M.W  Dołączył: 20 Sie 2008
[fotografowie] Black White + Gray


Cytat
Black White + Gray: A Portrait of Sam Wagstaff and Robert Mapplethorpe - USA/ Niemcy 2007 Reż. James Crumpreż. Film ukazujące relację między kuratorem Samem Wagstaffem, fotografem Robertem Mapplethorpem oraz poetką i piosenkarką Patti Smith.


http://vimeo.com/708466
http://www.blackwhitegray.com/

[ Dodano: 2010-07-26, 22:03 ]
Cytat
W 1973 na wystawie fotografiki malarstwa z lat 1890-1914 poznał Robert Mapplethorpe, z którym połączyło go zamiłowanie do sztuki oraz pasja fotograficzna i z którym pozostawał w związku homoseksualnym do końca swojego życia. Po tej wystawie Wagstaff doszedł do wniosku, że dawne fotografie stanowią najmniej docenione dzieła sztuki. Sprzedał dotychczas gromadzoną kolekcję obrazów i za uzyskane środki zaczął skupywać XIX wieczne amerykańskie, angielskie i francuskie fotografie. Następnie pod wpływem swojego partnera rozszerzył swoje zainteresowania fotografiką w kierunku współczesnych, często dość kontrowersyjnych trendów. Za sumę 500000 dolarów wykupił poddasze budynku przy West 23rd Street, które ofiarował Mapplethorpowi na pracownię, a w późniejszym czasie zakupił pomieszczenia przy Bond Street z przeznaczeniem na profesjonalną ciemnię.


http://pl.wikipedia.org/wiki/Sam_Wagstaff

[ Dodano: 2010-07-27, 05:08 ]
http://forum.fotopolis.pl...hp?f=51&t=14187
 

alekw  Dołączył: 27 Wrz 2007
Polecam:



Patti Smith "Poniedziałkowe dzieci", książka o związku Patti Smith i Mapplethorpe'a. Przeczytałem w jeden dzień :-)
 

fotostopowicz  Dołączył: 06 Lut 2009
alekw napisał/a:
Patti Smith "Poniedziałkowe dzieci", książka o związku Patti Smith i Mapplethorpe'a. Przeczytałem w jeden dzień. Polecam

Jak polecasz to bukuje :-D
 
M.W  Dołączył: 20 Sie 2008
Cytat

Robert Mapplethorpe photographed by Neil Winokur in 1982

Pochwała ciała

Nieomal cały kadr wypełniają muskularne plecy. Wąwóz kręgosłupa, góry mięśni i doliny pomiędzy nimi - jak tektoniczne formacje terenu. Zwieszona głowa pozostaje niewidoczna, co sprawia, że zagłębienie między barkami przypomina pośladki. Wystarczyłoby spojrzeć z innej strony, aby w silnym męskim korpusie dostrzec kobiece biodra. Robert Mapplethorpe był czcicielem ciała: zachwycał go jego ciężar, fizyczna siła, napięte muskuły, drzemiące pożądanie.

Z rozmysłem eksponował razem zdjęcie genitaliów, kwiatową martwą naturę oraz portret, przekonując, że w istocie chodzi o "to samo". Kontrastowo oświetlony smukły kielich storczyka z ciemnym żyłkowaniem wywołuje erotyczne skojarzenia. Można się poczuć przyłapanym na gorącym uczynku, jakby obnażona została nasza pożądliwość, najbardziej pierwotne instynkty. Ale kwiat jest przecież erotycznym organem rośliny, powinien przyciągać i uwodzić. Onieśmielająca wydaje się jedynie dosadność obrazu.

Penis w kieliszku

W 1989 r. amerykański fotograf zmarł na AIDS w wieku czterdziestu dwóch lat. Kilka miesięcy przedtem na wózku inwalidzkim przybył jeszcze na wernisaż swojej retrospektywy w nowojorskim Whitney Museum. Krótko po śmierci wokół jego prac zaczęły wybuchać skandale: wystawy były zamykane przez policję lub ostrożnych kuratorów, a pewien republikański senator publicznie zniszczył katalog jednej z nich. Dzisiaj, po nieomal trzech dekadach, jest klasykiem.

Zmieniły się czasy i większości widzów nie gorszy zbliżenie penisa zanurzonego w kieliszku z przezroczystym płynem. Dostępność pornografii sprawia, że samo eksponowanie genitaliów nie robi już szczególnego wrażenia. Najostrzejsze ujęcia, m.in. z sadomasochistycznymi motywami, kuratorzy zdecydowali się jednak umieścić w specjalnym kubiku za czarną kotarą. Pojawiają się tu narzędzia tortur: skórzane gorsety, łańcuchy, liny. Pokazana bez ogródek kopulacja, fisting, anilingus, genitalia przebite gwoździami. Takie bezwstydne obrazy, nazbyt brutalne dla przeciętnej wrażliwości, kilka dekad temu były manifestacją zakazanych homoseksualnych pragnień. Ale paradoksalnie można się też w nich dopatrywać dziedzictwa katolicyzmu, który ogranicza zmysłowość, a w symbolicznym centrum umieszcza okaleczone ciało Chrystusa.

Mapplethorpe, który jako chłopiec służył do mszy, sam się do tej tradycji przyznawał. Swoje prace często aranżował w poliptyki, tworząc coś w rodzaju heretyckich ołtarzy (na paryskiej wystawie znalazła się swoista "kapliczka" z wykonanym przez artystę krzyżem). Krytyk Arthur Danto zasugerował wręcz, że najgłębiej w tej religijnej tradycji zanurzone są właśnie sadomasochistyczne wizje umęczonego, złożonego w ofierze ciała. Czy scena, na której zakapturzony człowiek oddaje mocz do ust klęczącego towarzysza, to rzeczywiście bluźniercza wersja komunii?

Kulturystka jak Sybilla

Najbardziej dosłowne homoseksualne zdjęcia Mapplethorpe'a nie wyróżniają się plastyczną jakością. Były raczej formą coming outu, celowo agresywnej ekspresji tłumionych potrzeb. Od czasu ich powstania przekroczone zostały liczne tabu, a granice tego, co dozwolone w sztuce, oddaliły się za nieokreślony horyzont. Prace Mapplethorpe'a można nareszcie oglądać bez niezdrowej ekscytacji, oceniając je tylko wedle kryteriów estetycznych.



Artysta twierdził, że w innej epoce z pewnością zostałby rzeźbiarzem, ale fotografia oddaje rytm i tempo współczesnego życia. Jego prywatną ikoną był "Umierający jeniec" Michała Anioła. Podobnie jak renesansowy mistrz był perfekcjonistą, bałwochwalczo kochał ciało i mocował się z homoseksualnym pożądaniem. Fascynował go przede wszystkim męski akt. Ale pokazywał również kobiety, zachwycając się symetryczną budową, kształtami piersi, ud oraz brzucha.

W serii zdjęć kulturystki Lydii Cheng ukrył twarz, wyeksponował za to opływowe linie i miękkie wypukłości. Jego ulubioną modelką była jednak Lisa Lyon, pierwsza mistrzyni świata w "body-building". Podziwiał jej muskularne nogi i ramiona, twardy, umięśniony brzuch - ciało, które nie utraciwszy kobiecych kształtów, nabrało jednak niezwykłej, androgynicznej siły. Jej portrety - nagie i w ubraniu- przywodzą na myśl Sybille Michała Anioła. Mapplethorpe poszukiwał cielesnej doskonałości. Imponowała mu sylwetka przemieniona w dzieło sztuki.

Wenus ma wysypkę

Na początku chętnie fotografował neoklasyczne rzeźby. Pociągała go ich sensualność, gładka powierzchnia i harmonijne proporcje. Pod koniec życia, kiedy ograniczała go choroba, ponownie fotografował posągi, a nawet ich reprodukcje. W pewnym sensie były mu bliższe, "czystsze" niż oryginały. Szukał nieskazitelności, dążył do lśniącego ideału. Dlatego jego prace, nieomal zawsze z seksualnym podtekstem, są zarazem chłodne i zdystansowane. Przypominają wypolerowany kamień.


Robert's camera, 1989

Tym bardziej poruszająca jest fotografia antycznego korpusu Wenus: jej brzuch pokrywają plamy, ubytki materiału. Ostry kontrast podkreśla tę "wysypkę", skażone piękno. To zdjęcie jest wyjątkowe: u Mapplethorpe'a ciała nie są kruche, lecz silne i zmonumentalizowane. Zwykle pomija twarz: ukrytą w dłoniach, odwróconą albo po prostu umieszczoną poza kadrem.

W słynnym cyklu aktów modela Ajitto wrażenie robi czysto fizyczna uroda potężnego, czarnego mężczyzny - ciało jakby odlane z brązu, świetlne akcenty, które podkreślają jego mięsistość, energię i doskonałość. Jest coś irytującego w tym uwielbieniu czystej formy, triumfie ideału. Ale zarazem poruszające wydaje się tak otwarte wyznanie upodobań, obnażonych jak w erotycznym marzeniu: krągłe pośladki, muskularna klatka piersiowa, zagłębienie przy obojczyku. W cyklu portretów modela Thomasa upozował go w okręgu: postać wydaje się gigantyczna, wpisuje się w obręcz, a zarazem stara się z niej wyzwolić. To manierystyczne ujęcie ciała, które z trudem dźwiga własne piękno, przywodzi na myśl cykl rycin szesnastowiecznego Holendra Hendrika Goltziusa, przedstawiających upadek Tytanów.

Ciekawska Patti

Ale Mapplethorpe wyczuwa niebezpieczeństwo stylizacji i nie brakuje mu poczucia humoru. Szczupłe damskie nogi w kabaretkach to ujęcie jak z erotycznego magazynu. Ale już te same rajstopy na potężnej męskiej nodze to perwersyjna zabawa, ale także oko puszczone do widza. Słynne stało się również zdjęcie, na którym widać bezgłową postać czarnego mężczyzny. Jest ubrany w trzyczęściowy garnitur, ale z rozporka wystaje mu członek. Mapplethorpe igra z konwencją, wyśmiewa urzędniczy uniform, ale także, być może, żartuje ze stereotypu seksualnej atrakcyjności Murzynów. Sam miał czarnych partnerów i ponoć nalegał, aby pozwalali się nazywać "czarnuchami".



Największą ambasadorką sztuki Mapplethorpe'a jest dziś Patti Smith, punkrockowa artystka, która pod koniec lat sześćdziesiątych dzieliła z nim życie w cyganeryjnym Nowym Jorku. Jej staraniem kilka lat temu prace fotografa zostały wystawione we Florencji obok rzeźb Michała Anioła. Kiedy ona debiutowała w piosence, Mapplethorpe eksperymentował z narkotykami i robił pierwsze fotografie. Przez kilka lat byli nierozłączną parą, żyli za grosze, żywiąc się uczuciem i wyobraźnią. Te lata Smith opisała niedawno w autobiograficznej opowieści "Poniedziałkowe dzieci".

Ich związek skończył się, kiedy Mapplethorpe ujawnił swój homoseksualizm. Związał się wówczas ze sporo starszym kolekcjonerem Samem Wagstaffem. Kochanek finansował jego karierę, zaś Mapplethorpe pomagał mu w budowaniu fotograficznego zbioru. Ale przyjaźń ze Smith przetrwała: robił zdjęcia na okładki jej płyt.

Portrety Patti Smith należą do najbardziej przejmujących prac Mapplethorpe'a. Dzięki intymnej, siostrzanej i miłosnej więzi fotograf wyszedł poza swoje emploi. Wyraziste, niepokojące rysy pieśniarki, a także jej chude ciało emanują niekonwencjonalną, niesymetryczną urodą. Piękno nie jest tym razem lśniące, krągłe i bez skazy, lecz chropowate, krzywe i przełamane. Delikatne, ale zarazem ciekawskie i odważne spojrzenie Patti Smith wskazuje kierunek, którego ostatecznie nie wybrał fotograf.

Ale - jak we wszystkich najlepszych ujęciach Mapplethorpe'a - także w tych jest eros. Jakby fotograf patrzył przez soczewkę pożądania. Mawiał, że seks jest magiczny: "Jeśli dobrze nim pokierować, jest w nim więcej energii niż w sztuce".
Anna Arno


[ Dodano: 2014-07-12, 17:03 ]
Cytat

Ken Moody
http://www.youtube.com/watch?v=Ni7Bkl93l3s


Les ateliers, vivre et travailler
http://www.youtube.com/watch?v=ohZRZThULXw


Saint John Cemetery - Ici repose Mapplethorpe
http://www.youtube.com/watch?v=ilukZ7A0xEU


Edward Mapplethorpe
Mapplethorpe par Mapplethorpe - Une histoire de famille
http://www.youtube.com/watch?v=0sCJ72SFJ2Q
http://www.youtube.com/watch?v=rXXTfo-QTHQ


[ Dodano: 2014-07-16, 23:31 ]
Cytat


Centrum wystawy w Grand Palais zdobi wykonany przez Mapplethorpe’a portret Andy’ego Warhola . W 2006 roku dzieło zostało wylicytowane za 560 tys. dolarów na aukcji Christie’s w Nowym Jorku. Jest to rekord aukcyjny dla prac fotografa.

W ciągu ostatnich 25 lat prawie 2 tys. fotografii Mapplethorpe’a pojawiło się na aukcjach. Ceny w większości nie przekraczały 10 tys. dolarów za dzieło – 60 % dzieł artysty sprzedało się za mniej niż 10 tys. dolarów, a 30% nawet za mniej niż 5 tys. dolarów. Fotografia zatytułowana „Thomas ”(1986), łącząca w sobie klasyczną kompozycję tondo z homoerotyczną treścią, 15 maja 2013 roku została sprzedana w Sztokholmie szwedzkiej firmie „Stockholms Auktionsverk” za 3 300 dolarów. Popularne są też zrobione przez Mapplethorpe’a portrety pisarza Williama Burroughs’a oraz Lisy Lyon (mistrzyni kulturystyki), których ceny osiągają średnio 5 tys. dolarów za niewielki srebrny wydruk.

Amerykański rynek sztuki oferuje chyba najlepszy wybór prac Mapplethorpe’a i realizuje 66 % wszystkich transakcji prac artysty. 13 % sprzedaży jego prac odbywa się w Wielkiej Brytanii, prawie 8 % we Francji, 5,5% w Niemczech, 1,8% w Japonii, a od czasu do czasu prace można zobaczyć na aukcjach także we Włoszech, Szwajcarii, Szwecji, Holandii i Belgii. Ganna Melnyk


[ Dodano: 2014-07-23, 00:03 ]

Patti Smith i Robert Mapplethorpe w Nowym Jorku, 1969 rok

Co przemilczała Patti Smith

"Poniedziałkowe dzieci" zrobiły niemałą furorę. W Ameryce krytyka wyróżniła je prestiżową National Book Award, a publiczność przez długie tygodnie utrzymywała na liście bestsellerów "New York Timesa". Istotnie, trudno jest wspomnieniowej książki Patti Smith nie lubić, nie sposób się nią nie wzruszać.

W Polsce amerykańskie legendy bywają hołubione z kompulsywną czułością, więc o "Poniedziałkowych dzieciach" nie udało mi się dotąd przeczytać nic prócz superlatyw. Materiału do pełnej wzruszeń zadumy jest rzeczywiście aż nadto. Oto mamy historię pary ledwie dwudziestoletnich "dzieciaków", które, nie mając nic poza marzeniami o zrobieniu artystycznej kariery, wpadają na siebie w Nowym Jorku Anno Domini 1967. Odtąd kochają się, wspólnie biedują i wspierają nawzajem, aż docierają na szczyt. Ona to sama Patti Smith, "matka chrzestna punk rocka", autorka kapitalnego debiutanckiego albumu "Horses" z roku 1975, który skądinąd po dziś dzień pozostaje bodaj największym jej tytułem do chwały. On to Robert Mapplethorpe , zrazu tworzący głównie surrealistyczne "ołtarzyki" i inne drobne obiekty, później spełniony jako sławny i kontrowersyjny fotograf, który zmarł na AIDS w roku 1989.

Patti i Robert przestali być parą, w sensie ścisłym, już we wczesnych latach 70., kiedy to Mapplethorpe odkrył w sobie geja i zaczął intensywnie rozwijać, a potem artystycznie dokumentować swe sadomasochistyczne inklinacje. Ale emocjonalna więź przetrwała. "Poniedziałkowe dzieci" to zatem tren dla Roberta i relacja o owych pierwszych, heroicznych latach, nim oboje zaznali upragnionego poklasku. Rzecz dzieje się w świecie dziś legendarnym, w orbicie Fabryki Andy'ego Warhola, modnych nowojorskich klubów i barów, i oczywiście hotelu Chelsea, pełnego artystów i ekscentryków, gdzie Patti i Robert mieszkali przez jakiś czas, co niewątpliwie pozwoliło im dać się poznać i wejść w wymarzone środowisko.

Oboje mieli dar podobania się i nawiązywania pożytecznych kontaktów. W anegdotach przywoływanych przez Smith sympatycznie prezentują się herosi tamtych czasów. Poeta Gregory Corso, budzący słuszny postrach gwałtownik i największy rozrabiaka wśród bitników, traktuje Patti nieomal jak córkę i zachęca do pisania. Burroughs udziela jej audiencji w swoim sławnym Bunkrze. Smutna Janis Joplin wdaje się ze Smith w pogawędkę, w której finale Patti, podobno jako pierwsza, nazywa Janis "Perłą". Allen Ginsberg dorzuca Patti parę groszy do kanapki i funduje kawę, wprawdzie w trakcie rozmowy okazuje się, że wziął ją za chłopaka, ale miło gawędzą o Whitmanie i Rimbaudzie. Ba, raz w hotelowym lobby autorkę taszczącą wypchanego kruka łaskawie zagaduje sam Salvador Dali ("Ty też jesteś jak kruk, gotycki kruk"). Żyje się więc biednie, ale ciekawie.

Patti - nim odkryje potęgę słów połączonych z muzyką - pisze wiersze ("wiersze"?) i trochę rysuje. Mapplethorpe tworzy artystyczne obiekty. Oboje nade wszystko jednak kreują, na miarę posiadanych środków, własne postaci na podobieństwo dzieł sztuki. Bo w tym świecie trzeba dać się zauważyć przez kogoś wpływowego, by mieć choć cień szansy na sukces. To stąd na przykład pielgrzymki do miejsc, gdzie urzędują bywalcy Warholowskiej Fabryki, z nadzieją, że ktoś z nich zaszczyci nowicjuszy odrobiną uwagi i wprowadzi do raju.

Trochę to wszystko w gruncie rzeczy przygnębiające, ale Smith maluje rzecz w jasnych barwach. I może to uderza w książce najbardziej. Nie chodzi o oczywistą przecież apologię Mapplethorpe'a, która w książce prezentuje się całkiem przekonująco. Smith z jednej strony podkreśla nieco demoniczny i obcy jej samej aspekt jego natury i praktyk, z drugiej - ładnie argumentuje, że nigdy nie było w nim chęci epatowania kogokolwiek, lecz jedynie impuls podążania za własnymi pragnieniami tak w życiu, jak w sztuce.

Chodzi mi przede wszystkim o obraz artystyczno-podziemnego Nowego Jorku owych lat - nieomal oleodrukowy. Wszyscy są kochani, mili i pomocni, tylko czasem ktoś podziwiany umiera, jak Hendrix lub Joplin. Orgie, narkotyki, dzikość serca? Nic z tych rzeczy, może i czasem coś złego się zdarza, ale właściwie wszystko jest cacy. To dlatego, nie wątpiąc ani przez chwilę, że świadectwo Smith o tych latach i ludziach jest bardzo cenne, i ciesząc się lokalnym kolorytem jej opowieści, czujemy, że autorka nie pisze wszystkiego, co wie.

Może Smith chodzi o to, by nie zakłócić patosu, który spowija "Poniedziałkowe dzieci" jak całun. Bo w gruncie rzeczy całkiem niedaleko tej książce do pełnej znaków i symbolicznych wydarzeń hagiografii. We wstępnej, poprzedzającej spis treści, nocie autorki czytamy: "Dużo powiedziano o Robercie, a usłyszymy jeszcze więcej. Młodzi mężczyźni będą naśladować jego chód. Dziewczęta będą nosić białe sukienki i wzdychać za jego lokami. Będzie potępiany i uwielbiany. (...) W końcu jednak w jego twórczości przebije się prawda, namacalna postać konkretnego artysty. I już nie zaginie. Nie człowiekowi to osądzać. Bo sztuka to pieśń o Bogu i w ostatecznym rozrachunku jest jego własnością".

A zaraz potem w "Przedmowie" Smith opowiada, jak dowiedziała się o śmierci Mapplethorpe'a: ranek, dzwoni brat Roberta, w telewizji leci "Tosca". "Powiedział, że ucałował go ode mnie ostatni raz, tak jak obiecał. Stałam bez ruchu, sparaliżowana (...). W tej samej chwili Tosca rozpoczęła swoją 'Vissi d'arte'. 'Żyłam dla miłości, żyłam dla Sztuki'. Zamknęłam oczy i złożyłam dłonie. Opatrzność zadecydowała, jak miałam się pożegnać".

Czyż to nie piękne i wzruszenia godne? Czy może raczej przemilczenia w imię jakichś wyższych racji? Ale przecież punk is not dead? Wygląda jednak na to, że umarł. Tylko kicz jest wieczny. Marcin Sendecki

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach