. - Narybek cię szukał, ale już nieważne. Wszystko w porządku?
- Narybek? Gdzie go znajdę?
- W Wydziale Ruchu Drogowego…
- Złożył raport o przeniesienie do drogówki?!
- Nie, ja go przeniosłem. W trybie natychmiastowym…
- Jeeezu, co on znowu zmalował?!… Cholera, pamiętałeś o stryjku w ministerstwie? - zmartwił się Kadyszek. - Taki zakręt w karierze młodego może mu się nie spodobać i będziesz miał problemy…
- Pamiętałem o stryjku. Gdybym o stryjku nie pamiętał, to Narybek byłby właśnie czekał na spotkanie z doktor Bigmą w prosektorium, w charakterze materiału sekcyjnego… Czy wiesz, co ten idiota zrobił?! - na twarzy komisarza uwidocznił się skrywany dotąd skrzętnie, klasyczny w.kur.w.
- Patrząc na ciebie, przychodzi mi do głowy kilka pomysłów, od wysadzenia tamy we Włocławku po zamordowanie prezydenta grabiami…
- Ta ameba intelektualna miała zatrzymać cudzoziemca, Koreańczyka czy Chińczyka, w każdym razie kogoś z tamtych rejonów. Ponieważ nie wiedział, jak się pacjent nazywa, wykoncypował, że zatrzyma najbardziej egzotycznie wyglądającego typa w autobusie…
- Dlaczego w autobusie?
- Bo podejrzany jechał autobusem…
- No to w sumie logiczne. Jak na Narybka to nawet przenikliwe…
- Taaaaak, w kluczowych momentach nieco go naprowadziłem… Tyle że najbardziej egzotycznym gościem w tym autobusie był czarny jak smoła Nigeryjczyk. No i Narybek go zgarnął… Ilu widziałeś czarnoskórych Chińczyków w życiu, Stefan? Bo ja żadnego, nawet jeśli doliczyć Koreańczyków… A rzeczywisty podejrzany rozpłynął się w powietrzu…
- Zdarza się, Robert…
- No tak, ale to było polecenie z Interpolu. Dali go ja na tacy, ale Narybek i tak zdołał sprawę p*****…
- No to rzeczywiście wtopa, wizerunkowa w sensie – inspektor wszedł w słowo koledze. - Może jednak jakoś go znajdziemy? Tego Chińczyka, znaczy?
- Było podejrzenie, że to szpieg koreański, z tej niewłaściwej Korei. Jeśli tak, to siedzi teraz w ambasadzie i przy sake, czy co oni tam piją za truciznę, opowiada kolegom, jaka durna jest polska policja… Dobra, pomartwię się tym, jak odeśpię. Stefan, a u ciebie wszystko w porządku? W domu i w ogóle?
- Tak, dzięki. Czemu pytasz?
- Nie, nic… Tylko Narybek nie mógł cię złapać. Ja też dzwoniłem do Marioli i ona… no mówiła, że pojechałeś tutaj. A tu cię nie było… Wiesz, nie moja sprawa, ale…
- Na zdjęcia pojechałem, komisarzu…
- W nocy?!
- Astrofoto... Pentaksem wychodzi rewelacyjnie... – odparł wymijająco Kadyszek.

- Mów! - panna O’Bleblak przyłożyła do ucha słuchawkę luksusowego modelu telefonu satelitarnego. Słuchała w milczeniu przez blisko minutę. Gdy jej rozmówca skończył mówić, rzuciła tylko do słuchawki krótkie: ‘informuj mnie na bieżąco’ i wcisnęła przycisk kończący rozmowę.
- Coś poważnego? - zainteresował się siedzący w fotelu po drugiej stronie niewielkiego stolika elegancki mężczyzna.
- Obawiam się, że tak, sir. Wygląda na to, że nasz sekret się wydał…
- Rosjanie? Amerykanie? A może Chińczycy?
- Nie uwierzy pan... Watykan.
Mężczyzna zaklaskał w dłonie.
- Cholerni jezuici! Są naprawdę tak dobrzy, jak się o nich mówi! Uwierzysz, moja droga?
- Nie wiem, sir. Na tę chwilę wydaje się, że ten Polak z załogi ISS albo sam się czegoś domyślił, albo przekazał informacje, które pozwoliły się domyślić jego przełożonym…
- Ile wiedzą?
- Nie mamy pojęcia. Wiemy, że coś wiedzą. Sądzę jednak, że musimy przygotować scenariusz na najgorszą możliwą okazję… - kobieta spojrzała na rozmówcę, który siedział przez chwilę w milczeniu.
- Mamy tam kogoś? - spytał w końcu.
- Oczywiście, kilka osób. W tym jednego kardynała z najbliższego otoczenia papieża sir.
- Może zorganizować nam spotkanie?
- Na pewno. Kiedy?
- Jak najszybciej, moja droga, najlepiej dzisiaj…
- Czy nie działamy zbyt… pochopnie?
- Nie mamy wyjścia, panno O’Bleblak. Wiesz, co będzie, jeśli to nasi… przyjaciele przejmą inicjatywę?
- Wiem, oczywiście… A jeśli – przerwała na chwilę – a jeśli oni JUŻ przejęli inicjatywę?
- Cóż, wtedy, będąc w Watykanie, będziemy mieli świetną okazję, by poprosić Boga, by miał nas wszystkich w swojej opiece – odparł z westchnieniem mężczyzna.
Kobieta uśmiechnęła się smutno i sięgnęła po wiszącą na ścianie słuchawkę interkomu.
- Zbynio? Zmiana planów. Lecimy do Rzymu. Zajmij się wszystkim, proszę…
Kilka minut później przelatujący właśnie nad Casablanką w Maroku Gulfstream przechylił się na lewe skrzydło i zaczął wykonywać szeroki skręt na północny-wschód.

Młodszy aspirant Grzegorz Narybek stał – z przyzwyczajenia wyciągnięty jak struna w pozycji zasadniczej – pod przydrożnym drzewem i nasiąkał. Było już późno, ale młody policjant świadomie wziął nocną służbę i z pełną premedytacją sam pojechał daleko za miasto z radarem marki Iskra polować na piratów. Owszem, młodszy aspirant miał poczucie krzywdy, owszem, czuł niechęć do przełożonego, który najpierw wydaje rozkaz wraz z instrukcją, a potem karze za jego perfekcyjne wykonanie zgodnie z ową instrukcją, i owszem – Narybek oczekiwał srogiej pomsty na komisarzu Kellerze w wykonaniu stryja i własnego, triumfalnego powrotu do dochodzeniówki, ale na razie służył w drogówce i jak zawsze podejmował najtrudniejsze wyzwania na powierzonym mu odcinku. A łapanie na Iskrę na bocznej drodze w deszczową noc było niewątpliwie wyzwaniem: po pierwsze, sprzęt był w stanie dać pomiar przekroczenia prędkości przez pełznącego w poprzek drogi zaskrońca lub rosnącą wyzywająco szybko sosnę na poboczu, ignorując za to kolumnę pędzących passatów w tedeiku i beemek z lokalnej mafii albo ćwiczącego przed powrotem do F1 Kubicę. Po drugie – misterny plan aspiranta, by pojechać na boczną, lokalną drogę przez las, która charakteryzuje się długą prostą wprost zachęcającą do rajdów, wydawał się nie działać tak, jak sobie młody funkcjonariusz to wykoncypował. Droga wyglądała na rzadko używaną – może tak generalnie, a może tylko w tę piątkową noc. Tak czy inaczej, przez kilka godzin pojawiło się zaledwie kilka aut i żadne z nich nie przekroczyło prędkości obowiązującej na tym odcinku. A przynajmniej radar Iskra tego nie zauważył.
Młodszy aspirant doskonale wiedział, że nikt mu nie zrobi karczemnej awantury za brak wyników (wiadomości o stryjku w ministerstwie dotarły także do drogówki), ale młody policjant zdawał sobie sprawę, ze starsi koledzy będą się z niego śmiać za plecami – tym bardziej że odradzali mu tak egzotyczną miejscówkę na radarową zasadzkę. I do tego ten cholerny deszcz!
Narybek przez chwilę zastanawiał się, czy nie przeczekać reszty zmiany w policyjnym aucie, zaparkowanym za krzakiem niedaleko miejsca, gdzie stał z radarem. Suche wnętrze skody kusiło przytulnością, możliwością posłuchania radia, a może nawet drzemki przez pozostałe trzy godziny służby. Silne poczucie obowiązku i etosu pracy najpierw wdeptało tę niedorzeczną myśl w przydrożny żwir, ale gdy po kolejnym kwadransie młodszy aspirant poczuł pierwszą kroplę deszczu spływającą w dół pleców po pokonaniu słabnącego oporu przemakającego munduru, etos zaczął słabnąć, a poczucie obowiązku ulatywać. Gdy policjant był już gotów wyłączyć radar i ruszyć w kierunku samochodu – jakieś trzy kilometry przed nim, na końcu prostej, zza niewielkiego wzgórka wyłoniły się światła. Dużo świateł. Należących niemal na pewno do ciężarówki. Jadącej bardzo szybko ciężarówki, zapewne z naczepą…
Wyćwiczonym ruchem (Narybek ćwiczył kilka godzin, stojąc na deszczu i czekając na piratów drogowych) funkcjonariusz uniósł radar na wysokość klatki piersiowej i wyciągnął w obu dłoniach przed siebie. Odczekał chwilę, wyrównał oddech i gdy światła znalazły się mniej więcej w połowie długiego, prostego odcinka, jakieś 1500 metrów od stanowiska – nacisnął przycisk pomiaru. Wiedział, że pędzące auto jest jeszcze zbyt daleko, ale chciał mieć czas na wycelowanie Iskrą w cel – co wcale nie było łatwe. ‘Potrzebuję tylko jeden, wyraźny odczyt’ - pomyślał ‘tylko jeden’…
Iskra wysyłała mikrofale najlepiej, jak potrafiła (czyli dość przypadkowo) a jej operator w myśli układał plan akcji, gdy tylko na wyświetlaczu pojawi się prędkość ciężarówki, dużo większa – był już tego pewien – od dopuszczalnej. Widział oczyma wyobraźni, jak opuszcza radar, sięga po lizaka i spokojnym, pewnym ruchem wychodzi przed pędzący pojazd, zmuszając kierowcę do zatrzymania z piskiem opon. Potrzebował tylko tych kilku cyfr na wyświetlaczu, a potem… potem będzie mógł zaprowadzić na polskich drogach, a przynajmniej na tej jednej – prawo i sprawiedliwość. A może – Narybek rozmarzył się przez sekundę – może kierowca zaatakuje mnie kluczem do kół i będę miał szansę na użycie broni służbowej? A może gruby i spocony trucker w kabinie więzi piękną, młodą dziewczynę, która rzuci się ze szlochem (i porwaną bluzką, spod której będzie widać jej piersi...) w ramiona stróża prawa, gdy ten zastrzeli jej oprawcę?
‘No gdzie, do cholery jest ten pieprzony pomiar?!’
Eksplozja nie zaskoczyła młodszego aspiranta Grzegorza Narybka. Owszem, zanotował ze spokojem, że zbliżające się do niego światła zamieniły się w mgnieniu oka w sypiącą iskrami, oślepiająco białą kulę ognia czy plazmy. To, co go naprawdę zaskoczyło, to potężna, ale całkowicie bezgłośna fala uderzeniowa, która uniosła go sekundę później i rzuciła o asfalt jakieś 30 metrów od miejsca, w którym stał. Tracąc przytomność, młody policjant uświadomił sobie, że z rąk wypadła mu służbowa Iskra oraz że huk wybuchu – w formie potężnego, przeciągłego grzmotu – jednak nadciągnął w chwilę po fali uderzeniowej. Policjant usłyszał, jak narasta, ale pogrążył się w ciemnościach i ciszy, zanim niesamowity dźwięk zdołał wybrzmieć.

CDN
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
2/ :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :-B :-B :-B :-B :-B :-B

 

TM_Mich  Dołączył: 08 Wrz 2009
Apas, !!!
 

powalos  Dołączył: 20 Kwi 2006
Apas, dla mnie "boooomba". Tak napisane bo trzeba uważać aby pewne służby źle tego słowa nie zrozumiały. Podziwiam Twoją lekkość pióra i zdolność do konfabulacji. :-D :-B
 

Zbynio  Dołączył: 07 Maj 2007
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
Dzwonek komórki zdołał zabrzmieć kilka razy, nim leżący na wznak na łóżku mężczyzna zareagował: najpierw mruknął, potem zakaszlał i wreszcie zrzucił zdecydowanym ruchem z twarzy najnowszy numer ‘Nuclear Instruments and Methods in Physics Research’, który czytał przed snem, by się odprężyć po pracy. Gdy opasły magazyn klapnął o podłogę, mężczyzna sięgnął po leżący na szafce aparat, spojrzał na wyświetlony numer rozmówcy, a następnie wcisnął przycisk odbioru rozmowy, przykładając słuchawkę do ucha.
‘Daaaaaj mi tę nooc!’ zawył głośnik wprost w membranę bębenka słuchowego p.l.w.k, głównego analityka i konsultanta polskich służb specjalnych.
- Jeeezuu, zmiłuj się! - zawył p.l.w.k do słuchawki. Panienka domagająca się nocy lekko przycichła.
- Sorry, szefuńciu, mamy małą wtopę na sprzęcie – na tle jej usiłowań wokalnych odezwał się jakiś męski głos. - Może się pan formalnie zidentyfikować?
- Cywilnie czy niecywilnie?
- No jak zagłuszamy, to niecywilnie, nie?
- p.l.w.k, numer operacyjny 07102…
- Zgadza się, p.l.w.k. Będzie rozmowa z Centrali. Informuję, że linia jest zabezpieczona przez wygłuszanie analogowe…
- Doprawdy?
- No…
- Dzięki, stary! Niesamowite, sam bym na to nie wpadł…
- Nie ma za co, ja tylko wykonuje moją pracę… Łączę!
Na linii dało się słyszeć jakieś trzaski i coś, co brzmiało jak łacińskie określenie linii krzywej. Po chwili jednak wszystko ucichło – poza panienką i jej roszczeniową postawą.
- Halo? - odezwał się p.l.w.k.
- Halo, cześć stary. Mówi Pleśniak…
- Cześć generale. Co się dzieje?
- Mamy tu taki maleńki kryzys. Problem polega na tym, że za cholerę nie wiemy, co go spowodowało i co się tak właściwie dzieje. Potrzebujemy jakiegoś łebskiego faceta na miejscu, za kwadrans pod twoim domem będzie czekało auto…
- Dobra, dobra… Możesz coś bliżej powiedzieć?
- Nie mogę…
- Nie, no linia jest bezpieczna, wal!
- Nie mogę, bo nie wiem nic bliższego! Przyjeżdżaj, jak zobaczysz, to zrozumiesz… To znaczy – mam nadzieję, że zrozumiesz, bo jeśli nie ty, to chyba nikt… Auto za kwadrans!
p.l.w.k odłożył komórkę na szafkę. Resztki snu uleciały z niego jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mimo to analityk zerwał się z łóżka i pogalopował do łazienki – coś mu mówiło, że szybki, chłodny prysznic oczyszczający umysł i wyostrzający zmysły bardzo mu się przyda przed tym, co go czeka. Czymkolwiek to się okaże.

‘To możliwym nie jest’ - pomyślał NgTun’ga.
‘Zdarzyło się, panie’ - pomyślał NgHnhj’da.
‘Wojna być musi’ - pomyślał NgTun’ga.
‘Słabi my. Biała rasa’ - pomyślał NgHnhj’da.
‘Biała rasa. Słabi oni’ - pomyślał NgTun’ga.
‘Co rzeczesz’ - pomyślał NgHnhj’da.
‘Rzekłem. Wojna być musi’ - pomyślał NgTun’ga.
‘Rzekłeś. Wojna być musi’ - pomyślał NgTun’ga.

- Chyba nieźle to zniósł? - mężczyzna spojrzał na towarzyszącą mu kobietę.
- Biorąc pod uwagę wiek, mogło być gorzej – odpowiedziała jego towarzyszka, uśmiechając się słabo. - Lekarz mówi, że wyjdzie z tego, potrzebuje tylko odpoczynku – dodała.
- Cóż, wszystko, w co wierzył właśnie legło w gruzach. Mimo wszystko twardy facet… Jak sądzisz, moja droga, pomoże nam?
Para minęła tonącą w zieleni Fontana di Piazza Marta al Vaticano i skręciła w wąską uliczkę biegnącą między domem świętej Marty a pałacem świętego Karola. Kilkanaście kroków za nimi szedł młody ksiądz z komórką przy uchu i postawny facet w garniturze ledwo opinającym potężną pierś – oficer Gwardii Szwajcarskiej.
Uliczka kończyła się zamkniętą na głucho bramą Porta Perugina. Na widok nadchodzącej grupki z budki strażniczej wyskoczył ochroniarz, ale gdy tylko rozpoznał oficera zamykającego pochód, zasalutował i zabrał się za otwieranie metalowych wrót. Gdy kobieta i mężczyzna zatrzymali się, podszedł do nich młody duchowny, który właśnie skończył rozmowę i wciąż trzymał komórkę w dłoni.
- Signor T, signorina O… Właśnie rozmawiałem z Ojcem Świętym. Jeszcze raz przeprasza za swoją niedyspozycję, przez którą musiał wcześniej opuścić spotkanie. Prosił mnie, aby przekazać państwu, że rozumie powagę sytuacji i zapewnia, że Stolica Apostolska jest otwarta na współpracę z państwa… organizacją. Ojciec Święty będzie się za państwa modlił…
- Proszę podziękować Ojcu Świętemu za jego troskę i pomoc. W tej chwili najważniejsza dla nas jest sprawa tego księdza, astronauty z Polski – odezwała się panna O’Bleblak.
- O ile mi wiadomo, zajmiemy się nim natychmiast, proszę pani – odpowiedział ksiądz.
Kobieta uśmiechnęła się i razem ze swym towarzyszem wyszli za bramę Watykanu. Trzy przechodzące chodnikiem przy Via della Stazione Vaticana zakonnice spojrzały z zainteresowaniem na dwójkę wychodzącą zza watykańskiego muru, ale szybko odwróciły wzrok zdegustowane widokiem długich nóg kobiety noszącej niesprzyzwoicie krótką spódnicę do eleganckiego żakietu.


Sam Yang poprawił sportową torbę na ramieniu, przywołał na twarz minę zblazowanego biznesmena i zdecydowanym krokiem przekroczył drzwi w przeszkolonej ścianie frontowej nowoczesnego kompleksu sportowego w modnej dzielnicy. Pewny siebie i zrelaksowany podszedł do stanowiska recepcji, za którym stało dwoje młodych, opalonych, wysportowanych i tryskających pozytywną energią ludzi. Na widok Koreańczyka połowa teamu recepcjonistów – ładna dwudziestokilkuletnia dziewczyna z ciemnymi włosami zaczesanymi w koński ogon – uśmiechnęła się i spytała, czym może służyć. Sam odpowiedział uśmiechem i podał dziewczynie plastikową kartę karnetu. Jak się spodziewał, recepcjonistka nawet nie spojrzała na kartę, tylko przesunęła ją przed zainstalowanym pod blatem czytnikiem. Rozległ się cichy dźwięk oznaczający odnalezienie klienta w bazie danych. Dziewczyna spojrzała na monitor.
- Witamy ponownie, panie Lee. Czy ma pan jakieś specjalne życzenia na dziś? Mamy w tej chwili dwoje trenerów osobistych wolnych do dyspozycji klientów – spytała po angielsku.
- Nie, dziękuję – odparł Koreańczyk w tym samym języku. Dziewczyna oddała mu kartę z uśmiechem.
Sam spojrzał na zegar nad głowami recepcjonistów, który wskazywał cztery po dziewiątej, i ruszył w kierunku korytarza prowadzącego do kompleksu siłowni i basenów. Musiał dostać się na wyższe piętro budynku, ale nie mógł skorzystać z windy w hallu – Chińczyk, który w zamian za wypchaną kopertę zgodził się przed tygodniem wykupić karnet na swoje nazwisko, zapłacił jedynie za możliwość całorocznego korzystania z głównej części kompleksu, więc gdyby nagle ruszył na wyższe pietra, mógłby wzbudzić podejrzenia. Sam wiedział jednak, że na końcu korytarza znajdują się przeciwpożarowe drzwi prowadzące na klatkę schodową. Korytarz był wprawdzie monitorowany za pomocą kamer CCTV, ale wyszkolenie podpowiadało agentowi, że jeśli będzie szedł zdecydowanym krokiem to prawdopodobieństwo, że ktoś z ochrony, obserwując monitoring, uzna jego działania za podejrzane, będzie małe.
Yang był w kompleksie po raz pierwszy, ale znał dokładnie rozkład pomieszczeń. Podstawionemu Chińczykowi, właścicielowi trzech niewielkich chińskich knajpek w dwóch polskich miastach powiedziano, że z karnetu będzie korzystał pewien wysoko postawiony pracownik chińskiej ambasady, któremu z różnych względów niezręcznie było rejestrować dokument na siebie. Przekonany, że kiedyś będzie mógł poprosić, zgodnie z chińskim obyczajem, o zwrotną przysługę i zadowolony z zawartości koperty biznesmen zgodził się, zakładając, że użyczając swojego nazwiska do karnetu na siłownię, niczym nie ryzykuje.
W rzeczywistości nieświadomy niczego Chińczyk rozmawiał z agentem północnokoreańskiego wywiadu, urodzonym w przygranicznym miasteczku Manpo, w którym wielu Koreańczyków władało całkiem nieźle potocznym chińskim, dodatkowo doszlifowanym przez agenta podczas studiów w Pekinie. Podający się za asystenta ‘ważnego człowieka z ambasady’ agent uwiarygodnił swoją opowieść kilkoma pikantnymi plotkami i wyglądającą na autentyczną wizytówką z chińskiego przedstawicielstwa, na której wydrukowano numer służbowej komórki – będącej w rzeczywistości kupionym na innego ‘słupa’ numerem pre-paid. Mistyfikacja była na tyle dobra, że Chińczyk dostarczył kupiony karnet już następnego dnia i rozstał się ze swoim nowym kolegą z ambasady w przekonaniu, że kiedyś na pewno zdoła spieniężyć taką znajomość.
Tymczasem koreańscy agenci, korzystając z karty, przez tydzień odwiedzali kompleks co drugi dzień. Przyzwyczajali w ten sposób personel do aktywności ‘nowego klienta’ z Chin i dyskretnie poznawali rozkład pomieszczeń. Z karnetu na zmianę korzystali dwaj podobni do siebie mężczyźni, upewniając się w ten sposób, że pracownicy nie są w stanie – lub nie chcą – rozróżniać twarzy o egzotycznej dla nich urodzie.
Dzięki pracy agentów Sam mógł się poruszać swobodnie po całym kompleksie, choć nigdy tu nie był. Wiedział, że musi dostać się na trzecie piętro, gdzie wystrój wnętrz – wciąż nowoczesny – nie był już tak luksusowy, jak w kompleksie wypoczynkowo–fitnessowym na parterze. Znajdowały się tu pomieszczenia wynajmowane przez różne firmy oferujące masaże, medycynę sportową, porady dietetyczne i tym podobne usługi niezbędne bogatym pracownikom korporacji. Kilkanaście pomieszczeń wynajmowała tu także klinika oferująca oficjalnie wsparcie psychologiczne i motywacyjne, mniej oficjalnie lecząca z uzależnień, depresji i charakterystycznych dla odnoszących sukcesy menadżerów średniego i wyższego szczebla objawów socjo- oraz psychopatii.
Dzięki wyczerpującej pracy wszystkich dostępnych w ambasadzie agentów, którzy przez ostatnie dwa tygodnie nie tylko wyśledzili obiekt, ale także poznali dokładnie jego rozkład zajęć i przyzwyczajenia, Koreańczyk wiedział, że musi odnaleźć pokój o numerze 326. W każdy wtorek, czwartek i piątek spotykała się tam, punktualnie o 9 rano, grupka osób, zależnie od dnia czworo lub pięcioro, wliczając w to instruktora. Zajęcia trwały godzinę, w tym czasie do pokoju nikt nie wchodził, nie było tam też zainstalowanej kamery monitoringu, by zapewnić klientom maksimum komfortu. Sam Yang wiedział, że musi wejść, zidentyfikować obiekt (znał go doskonale z ponad setki zdjęć, wykonanych podczas obserwacji) i wykonać zadanie, które zlecił mu sam Szanowany Przywódca.
Agent dotarł pod drzwi oznaczone numerem 326 dokładnie 14 minut po 9 rano. Nacisnął delikatnie klamkę i zajrzał do środka. Na ustawionych w krąg krzesłach siedziało kilkanaście osób, jedna w środku stała i coś mówiła. Gdy otworzyły się drzwi, siedząca naprzeciwko kobieta przeniosła wzrok z mówcy na Sama. Za chwilę to samo uczynili jej sąsiedzi. Facet w środku zamilkł i obejrzał się, by podążyć za wzrokiem słuchaczy. Podobnie uczynili ci, którzy siedzieli plecami do wejścia. Przez chwilę panowała cisza, w której bodaj dwanaście par oczu wpatrywało się w Koreańczyka, aż w końcu stojący w środku kręgu mężczyzna o coś zapytał. Sam uśmiechnął się przepraszająco i wycofał na korytarz, zamykając drzwi.
‘Do stu diabłów, to nie ta grupa!’ pomyślał, czując, jak narasta w nim wściekłość na amatorszczyznę, jaką odwalili jego agenci. Wiedział, że musi zacząć działać w ciągu kilku najbliższych minut, bo potem może wzbudzić czyjeś podejrzenia. Nie miał wprawdzie przy sobie nic kompromitującego i mógł z łatwością wcielić się w postać pana Lee, chińskiego klienta klubu, który się zgubił w budynku, ale to oznaczałoby spalenie całej akcji. Sam rozejrzał się wokół. Na ścianie obok drzwi, które przed chwilą otworzył, ktoś taśmą klejąca przykleił kartkę z kserokopiarki, na której równym, ręcznym pismem napisano kilka słów po polsku. Ten szczegół nie pasował do zadbanego i uporządkowanego wnętrza nowoczesnego kompleksu. Agent wyciągnął komórkę, włączył w niej aparat i sfotografował kartkę. Upewniwszy się, ze zdjęcie jest ostre i czytelne, wybrał z listy kontaktów numer i posłał wiadomość multimedialną, dopisując po koreańsku jedno słowo ‘tłumaczenie’. Gdy wybrzmiał cichy dźwięk oznaczający wysłanie wiadomości, Koreańczyk rozejrzał się po korytarzu. Kilka metrów od miejsca, gdzie stał, na białych drzwiach dostrzegł symbol toalety. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
Odpowiedź przyszła po minucie SMSem. Na ekranie komórki wyświetliły się koreańskie znaki układające się w zdanie: ‘w związku z niską frekwencją, zajęcia origami przeniesione do pokoju 335’. Yang wprawdzie nie skorzystał z toalety, ale skwapliwie uruchomił spłuczkę i puścił wodę w umywalce, by po chwili włożyć dłonie pod suszarkę, która automatycznie się włączyła – na wypadek, gdyby ktoś czekał pod drzwiami toalety. Gdy otworzył, drzwi okazało się, że korytarz nadal jest pusty. Agent ruszył w kierunku, w którym numery na drzwiach rosły. Po chwili stanął przed tymi oznaczonymi tabliczką z cyframi 335. Wziął głęboki oddech i nacisnął klamkę.
Pomieszczenie było dużo mniejsze niż pokój 326. Pod oknem stały trzy stoły, za dwoma z nich – twarzami do drzwi – siedziały dwie osoby. Sam Yang od razu rozpoznał obiekt – wąsaty, krótko ostrzyżony mężczyzna podniósł wzrok, gdy Koreańczyk wszedł do pomieszczenia, natomiast siedząca po prawej stronie faceta drobna, ładna blondynka nie oderwała wzroku od pracowicie składanej kartki białego papieru. Agent zamknął za sobą drzwi. W pokoju nie było instruktora – widocznie zlecił zadania dwojgu kursantów i gdzieś wyszedł. Sam spodziewał się, że nauczyciel origami mógł w każdej chwili wrócić, ale uznał, że poradzi sobie z takim obrotem spraw. Musiał wykonać zadanie.
- Czy ty jesteś major Sobieski? - zwrócił się do mężczyzny po angielsku, starannie wymawiając dziwne nazwisko. Wiedział, że obiekt wysługiwał się Amerykanom na ich imperialnej stacji w kosmosie, więc zna ten język.
- Tak, to ja… - odparł Polak. - Kim pan jest? Przeszkadza nam pan w zajęciach. Jestem tu jako osoba prywatna…
Sam przerwał mu zdecydowanym gestem dłoni. Potrzebował tylko potwierdzenia identyfikacji obiektu i ją uzyskał.
- Na orbicie widziałeś coś, czego widzieć nie powinieneś i byłeś na tyle głupi, by poinformować o tym swoich mocodawców w Watykanie. To był błąd. Ja naprawię ten błąd – Koreańczyk zrobił krok w kierunku stołu.
Major Sobieski wyczuł niebezpieczeństwo. Podświadomość podpowiadała mu, że przybysz nie chce prosić o autograf. Astronauta nie myślał jednak o sobie. Spojrzał na siedzącą obok blondynkę, która odłożyła prawie ukończonego papierowego żurawia na stół i przysłuchiwała się wymianie zdań między mężczyznami z wyrazem zaskoczenia i zainteresowania na twarzy.
- Nie wiem, co chcesz zrobić – głos kapelana-astronauty zabrzmiał słabiej, niż by sobie tego życzył jego właściciel – ale ta kobieta jest tylko pacjentką tej samej kliniki. Znamy się jedynie z sesji terapeutycznych, nie wiem nawet, jak ma na imię. Cokolwiek wydarzyło się na orbicie… ona nie ma z tym nic wspólnego…
- Ma zatem pecha… Wiesz księżulku, jak to mówią, zły czas, złe miejsce. Ale jedno ci mogę obiecać, klecho: znam tyle sposobów zabijania, że załatwię ją bardzo szybko. Ciebie też, zaraz po niej… - Koreańczyk zacisnął pięści, aż strzeliły mu kostki. - Powiedz jej, żeby się nie darła, to i tak nie pomoże!
Ksiądz Grzegorz spojrzał na kobietę. ‘Przepraszam...’ - powiedział bezgłośnie, poruszając tylko zaschniętymi nagle wargami. Chciał powiedzieć coś jeszcze, wyjaśnić jej sytuację, ale ona tylko… uśmiechnęła się.
- Nie ma sprawy, naprawdę – powiedziała spokojnym głosem.
Sam Yang skoczył w jej stronę z szybkością atakującego tygrysa. Kobieta przez ułamek sekundy spojrzała w jego czarne oczy – nie było w nich nic poza zimną i bezduszną nienawiścią.
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
powalos napisał/a:
Podziwiam (...) zdolność do konfabulacji. :-D :-B

Zdolnośc konfabulacji jest wtedy, gdy kupię sobie nowy obiektyw a żona pyta się, skad taki duży wydatek na karcie.
Kadyszek to ten, no, zwykły... wygłup jest...
:evilsmile:
 

Zbynio  Dołączył: 07 Maj 2007
Apas, ewidentnie ktoś Cię podkablował. ;-)
:-B :-B :-B :-B :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
2/ :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :-B :-B :-B :-B :-B :-B :-B
 

TM_Mich  Dołączył: 08 Wrz 2009
Rewelacja. Wiem. Powtarzam się.
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
TM_Mich napisał/a:
Rewelacja. Wiem. Powtarzam się.

Dzięki. Przynajmniej wiem, ze ktoś to czyta :mrgreen:
 

DiMarco  Dołączył: 24 Sty 2012
Pewnie, że czyta! I się nie może doczekać CD(N?) :-B :-B :-B :mrgreen:
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
DiMarco napisał/a:
Pewnie, że czyta! I się nie może doczekać CD(N?) :-B :-B :-B :mrgreen:

Nastąpi, nastąpi, już jest praktycznie napisany... Zapomniałem dopisać CDN na końcu odcinka:-D
 

DiMarco  Dołączył: 24 Sty 2012
Ufff.... to mnie uspokoiłeś. :mrgreen:
 

dybon  Dołączył: 05 Gru 2007
2) :mrgreen: :-B

Dopiero teraz, ale nie nadążałem za wątkiem.


Ps.
plwk kod złamany?
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
Nie
 

0bleblak  Dołączyła: 15 Cze 2011
Przy czytaniu pewnego fragmentu język sobie połamałam w kilku miejscach :mrgreen:

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach