Witam wszystkich fanów Pentaxa.
Myślę, że to odpowiednie miejsce na przywitanie i przedstawienie się.
Zaczynałem tak jak większość, w podstawówce z tą różnicą, że nie aparatem ojca tylko mamy. Kodak Retina to mój pierwszy kontakt z fotografią. Później dostałem Smiene 8, ale ten aparat jakoś mi nie pasował. Największą frajdę sprawiało mi robienie zdjęć pożyczanym Zenitem B i siedzenie w ciemni, czekanie aż się w tajemniczy sposób pokaże obraz, emocje były większe niż teraz gdy jadę 180 km/h. Na pożyczkach dojechałem do końcówki lat 70, kiedy to udało mi się kupić Zenita E. Dorobiłem się ciemni w łazience i Krokusa 44.
Mówi się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc następnym pragnieniem był pomiar światła przez obiektyw. To był chyba rok 80 jak przez przypadek trafiłem do sklepu tuż po niezapowiedzianej dostawie towaru, w której były aż dwa Zenity TTL. Udało się, byłem drugi w kolejce. Następnym zakupem był Jampol, a później głowica korekcyjna i zabawa z kolorem. Nawet sobie nie wyobrażacie, jaka to była partyzantka, utrzymanie stałej temperatury odczynników w moim przypadku graniczyła z cudem ale zdjęcia wychodziły, nawet kolorowe (sam się dziwiłem jak to możliwe). Cała „ciemnia” do dziś leży gdzieś w kartonie.
No i wreszcie początek roku 1983, znajomy pożyczył mi dwa roczniki angielskiego pisma Fotograf Amator (chyba taki był tytuł) i tam dostałem oczopląsu, tyle wspaniałych zabawek. Nie mogę powiedzieć, że przeczytałem wszystko, bo angielskiego prawie nie znam ale przy pomocy słownika i podpowiedziach bardziej światłych ludzi dowiedziałem się trochę co to jest Pentax. Pentax ME Super (srebrny) stał się aparatem moich marzeń. Co mnie urzekło w tym aparacie, dlaczego on? Spokojna i rzeczowa reklama w stosunku do innych firm, no i nie ukrywam konkurencyjna cena. Wtedy każdy funciak to było sporo pieniędzy, różnica między czarnym a srebrnym body wynosiła aż 10 £ !
Widocznie mam trochę jednak szczęścia, bo w tym samym roku, po wizycie mojej mamy w Londynie dostałem na gwiazdkę wymarzony aparat, jak ja się cieszyłem, dorosły chłop a zachowywałem się jak mały dzieciak.
Później nastały trochę gorsze czasy dla mojej fotografii, musiałem sprzedać aparat i zająć się bardziej przyziemnymi i praktycznymi rzeczami.
Ale gdzieś w środku, cały czas było tęskno do robienia zdjęć. Chyba w 93 przyleciał do mnie Z-20, tym razem z Vancouver.
Teraz narzekacie na ceny w Polsce. Za cenę Z-20 w polskim sklepie mogłem polecieć do Kanady, kupić aparat, wrócić i miałbym jeszcze na piwo.
I tak Z-20 używam do dziś, bardzo rzadko co prawda (praca,praca i jeszcze raz praca), ale myślę, że to się zmieni po zakupie cyfrówki i po reorganizacji moich zajęć.
I to by było na tyle.
Jeżeli za bardzo nudziłem to przepraszam, ale jeśli pozwolicie to czasem jeszcze ponudzę.
Pozdrawiam
Krzysiek