M.W  Dołączył: 20 Sie 2008
Dziś pstrykają już prawie wszyscy.
Cytat


Ale czy to znaczy, że przybyło nam artystów i dobrych zdjęć?

Sylwetki prawie 100 współczesnych fotografów (od tych zajmujących się modą, reportażem, portretami, po tych przeglądających archiwa), ponad 500 kolorowych zdjęć i przegląd najważniejszych trendów proponuje „Decydujący moment".

To pierwsza książka podsumowująca ostatnią dekadę w fotografii. Dekadę, w której upowszechniły się aparaty cyfrowe. Telefonami komórkowymi robi się profesjonalne sesje. Zdjęcia ogląda się przede wszystkim na monitorach, a coraz to nowych kadrów jest tyle, że oczy aż robią się czerwone. Dziesięciolecie zaczęło się fenomenem umieszczania zdjęć na fotoblogach, a kończy dominacją Facebooka, do którego zdjęcia płyną z naszych smartfonów rzeką szerszą od Amazonki i Wołgi razem wziętych.

– Amatorską fotografię napędza Facebook. Robię fotę, wrzucam do sieci i czekam na reakcję. Coraz więcej osób nie wysyła już do siebie esemesa, tylko samo zdjęcie. To rodzaj komunikacji ze światem. Nazywam to emofotografią, bo opowiada prawie wyłącznie o przeżyciach samego autora: ja widzę, ja jem, ja jadę – mówi Adam Mazur, autor książki o nowych zjawiskach w polskiej fotografii po roku 2000.

– Fotografia jak żadna inna dziedzina sztuki zależy od technologii i co kilka, kilkanaście lat, kiedy tylko na rynku pojawi się nowy wynalazek, wszystko w niej się zmienia. Wszystko, nawet tak podstawowe kategorie jak: kto to jest fotograf? Co to jest dobre zdjęcie? Po co się je robi? Kto na nim zarabia? Przestawiają się klocki i zasady ustawia się od nowa – mówi Kuba Dąbrowski, fotograf wykształcony w czeskiej Opavie, a pracujący w Warszawie, Mediolanie, Paryżu. – Jeszcze parę lat temu sam gest trzymania komórki do fotografowania kojarzył się raczej obciachowo. Aż do pojawienia się programu Hipstamatic.



Prosta rzecz, którą najtrudniej było wymyślić – aplikacja, która nieuniknione niedoskonałości miniaturowego aparatu zmienia w korzyści. Zestaw algorytmów przetwarza zdjęcie, by sprawiało wrażenie, jakby wykonał je ktoś znający się na technice fotografowania: podbicie kontrastu, przebarwienia, łuny, wpadające światło. Klatki prawie zawsze wyglądają superatrakcyjnie. Nawet te „z niczego".

Wielu zawodowych fotografów twierdzi, że technika i masowość fotografii doprowadziły ją do pauperyzacji, sprowadziły do ładnej widokówki. Nie zgadza się z tym Łukasz Trzciński, fotograf: – Dzisiejsza fotografia wyzwoliła nas z przymusu technicznej perfekcji, która przez lata ograniczała. Liczy się to, co chcesz powiedzieć swoimi zdjęciami, nikt nie dyskwalifikuje cię tylko dlatego, że źle coś skadrowałeś albo dostarczyłeś wadliwą odbitkę.

Wszyscy są jednak zgodni: mamy taki przesyt zdjęć, że trzeba na nowo zapytać: do czego służy fotografia?


Martin Parr/'American Dream' Theme Park (1997)/Shanghai/China

– Ciągle wierzę, że do tego, by dokumentować świat. Aby ludzie za 50 lat wiedzieli, jak żyliśmy na początku XXI wieku. Dlatego masowość ma zalety: ten obraz życia będzie bardziej bezpośredni – mówi Kuba Dąbrowski. – Kiedyś agencja Magnum wysyłała swoją gwiazdę Martina Parra z Anglii do Chin, by zrobił materiał o tamtejszej klasie średniej. Dziś można obejrzeć ten proces, przeglądając amatorskie zdjęcia w Internecie.

– Fotografia jest jak urządzanie mieszkań: wszyscy się na tym znają. Efekt jest taki, że w polskich domach królują ściany żółte, łososiowe, ciężkie Swarzędze. Trudno zrozumieć ludziom, że najlepsze dla nich byłyby ściany białe i proste meble z Ikei – śmieje się Mikołaj Długosz, fotograf i kurator.

Odpowiednikiem kolorowych ścian są zdjęcia z Iphone'a, mebli z Ikei – najprostsze możliwe kadry przy naturalnym świetle. Coraz więcej osób wybiera właśnie to drugie. Konrad Pustoła dokumentuje niedokończone domy, Przemysław Pokrycki uroczystości rodzinne (chrzest, wesela, pogrzeby). Inni za pomocą zdjęć oswajają historyczne demony: Elżbieta Janicka wybiera się z aparatem w dzielnice, które powstały na gruzach getta warszawskiego, Wojciech Wilczyk wybiera budynki, w których kiedyś mieściły się synagogi, Andrzej Kramarz miejsca, gdzie dochodziło do masowych mordów podczas 
II wojny światowej.

Krzysztof Zieliński w cyklu „Millennium School" dokumentuje szkołę swego dzieciństwa. Jeszcze inni jak Nicolas Grospierre ociepla nam architekturę modernizmu, do niedawna wzgardzane bloki z wielkiej płyty, opuszczone ośrodki wczasowe.

– Nastąpiło totalne rozmycie tożsamości. Trudno dziś postawić granicę między fotografią mody, komercyjną a sztuką. A może jeszcze inaczej: fotograf musi dziś robić sesje dla komercyjnych klientów, umieć zdobyć grant za granicą, odnaleźć się w galerii – twierdzi Mazur.

Rośnie jednak grupa twórców, którzy odmawiają dokładania się do wzbierającego oceanu zdjęć. – Nie mam zaufania do ludzi, którzy lubią fotografować – deklaruje wprost Trzciński, który stoi za projektem „Take Me", opartym na zdjęciach zamieszczanych na portalach randkowych przez kobiety z Europy Wschodniej.



Długosz wywołał parę lat temu burzę, wybierając do serii „Real Foto" autentyczne zdjęcia zamieszczone na portalu internetowym Allegro.pl. Dziś rolą fotografa jest coraz częściej porządkowanie i wybieranie z chaosu, z ogromu obrazów znaczących całości, które nie przytłoczą, lecz sprawią, że wyobraźnia widza zacznie pracować w inny sposób.

Na jeszcze inną strategię wskazuje Jakub Śwircz, kurator przygotowujący książkę o współczesnej kulturze wizualnej. – Część twórców sięga po rożnego rodzaju konstrukcje, wykonuje specjalne obiekty, pracuje niemal rzeźbiarsko i dopiero efekt tej pracy staje przed obiektywem aparatu. Przypomina to pracę filmowca, konstruktora lub rzeźbiarza. W tym kontekście wystarczy spojrzeć na prace Bownika, Filipa Berendta czy Anny Orłowskiej. To są rzeczy trudne w realizacji. Długotrwałe, pieczołowicie przygotowywane i również pochłaniające środki finansowe.

Dzisiejsi 20–30-latkowie z aparatami w dłoni to pokolenie tanich biletów lotniczych, podróży bez paszportu, znajomych rozsianych po całej Europie. Wystawa Roberta Franka w Londynie? Dla wielu to nie kłopot.

– Niedawno byłem na spotkaniu z takimi ludźmi i mówili o Terrym Richardsonie czy Ryanie McGinleyu jak o swoich kolegach. Jest w tym doza bezczelności, zapatrzenia się w nich jak we współczesnych celebrytów. Ale wiedza jeszcze nikomu nie przeszkadza – mówi Mazur.

– Wiem, że to trudny i fascynujący czas dla wszystkich zajmujących się fotografią. Nikt nie wie, co się wykluje. Studentom daję jedną radę: nikogo nie słuchajcie, bo wszyscy są zagubieni nie mniej niż wy! Myślcie i róbcie po swojemu – żartuje Dąbrowski, wykładający na Akademii Fotografii.
http://www.rp.pl/artykul/...fekcji.html?p=1

Cytat
Od dagerotypu 
po Photoshopa


L.A. Bisson: Frédéric Chopin, 1849, daguerreotype.

W XIX wieku fotografia była domeną rzemieślników, ponad 90 procent ówczesnej „produkcji" to portrety wykonywane na zamówienie. Na długo przed epoką Photoshopa poprawiano nosy, brody, usta, brwi, figurę... Wtedy nazywało się to retusz. Klient płacił i wymagał. Z czasem pojedynczy egzemplarz dagerotypu wyparty został przez kopiowalną talbotypię. Następnie nieporęczne szklane płyty zastąpione zostały przez klisze. Kodak Brownie – kosztujący jednego dolara prosty aparat, w 1900 roku sprowadza fotografię z alchemicznej dziedziny zarezerwowanej dla specjalistów na ziemię. Wynalazek małego obrazka, który pozwala podróżować z aparatem, łapać momenty, a nawet zabrać go na wojnę. Potem kolor, Polaroid, w ostatnim dziesięcioleciu cyfra, Photoshop czy hipstamatic przewróciły fotograficzny rynek do góry nogami. Kim byłby Bresson bez Leiki? Czy Lartigue zainteresowałby się fotografią, gdyby nie było Kodaka Brownie? Czy gdyby nie Photoshop Andreas Gursky byłby najdroższym na świecie fotografem? 
W 2011 roku jego praca „Rhein II" została sprzedana za rekordową sumę – 4,3 miliona dolarów. „The Guardian" opisywał zdjęcie jako „opuszczony, bez- płciowy krajobraz".


Andreas Gursky, Rhein II, 1999

W rzeczywistości to starannie wyczyszczone cyfrowo przez niemieckiego artystę zdjęcie brzegu jednej z najdłuższych rzek Europy – Renu. Gursky podczas wielu miesięcy pracy usunął wszystkie uciążliwe elementy: rowerzystów, budynki fabryki w tle, rośliny. Zostawił prosty ponury krajobraz pod szarym niebem. – Ono mówi wiele przy użyciu minimalnych środków. Dla mnie to alegoryczny obraz sensu życia – zapewnia w wywiadzie Andreas Gursky, a dom aukcyjny Christie's opisał je jako „dramatyczne i głębokie spojrzenie na ludzką egzystencję i nasze relacje z naturą na zakręcie XXI wieku".

W XIX wieku to sami fotoamatorzy ulepszali metody naświetlania obrazu na kolejne materiały. W następnym stuleciu zmiany nakręcali producenci aparatów i obiektywów. Dzisiaj warunki dyktują firmy dostarczające programy komputerowe.

Kto już ma dość, a kto jeszcze nie?

Jeszcze parę lat temu sam gest trzymania komórki do fotografowania kojarzył się raczej obciachowo. Aż do pojawienia się programu Hipstamatic. Prosta rzecz, którą najtrudniej było wymyślić – aplikacja, która nieuniknione niedoskonałości miniaturowego aparatu zmienia w korzyści. Zestaw algorytmów, które przetwarzają zdjęcie, by sprawiało wrażenie, jakby wykonał je ktoś znający się na technice fotografowania: podbicie kontrastu, przebarwienia, łuny, wpadające światło. Klatki prawie zawsze wyglądają superatrakcyjnie. Nawet te „z niczego". To jedna strona medalu.

Wielu zawodowych fotografów twierdzi natomiast, że technika 
i masowość fotografii doprowadziły ją do pauperyzacji, sprowadziły do ładnej widokówki. Inni, że wyzwoliła z przymusu technicznej perfekcji, która przez lata ograniczała. Wszyscy są jednak zgodni: mamy przesyt zdjęć. Nic więc dziwnego, że rośnie grupa twórców, którzy odmawiają dokładania się do wzbierającego oceanu zdjęć. Dziś rolą fotografa jest coraz częściej porządkowanie i wybieranie z chaosu, z ogromu obrazów znaczących całości, które nie przytłoczą, lecz sprawią, że wyobraźnia widza zacznie pracować w inny sposób. Stąd sukces takich projektów jak „Take Me" Łukasza Trzcińskiego, który wykorzystał zdjęcia zamieszczane na portalach randkowych przez kobiety z Europy Wschodniej. Mikołaj Długosz wywołał parę lat temu burzę, wybierając do serii „Real Foto" autentyczne fotografie z Allegro.

Jednak ci, którzy biorą udział w BZ WBK Press Foto, ciągle wierzą, że na zadane ponownie pytanie „do czego służy fotografia?" warto odpowiedzieć: do opisywania świata.

Lokalni górą



Skończył się czas etosu fotoreportera jako wcielenie współczesnego Indiany Jonesa, jeżdżącego od przygody do przygody trapera. W nieustannych rozjazdach – od frontu do frontu, od kataklizmu do kataklizmu. On i jego wierny druh aparat: obdrapana Leica albo Nikon. Na ramieniu wojskowy worek z niezbędnym minimum rzeczy. 
W kraju zaś czytelnicy czekający na kolejne doniesienia z dalekiego świata. To bardzo romantyczna wizja, pewnie kilka, kilkanaście lat temu nie mijała się nawet zbytnio z rzeczywistością.

Zawodowa fotografia, jak prawie wszystko na świecie, zglobalizowała się. Do niedawna fotografowie z USA i Europy mieli w zasadzie monopol na „profesjonalne" opowiadanie o wydarzeniach – słyszeli o czymś, pakowali aparaty, wsiadali w samolot i robili relacje. Oczywiście, zanim pojawili się na miejscu, zdjęcia robili reporterzy lokalni. Czasami ich kadry miały 
w sobie moc wstrząsającej relacji 
z pierwszej ręki, ale w większości przypadków główną zaletą tych zdjęć było przede wszystkim to, że w ogóle były. W dobie Internetu i fotografii cyfrowej poziom zawodowców bardzo się wyrównał, często nie ma już przepaści między fotografami lokalnych gazet a światowymi gwiazdami.

Coraz bardziej liczy się spojrzenie insidera, a insider jest coraz lepszym fotografem. Na listach nagrodzonych na światowych konkursach pojawia się i będzie się pojawiać coraz więcej egzotycznych nazwisk. Nazwisk fotografów, którzy udając się na temat, nie muszą pakować wojskowego worka i wsiadać do samolotu, wystarczy, że po prostu wyjdą z domu.

Fotograf we mgle

Na naszych oczach odchodzi epoka wielkich fotoreporterów jako odkrywców nowych krain (one wszystkie są już dawno odkryte), jako tych pierwszych na miejscu wydarzeń. Przecież najsłynniejsze zdjęcia upadających dyktatorów pochodzą z aparatów telefonów komórkowych przypadkowych świadków. Poza tym kto w czasach Photoshopa jeszcze ufa fotografii jako medium przedstawiającemu jak „jest naprawdę". Dziś częściej jest oskarżana o manipulację.

Miejsce etatowych fotografów coraz częściej zajmują freelanserzy. To słowo kluczowe dla dzisiejszej fotografii, nie tylko reporterskiej. Większość tegorocznych laureatów BZ WBK Press Foto obok nazwiska nie wpisało nazwy redakcji, lecz właśnie „ freelancer".

To z jednej strony armia zwolnionych z redakcji zawodowych fotoreporterów. Z drugiej dzieci dzisiejszej epoki: tanich lotów, grupowego przemieszczania się i cyfrowych aparatów. Kiedyś samo dotarcie w interesujący i egzotyczny rejon świata graniczyło z cudem. W zapalnych medialnych miejscach spotykała się zamknięta i w miarę stała grupa ludzi. Reporterzy znali się, przyjaźnili, nocowali w tych samych hotelach. Stanowili bractwo, tworzyli mit. Dzisiaj w ciekawe miejsca za zarobione 
w wakacje pieniądze docierają marzący o przeżyciu tego mitu studenci fotografii, z aparatami podróżują pracownicy organizacji pozarządowych, biznesmeni 
i wolontariusze. Jest coraz więcej bezinteresownych pasjonatów. Nie są zawodowcami, ale potrafią robić wyśmienite zdjęcia.



Maciej Dakowicz nie skończył studiów artystycznych. Jego uniwersytetem był Internet. – Nudziłem się w pracy, oglądałem zdjęcia, pytałem na forum o rady – wspomina początki. Rzucił pracę i został freelancerem. – Lubię konkursy, pomagają się przebić, zrobić szum wokół fotografa. Kariera zaczyna się, kiedy zrobisz jeden dobry materiał.

Dla mieszkającego przez lata w Anglii polskiego fotografa przepustką w świat okazał się projekt „After Dark", obraz nocnych zabaw przetaczających się przez centrum Cardiff, podobnego do wielu innych brytyjskich miast. Parę tygodni temu wybrał się do Bangladeszu. Trafił w sam środek rewolucji. Freelancer nie może liczyć na delegację, za to przydaje się mu szczęście. Dakowicz był jednym 
z nielicznych zachodnich fotoreporterów na miejscu.

– Wiem, że to trudny i fascynujący czas dla wszystkich zajmujących się fotografią. Nikt nie wie, co się wykluje. Studentom daję jedną radę: nikogo nie słuchajcie, bo wszyscy są zagubieni nie mniej niż wy! Myślcie i róbcie po swojemu – żartuje Dąbrowski.
Jacek Tomczuk


[ Dodano: 2013-04-04, 20:40 ]
Cytat
W latach 60. i 70. nie było aparatów cyfrowych, a lustrzanki stanowiły cenną rzadkość. Mimo to pstrykano: na wycieczkach i spacerach, na spotkaniach rodzinnych, uroczystościach kościelnych i świeckich, na wczasach i na pochodach…

Jedni robili zdjęcia całkowicie amatorskie (musieli jednak trochę wiedzieć o zależności czasu migawki, wielkości przesłony, czułości filmu i oświetlenia), inni grupowali się w kołach zainteresowań: w domach kultury, towarzystwach fotograficznych – a potem nieraz przechodzili na zawodowstwo.

Jedni oddawali filmy do wywołania, inni zaś w tychże kołach zainteresowań, a czasem we własnych (ślepych na ogół) łazienkach lub kuchniach urządzali sobie ciemnie… A jednocześnie wyjmując aparat musieli rozglądać się, czy kadrem nie obejmą przypadkiem czegoś, czego fotografowanie było wzbronione.
http://www.polskieradio.pl/9/716/Artykul/726041/

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach