M.W  Dołączył: 20 Sie 2008
[fotografowie] Marek Straszewski
Cytat

http://www.straszewski.com/

Foto•Kurier: Czy to prawda, że Twoje spotkanie z fotografią zaczęło się od tego, że byłeś modelem?

Marek Straszewski: Tak, przez prawie trzy lata pozowałem jako model w zdjęciach mody.

F•K: Czy te trzy lata pracy w roli modela ułatwiły Ci późniejsze zajęcie się fotografią mody?

M.S.: Bardzo. Gdy byłem modelem, nie miałem najmniejszego pojęcia o fotografii, nie miałem nawet aparatu fotograficznego. Jednak obserwowanie z bliska pracy fotografa, jego wysiłku i konsekwencji, by to, co ma w głowie, pojawiło się w sposób materialny na zdjęciu, zafascynowało mnie na tyle, by podążyć tą ścieżką.

F•K: O ile wiem, istnieją dwa rodzaje fotografii mody. Jeden – to fotografia katalogowa, dokładnie pokazująca cechy fotografowanego ubrania. Drugi rodzaj, o tematyce bardzo różnorodnej.

M.S.: Tak. Dla mnie dużo ciekawszy jest ten drugi rodzaj, obojętnie jak go nazwiemy. Muszę jednak podkreślić, że fotografia katalogowa, będąca w istocie fotografią rzemieślniczą, jest niezwykle trudna. Wymaga doskonałej umiejętności posługiwania się narzędziami – aparatem, a dokładniej jego obiektywem, a także światłem.
http://www.foto-kurier.pl...af-kultury.html

Gdzie mają początek twoje pomysły na zdjęcia?

Bywa różnie. Z reguły nie przygotowuję szkiców miejsc, nie wymyślam gestów dla modeli i nie obmyślam w najdrobniejszych szczegółach tego co się znajdzie na planie. Wszystko powstaje dość spontanicznie. Zaczynamy rozmawiać o zaistniałej sytuacji i udaje nam się wspólnie ukierunkować pewną energię. Fotografia jest grą, wypadkową wielu różnych elementów, które w toku pracy powoli się układają. Wytwarza się pewna atmosfera, zaczyna powstawać historia, ten świat się zamyka i krystalizuje i ja temu robię zdjęcie.

Lubisz moment zaskoczenia w pracy?

Jasne, to niezbędny element procesu, nie byłbym w stanie wszystkiego wcześniej przygotować, bo wówczas wszystko stałoby się przewidywalne. Bywa nawet, że na ostatecznym etapie pracy, czyli podczas selekcji zdjęć, znajduję w swoich fotografiach coś co mnie zaskakuje. Ten etap ostatecznej selekcji jest dla mnie bardzo istotny-dopiero wtedy okazuje się, które zdjęcia mają to „coś”, a kóre są zaledwie szkicami.

Co decyduje o tym, że odwiedzasz określone miejsce, czujesz pewną energię i właśnie tam musisz zacząć pracę?

Energia to dobre słowo. Być może wyczuwam, że w tym, a nie innym miejscu coś się wydarzy, gdy pojadę tam z grupą ludzi. Ostatnio spodobały mi się ogródki żoliborskie i ten temat eksploatowałem dość długo. Niedawno ktoś pokazał mi zdjęcie jakiegoś zamku pod Warszawą i od razu poczułem, że muszę „umieścić go” w swoich zdjęciach, pojechać do niego z grupą osób, z jakąś stylizacją, ustawić je tam i zobaczyć co się wydarzy, co z tego wyniknie. Ponieważ dopóki nie zacznę pracy sam tego nie wiem.

Czy miejsca, które cię przyciągają wiążesz z pewnymi twarzami?

Twarze skrywają określone osobowości, a te z kolei z jednymi miejscami współgrają, a z innymi nie. To kto w jakim miejscu został sfotografowany, jest nie przypadkowe. Ludzi szuka się w ten sam sposób co miejsc i sam jestem bardzo ciekaw, jaki będzie efekt integracji z osobami, które biorę na zdjęcia.

Czego szukasz w osobach, które fotografujesz?

Niektórzy mówią: „wiesz, na twoim zdjęciu ten i ten, albo ta i ta wyglądają bardzo ładnie”. tylko, że nie to było moim zamiarem. Powiedziałbym, że to raczej efekt rzemiosła. Oczywiście lubię ładne miejsca, przedmioty i ładnych ludzi, ale to jest tak naprawdę powierzchnia. Nie stanowi to mojego ostatecznego obiektu zainteresowania.

W takim razie co nim jest?

Raczej to, co ktoś mi daje w relacji, która wytwarza się na planie zdjęciowym. w takiej sytuacji mniej interesuje mnie jak ktoś wygląda, a bardziej co ma mi do przekazania, co mogę z tej osoby wydobyć. Z niektórymi wejście na taki intymny poziom, jest łatwiejsze, z innymi dotarcie do pewnej emocjonalności bywa bardzo męczące, gdyż wymaga nieco reżyserskiego traktowania ustawienia, ustawienia ich emocji na określonym poziomie. W takich wypadkach musze zbliżyć się do nich, pokazać im choć część tego, co mógłbym od nich uzyskać.

Czyli można powiedzieć że na swoich zdjęciach utrwalasz interakcje z innymi?

Tak, ja chyba czyham na nie.

Jak się czujesz w tych intymnych relacjach, które wytwarzają się na planie? Nie boisz się ich trochę?

Na pewno się ich nie boję. Mogę najwyżej, bać się tego czy one dobrze wychodzą na fotografiach. Ewentualnie tego, że oglądając swoje zdjęcia po upływie czasu dostrzegam w nich zupełnie innego siebie. Gdyby spojrzeć na nie zupełnie z boku, ich autor jest zupełnie inną osobą, niż do tej pory sądziłem. I to mnie trochę przeraża, ale i fascynuje, bo przekonałem się, że fotografia jest dla mnie sposobem na komunikację ze światem. Nagle się okazało, że mogę wypowiedzieć swoje słowa i wrócić do nich po upływie czasu. Gdy słyszę je ponownie, brzmią zupełnie inaczej, niż bym się spodziewał.

Dla wielu artystów proces kreatywny jest formą autoterapii, ciągłego odkrywania i przekraczania siebie...

Trudno mi się z tym nie zgodzić, ale to jest etap do którego doszedłem po mniej więcej piętnastu latach fotografowania, gdy praca zaczęła być spontaniczna, instynktowna, bez nadmiernej koncentracji na technicznych aspektach. Faktycznie, jeśli masz w sobie potrzebę poszukiwań, możesz dotrzeć do dość głębokich poziomów. bez pewnego rodzaju „psychoterapeutycznej intymności” nie jesteś w stanie zejść jeszcze głębiej i kręcisz się w kółko.

Na wielu twoich zdjęciach są kobiety...

Być może na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale w moich zdjęciach pojawia się pewnego rodzaju metafizyczny erotyzm i on jest jedną z sił napędowych tych obrazów. Erotyzm stanowi ważną część mnie i każdego z nas. Ale nie jedyną, gdyż w takim razie fotografowałby tylko akty. Kobieta jest więc dla mnie głównym tematem, ale fotografuję także mężczyzn.

Czym różni się dla ciebie praca na zamówienie od twoich prywatnych projektów?

Z jednej strony ten podział wydaje się naturalny, ale z drugiej jest on czysto formalny. Nie dzielę fotografii na komercyjną i niekomercyjną. Często w świeci komercyjnym można odnaleźć o wiele bardziej wartościowe zdjęcia niż w świecie „artystycznym”. ten aspekt nie umniejsza wartości pracy i tak jest w architekturze, filmie i innych dziedzinach. Może się więc wydawać, że w wypadku prac „na zamówienie” realizuję czyjąś wizję, robię coś czego ktoś ode mnie wymaga. Ale szczerze mówiąc, tego typu praca mnie nie interesuje. Pod znakomitą większością prac wykonanych na zamówienie podpisuję się swoim nazwiskiem i oznacza to, że niczym się nie różnią od czysto autorskich zdjęć.

Czy po piętnastu latach robienia zdjęć, jesteś bliżej zrozumienia ideału piękna?

Być może ideał piękna interesował mnie kiedyś. Teraz zupełnie mnie nie interesuje.
http://www.top10tastes.com/news/54/211/
http://www.top10tastes.com/news/58/211/

Czasami bywam trudny

Niedawno spędził urlop nad ciepłym morzem. Po raz pierwszy nurkował z kamerą. Pamięta moment euforii, kiedy nagle nadpłynęły barakudy. Robił im zdjęcia jak szalony, cieszył się niezwykłością obrazów migających przed oczami. Tak się w tym zatracił, że kompletnie nie zważał na ryzyko. Dopóki w rękach trzymał aparat, czuł się bezpieczny. - Potem zrozumiałem, że te barakudy stanowią metaforę odnoszącą się do mojego życia. Na ulicy w Nowym Jorku, kiedy otacza mnie tłum obcych ludzi, a ja mam zrobić sesję zdjęciową, czuję się podobnie jak pod wodą - opowiada Straszewski. - Wszystkie obawy, lęki i stres natychmiast znikają, gdy zaczynam patrzeć przez obiektyw. Od razu wiem, co robić, jestem skupiony, wydaję innym polecenia, podejmuję decyzje.

Ma na swoim koncie wiele sesji do polskich i zagranicznych magazynów, współpracuje ze znakomitościami świata mody, współtworzy prestiżowe projekty. Słynie z tego, że jak nikt inny potrafi fotografować kobiety. W modelkach zawsze znajduje coś szczególnego, co sprawia, że zdjęcia są pełne emocji. - Żeby dobrze wykonać pracę, muszę najpierw wprawić się w stan maksymalnej koncentracji - zdradza Straszewski.

- Czasem nawet uprzedzam asystentów i z góry ich za to przepraszam, że mogę być nieprzyjemny, wytwarzam napięcie, podnoszę poziom adrenaliny. Wokół ekipa, hałasy, a ja czuję się tak, jakbym się zamknął z moim obiektem w dźwiękoszczelnej kuli. Sesja fotograficzna jest bardzo intymnym zbliżeniem z drugim człowiekiem, wchodzeniem w jego świat. Są chwile, kiedy dziwię się, skąd we mnie tyle odwagi, brawury, jak to się dzieje, że zdobywam się na rzeczy, na jakie bez kamery pewnie bym się nie odważył.

Dla Marka Straszewskiego fotografowanie jest sposobem komunikowania się z innymi, specyficzną rozmową, która pozwala uniknąć bezpośredniego kontaktu. To także metoda na bezkarne podglądanie bez nieprzyjemnych konsekwencji. Fotograf przyznaje, że prywatnie nie jest duszą towarzystwa, ma naturę samotnika. Raczej unika chodzenia na bankiety. Wielkie imprezy, tłumy ludzi, powierzchowne kontakty to coś, co go przytłacza. Woli kameralne spotkania, ale nawet wtedy lubi trzymać się na uboczu, obserwować. Należy do osób, które potrzebują czasu, żeby się oswoić, i nie każdemu pozwala poklepywać się po ramieniu.

Trochę mroczny i tajemniczy zawsze robił wrażenie na kobietach. W dodatku przystojny, inteligentny, wrażliwy, czarujący… I jeszcze zachowuje się tak, jakby nie był świadom tych atutów. - Przez całe życie walczę z nieśmiałością - wyznaje. - Nie jestem sam. Znam wielu ludzi, którzy mają podobny problem i przezwyciężają go w życiu zawodowym. Myślę, że źródeł tej przypadłości należy szukać w dzieciństwie. W moim przypadku na pewno nie bez znaczenia było to, że kiedy miałem trzy lata, przestałem mieszkać z mamą.

Wychowywał go ojciec, który założył drugą rodzinę. Marek wcześnie zamieszkał sam. W szkole był bardzo atrakcyjny dla kolegów, bo jako jedyny dysponował "wolną chatą". Chodził do liceum na Żoliborzu, powszechnie zwanego "Jedynką". Na fali przemian przyjęto tam wówczas paru nowych nauczycieli. Okazali się wspaniałymi pedagogami, szanowali indywidualność uczniów, cenili kreatywność, inspirowali do samodzielnego rozwoju. Marek jednak długo nie potrafił sprecyzować swoich zainteresowań. Miał wrażenie, że jest młodszy niż jego rówieśnicy, mniej dojrzały. Po maturze zdawał na etnografię, ale nie dostał się na studia. Groziło mu wojsko. Z obawy przed armią zdecydował się na radykalny krok. Półtora miesiąca spędził w szpitalu psychiatrycznym, symulował chorobę, żeby dostać rok odroczenia. Udało się.

W Polsce istniał wówczas obowiązek pracy dla mężczyzn, którzy nie są studentami. Gorączkowo poszukiwał więc zajęcia. Z kolegą zatrudnili się jako sprzedawcy i modele u znanego projektanta Bernarda Hanaoki. - To był mój pierwszy kontakt ze światem mody - opowiada Straszewski. - Wcześniej miałem dredy, kolczyki w uszach. Słuchałem punkrockowych zespołów, nosiłem glany i czarne swetry. Wyglądałem dość punkowo. A tu nagle zacząłem pojawiać się na wybiegu w eleganckich garniturach. To było nawet zabawne, ale nie trwało długo, bo w końcu dostałem upragniony paszport i wyjechałem do Paryża. Wspomina, że to było jak skok na głęboką wodę, wielki życiowy sprawdzian, który trwał całe sześć lat.

- Ten czas mnie ukształtował - zaznacza. - Dużo się o sobie dowiedziałem. Jak reaguję w sytuacjach ekstremalnych, do czego jestem zdolny, a czego nie zrobię nigdy. Były momenty, kiedy nie miałem co jeść. Nastawiłem się na przetrwanie: rozdawałem ulotki, statystowałem w filmach, smażyłem naleśniki. Fotografią modową zająłem się dość późno, kiedy miałem 25 lat. To było naturalne przejście z wybiegów dla modeli na drugą stronę obiektywu. Odkryłem swoją pasję.

Marek Straszewski nie tylko odniósł zawodowy sukces, ale i czuje się spełniony prywatnie. Jego życiowa partnerka Kinga pracuje jako dyrektor kreatywna i zarządzająca w agencji reklamowej. - Jest bardzo twórcza, inspirująca, potrafi zapalić mnie do wspólnego działania - opowiada fotograf. - Ma silną osobowość, więc zdarza się, że między nami iskrzy, ale nawet jeśli się czasem o coś spieramy, to zawsze ma to sens i dokądś nas prowadzi.

Od półtora roku Marek jest ojcem. - Na początku chyba byłem przerażony - wspomina. - Dziecko obudziło we mnie wiele lęków z mojego dzieciństwa, pojawiały się jakieś echa przeszłości, ale wiem, że jestem szczęściarzem, bo córeczka to moja wielka nadzieja i szansa.

Marek Straszewski ma świadomość, że bywa trudnym partnerem dla bliskich. Potrafi być egocentryczny albo nieobecny duchem. Ma problemy z okazywaniem uczuć. - Pełno we mnie sprzeczności - wyznaje. - Paradoksalnie to mi pomaga, bo będąc zamkniętym, jednocześnie jestem otwarty na nowe doświadczenia. Do tej pory przyglądałem się innym, teraz przyszedł czas na to, żeby spojrzeć na siebie.
http://www.styl.pl/magazy...,288600,nPack,1
 

karmazyniello  Dołączył: 05 Lut 2008
Oooo, tu jest konkret facet i konkret zdjecia przede wszystkim!
Dzieki za post :-)

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach