Lata 90-te dla mnie to najpiękniejszy dla mnie czas, wtedy rozwinęły się tak naprawde moje gusta kształtowane w latach mocno młodzieńczych przez ,och braci i polskie radio :) A spektrum tego czego słucham jest ogromne :) To z jednej strony fascynacja metalem, zwłaszcza tej najczarniejszej formie, tj. Samel, Cradle of Filth, Satyricon, Mayhem, Bethlehem, jak i tej nieco lżejszej, czyli całe zaglębie szwedzkiego i amerykańskiego death metalu, jak i jeszcze lżejszej czyli choćby Paradise Lost, Tiamat (ten zespół trudno poszufladkować, bo grał wszystko :). Z drugiej strony poznałem nieco twórczości zza Atlantyku: Alice in Chains, Faith No More, Soundgarden, Crowbar, Biohazard. Z jeszcze innej strony to początek fascynacji rockiem progresywnym. Wtedy usłyszałem Rogera Watersa (i moją ukochanę płytę w ogóle czyli Amused to Death), Floydów, Marillion, Porcupine Tree i całą ogromą rzeszę różnej maści wykonawców z tego gatunku (wliczając w to Dream Theater). To w końcu czas poznania takich kapel jak Lacrimosa, Diary of Dreams, Fields of Nephilim, Sisters of Mercy czy w końcu Depeche Mode, czy Queen. To czas fascynacji Milesem Davisem i Michałem Urbaniakiem. Oczywiście było tego znacznie więcej i długo mógłbym o tym opowiadać :)Cholera, to był najpiękniejszy czas poznawania muzyki, człowiek miał dużo mniej na głowie i mógł poświęcić więcej czasu na muzykę :)