Cytat
Profesor Maria Poprzęcka w studiu Dwójki
Piotr Kosiewski: Trwa dyskusja wokół losów berlińskiej Gemäldegalerie. Władze Staatliche Museen, którym podlega to jedno z najsłynniejszych muzeów sztuki dawnej, zdecydowały, że w jego dotychczasowej siedzibie znajdą się zbiory sztuki XX wieku. Co ta decyzja mówi o gustach publiczności i o polityce muzeów?
Maria Poprzęcka: Powstanie Gemäldegalerie było jedną z najpoważniejszych kulturalnych manifestacji zjednoczonych Niemiec. O tym aspekcie politycznym warto pamiętać. Wcześniej berlińskie zbiory dzieliły los podzielonego miasta. Sztuka dawna w znacznej części znajdowała się w zachodniej części Berlina. Tymczasem gmach Gemäldegalerie wzniesiono w samym centrum, tuż obok wtedy jeszcze nieodbudowanego placu Poczdamskiego. To był jeden z pierwszych budynków wzniesiony w wielkiej pustce po dawnym murze. To było raptem 20 lat temu.
Otwarcie Gemäldegalerie świętowano jako wielkie wydarzenie. Dzisiaj jako powód przeniesienia tych zbiorów podaje się brak zainteresowania publiczności sztuką dawną. To sztuka XX wieku i współczesna budzi emocje.
W zainteresowaniu tym, co współczesne, nie ma nic nowego. Uwielbiam rym, który został zawarty w panegiryku napisanym dla Jana III Sobieskiego z okazji budowy Wilanowa: „ustąp stara nowej wille, tak polskie każą Sybille”. Potem, z bardzo wielu względów, „ustąp stara nowej” zostało zastąpione kultem sztuki dawnej. Złożyło się na to wiele przyczyn – nie tylko estetycznych, także politycznych i ekonomicznych. Przecież wielkie muzea z setkami tysięcy cennych obiektów to dosłownie „skarbnice”, gigantyczne materialne zasoby państwowe lub miejskie.
Da się zatem powiedzieć, że – paradoksalnie – możemy obserwować powrót do przeszłości. W dziejach kultury często to, co współczesne, budziło większe zainteresowanie. Skrajnym przypadkiem jest wykonawstwo muzyki. Długo grano przede wszystkim to, co aktualnie powstawało.
Bo nie było nagrań, które umożliwiały słuchanie muzyki dawnej. Muzyka to dobry przykład, ale na słynnych XIX-wiecznych paryskich Salonach także pokazywano wyłącznie bieżącą produkcję artystyczną. Tysiące zgromadzonych na nich obrazów i rzeźb przyciągało olbrzymią publikę. Na pewno była tam większa frekwencja niż w Luwrze. Salony dawały szerokiej publiczności możliwość kontaktu ze sztuką, tam się działo, tam były awantury i skandale, bo malarstwo było sztuką popularną. Dopiero kiedy twórczość współczesna zaczęła boleć i gryźć, szukano ukojenia w muzeach jako miejscach bezpiecznych, w których nic złego nas nie spotka.
Ważny jest jeszcze jeden czynnik: pojawienie się bardziej atrakcyjnych mediów zepchnęło sztuki wizualne do galeryjnej izolacji. To nowe media zbudowały kulturę popularną, którą dziś znamy. Sztuka poszła w kąt, broniąc się na sto sposobów, czasami – jak się okazało – bardzo skutecznie.
Tym bardziej że tacy twórcy jak Picasso bardzo szybko stali się ikonami popkultury. Mimo rozmaitych mitów o niezrozumieniu i odrzuceniu większość artystów, poczynając od impresjonistów, za życia osiągnęła ogromne uznane.
Impresjoniści to cas spécial. Oni są pierwszym przykładem genialnej akcji promocyjnej prowadzonej przez marszandów i galerzystów: zbudowania figury wielkiego artysty, w której ważnym elementem jest odrzucenie i niezrozumienie. Pielęgnuje się mit „trudnych początków”. Z tego doświadczenia do dzisiaj korzystają tacy ludzie jak Charles Saatchi. Co prawda dziś na poważnie nikt już nie mówi o skrajnej nędzy młodych twórców, ale dobrze jest, jeżeli przez rok-dwa się pomęczą, np. nie mają na metro. To zresztą mieści się w bardzo starych toposach biograficznych twórców; triumf musi być okupiony jakąś ofiarą. Najlepiej ofiarą krwi (obcięte ucho van Gogha), bo nie lubimy przecież gładkich karier. Artysta powinien pocierpieć.
Dyskusja wokół berlińskiego muzeum pokazuje też, że znaczna część sztuki XX wieku stała się istotnym elementem kanonu kultury. Tycjan, jak i Andy Warhol, obecnie są jego pełnoprawnymi częściami.
Andy Warhol Marilyn Monroe
Albo tylko Warhol. Wiem, że zwodnicze mogą być próby wczucia się w potrzeby artystyczne młodych pokoleń. Sądzę jednak, że dla nich Warhol jest czymś nieporównywalnie bardziej swojskim niż Tycjan. Sztuka XX wieku ofiarowuje rzeczy bardzo trudne, ale też łatwe i przyjemne. Warhola można przecież „czytać” na bardzo różne sposoby, także ten najprostszy: fajna złota Marilyn Monroe czy fajna srebrna Jacqueline Kennedy. To jest sztuka, która nie wpędza nas w niepewność czy nudę, a Tycjan – może niektórych oburzą te słowa – może. Sztuki współczesnej powstaje bardzo dużo i można z niej wybrać to, co każdy jest w stanie zaakceptować. Ona bowiem jest bliższa naszemu życiu.
Ogromny wpływ na gusta i upodobania miały organizowane w ostatnich dekadach wielkie wystawy. To one kumulują ogromną publiczność. Jednak teraz, poza wyjątkiem wielkich mistrzów, także w tym przypadku tłumy ściąga przede wszystkim twórczość, poczynając od impresjonistów po współczesność.
Ponieważ sztuka dawna wymaga znacznie większych kompetencji odbiorczych niż współczesna. Ta ostatnia per saldo jest łatwiejsza, bowiem przy wszystkich szokach awangardowych, jest to sztuka powstająca dla publiczności, a nie dla wąskiej dworskiej elity czy dla Kościoła. Nie wymaga znajomości ikonografii, traktatów filozoficznych, historycznych kontekstów etc. Nie trzeba zadawać sobie pytania, co artysta przedstawił na jakimś obrazie, dlaczego namalowane na nim osoby wykonują jakieś dramatyczne gesty, ktoś płacze, ktoś się sroży, a inny śmieje. Rozumiem zatem, że ludzie wybierają impresjonistów, którzy malują słoneczne pejzaże i apetyczne gryzetki, a nie sztukę dawną.
Czy w Polsce Tycjan także przegrywa z Warholem?
Titian (Tycjan): Danaë, 1553 (El Prado, Madrid)
W rozsyłanym po Polsce apelu w obronie dawnego kształtu Gemäldegalerie było napisane, że sprawa może nam się wydawać daleka – mamy swoje własne problemy – ale przecież jesteśmy Europejczykami. Zatem to jest nasza wspólna sprawa. To prawda, ale cała ta dyskusja pokazuje, że jesteśmy młodszymi Europejczykami. U nas z wielu przyczyn tego rodzaju sprawa by nie zaistniała. Nie mamy Tycjana ani żadnych wielkich zbiorów europejskiej sztuki dawnej. Nie mamy też i nie będziemy mieli żadnej kanonicznej ekspozycji sztuki XX wieku, która wykroczy poza polskie podwórko. Nie dlatego, że tej sztuki nie ma na rynku. Wciąż można nabyć dzieła nawet największych jak Picasso, Pollock czy Warhol, ale ceny stanowią dla nas nieprzekraczalną barierę. Musimy się z tym pogodzić. Nie mamy też takich prywatnych zbiorów jak Pietzscha, bo w Polsce nikogo nie było stać na zbudowanie kanonicznej kolekcji wielkich mistrzów nowoczesności.
Ale to nie jedyny powód.
Tak. Niedawno pewien młody dziennikarz poprosił mnie o rozmowę o sztuce najnowszej. Byłam zaskoczona jego konserwatyzmem. Padały pytania: dlaczego to wszystko jest takie dziwne, ludzie wchodzą do galerii i niczego nie rozumieją. To uświadamia, że żyjemy w wąskim kręgu ludzi, których nawet nie wiem, jak określić. Art world z przyległościami?
Jednak nie ograniczałabym się jedynie do przypadku sztuki współczesnej. Moim zdaniem przyczyna jest głębsza. U nas w ogóle nie ma lubownictwa sztuki: ani dawnej, ani nowoczesnej, ani współczesnej. Z powodów historycznych. Po pierwsze, w polskiej kulturze słowo zawsze było ważniejsze niż obraz. Patrząc zaś historycznie – kultura staropolska była kulturą zbytku, pięknego przedmiotu, a nie sztuk przedstawiających. Malarstwo zawsze było czymś poślednim i służebnym: święte obrazy, konterfekty przodków albo bezwstydne Wenusy. Dominowały importy: dzieł albo artystów.
Ową pośledniość pogłębił romantyzm. Znacząca jest wypowiedz Adama Mickiewicza z wykładów paryskich, który przekonywał, że Słowianie nie potrzebują obrazów. Wystarcza im potężna wyobraźnia. Lud potrafi wyroić sobie rzeczy nieporównanie wspanialsze niż wszystko to, co daje się zmaterializować i zwizualizować, jakieś posągi czy malatury. Dopiero w połowie XIX wieku, za sprawą Juliana Klaczki, mamy wielki spór o to, czy Polacy potrzebują sztuki i czy w ogóle są do niej predysponowani. „Mieczem i krzyżem zwyciężała Polska do wieków, nie pędzlem i dłutem” – pisał Klaczko. Pierwsza i bardzo interesująca kontrowersja, bo zabierali w niej głos wszyscy wielcy, jak Norwid i Kraszewski
I przychodzi Matejko. Obrazy zostają docenione.
Stańczyk - Jan Matejko
One mogą nam się nie podobać, ale to za sprawą Matejki nastąpiło zrównanie malarstwa ze sztuką słowa, nadanie mu rangi sztuki „wieszczej”. Następne pokolenia pomstowały na twórcę „Rejtana”, często w bardzo brutalnych słowach, ale ciągnęły z tej zmiany profity.
Mamy dziś dziennikarza, który jest przerażony sztuką współczesną, ale też to ona, również w Polsce, wzbudza dziś największe zainteresowanie. Zobaczmy, o czym piszą gazety.
Ponieważ najlepsze instytucje pokazujące sztukę współczesną, jak Zamek Ujazdowski, Zachęta, białostocka Galeria Arsenał czy BWA w Zielonej Górze, bardzo świadomie kształcą swoją publiczność, która przede wszystkim jest publicznością młodą. Ta zmiana pokoleniowa jest bardzo istotna. Proszę spojrzeć na oglądających wystawy w warszawskim Zamku Królewskim i w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. To dwa kompletnie różne obiegi. Ale podobnie jest w Paryżu. Na piękne, wysmakowane wystawy sztuki dawnej w Muzeum Luksemburskim chodzą starsi, eleganccy państwo. Młodzieżowa publiczność jest w Centre Pompidou.
Zmiany pokoleniowe sprawiają, że frekwencja instytucji zajmujących się sztuką nową stale rośnie.
Otwarta przed 12 laty londyńska Tate Modern ma obecnie wielomilionową roczną frekwencje i szykuje nowe przestrzenie wystawiennicze (ale wciąż nie dogoniła Luwru). Wiele zależy od zbiorów i sposobu ich prezentacji, ale także promocji i reklamy. Wiedzą to zarówno wielkie instytucje, jak i sponsorzy. Ci ostatni dostrzegli proces przenoszenia zainteresowania ze sztuki dawnej na współczesną. Przy czym, wracając do casusu Polski, nasze zapóźnienie w percepcji sztuki współczesnej bywa często wiązane z brakiem muzeów jej poświęconych.
To prawda. Nowe muzea w Krakowie, Warszawie czy we Wrocławiu próbują nadgonić te zaległości. Jednak zobaczmy, co się dzieje na stałych ekspozycjach muzealnych dawnej sztuki, zwłaszcza europejskiej. Tam nie ma nikogo. Uproszczeniem jest zatem mówienie, że szersza publiczność w Polsce nie jest gotowa na spotkanie ze sztuką współczesną. My w ogóle nie jesteśmy przygotowani do spotkania ze sztuką, obojętnie, czy są to obrazy mistrzów niderlandzkich XV wieku, czy drastyczne współczesne instalacje.
Jest jeszcze jeden aspekt tego zwrotu ku nowoczesności: rynek sztuki. Oczywiście, dzieła największych dawnych mistrzów bardzo rzadko trafią do sprzedaży, ale ceny, jakie osiągają dzieła współczesne, często są nieporównywalne z tymi, za jakie oferowane jest dobre malarstwo XVII czy XVIII wieku.
Tak, ale są to ceny wielkich klasyków XX wieku albo Damiena Hirsta, które są przede wszystkim wynikiem manipulacji bardzo utalentowanego galerzysty.
Paradoksalnie, Polska może być bardzo dobrym przykładem zachodzących w tej sferze zmian. Na początku lat 90. – kiedy tworzył się u nas rynek sztuki – dominowała sztuka polska końca XIX wieku. Później, głównie za sprawą Wojciecha Fibaka, pojawili się artyści związani z École de Paris. Dlaczego? Bo wyczerpywały się możliwości pozyskiwania dobrych obrazów z okresu Młodej Polski. Należy pamiętać, że zasoby artystyczne polskiej sztuki są bardzo skąpe.
Obecnie zdarza się, że na aukcji ktoś sprzedaje dobry obraz Malczewskiego czy innego wybitnego twórcy z tamtego okresu, ale to są wyjątki. Masa prac, które dziś trafiają na rynek, to piąty garnitur. Popyt jest, ale nie ma czego sprzedawać. W tej sytuacji domy aukcyjne zaczęły, początkowo nieśmiało, sięgać po sztukę współczesną albo pochodzącą z drugiej połowy XX wieku.
Pojawiło się też młode pokolenie, nazwijmy je „korporacyjne”, które wie, co powinno wisieć w jego apartamencie na strzeżonym osiedlu. Na pewno nie Wojciech Kossak. Wilhelm Sasnal jest dla niego za drogi. Ale inni, współcześni jemu artyści, są już w zasięgu ich kieszeni. Młodzi twórcy też to znakomicie wiedzą. Następuje zatem produkcja „nowoczesnych” obrazów nad kanapę (nie mam nic przeciwko ich malowaniu!). To także wskaźnik zmieniających się gustów.
Jednak wszystkie te zmiany to za mało. Muszą się zmienić postawy rządzących. Oni zaś nie doceniają – w przypadku sztuki dawnej – jej roli w budowaniu, nadal, tożsamości narodowej i poczucia przynależności do historycznej wspólnoty. To przecież historia sztuki stworzyła pojęcie dziedzictwa narodowego, którego polityczne znaczenie jest chyba oczywiste. Nie doceniają też – mimo upodobania do spotów i billboardów – potęgi wizerunku, tego jak można ludźmi manipulować poprzez obraz. Sztuka współczesna może zaś pomóc w radzeniu sobie z takimi manipulacjami. Nie tylko odbija świat współczesny, także wskazuje, jak się w nim odnaleźć.
Maria Poprzęcka (ur. 1942) jest historykiem sztuki. Profesor w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego. Felietonistka „Dwutygodnika”. Ostatnio opublikowała książkę „Uczta bogiń. Kobiety, sztuka i życie” (2012).
http://tygodnik.onet.pl/33,0,78375,1,artykul.html
CytatNie mamy skarbu. To nasza katastrofa narodowa
Jakie są najcenniejsza polskie dzieła sztuki? Takie, które mogłyby wzbudzać zazdrość innych narodów? Co znajduje się na liście polskich skarbów? "Skarby to budynki, przedmioty, wizerunki, a także miejsca i krajobrazy, które z racji swego historycznego znaczenia dla narodowej tożsamości oraz płynącej z nich mocy symbolicznej, wreszcie artyzmu wykonania - określamy jako bezcenne. Często olśniewają bogactwem, ale bywają też niepozorne, jak szczątki świętych, dla których złote relikwiarze są zaledwie oprawą" – pisze prof. Maria Poprzęcka, autorka publikacji "55 skarbów Polski".
– To, co mamy, jest dziełem przypadku, są to rzeczy, którym udało się przetrwać dziejowe zawieruchy, ale i nasze zaniedbania i zaniechania – przypomniała prof. Poprzęcka, omawiając tytułowe skarby (55 jest tu liczbą znaczącą – wspomniany album powstał na 55-lecie Wydawnictwa Arkady). Smutnym efektem owych czynników zewnętrznych i – właśnie – zaniedbań samych Polaków jest to, że nie mamy klejnotów koronnych. – Jest to jedna z naszych katastrof narodowych, nie tylko wynikająca z wojen. Ma ona przyczyny ustrojowe, głęboko sięgające w przeszłość – mówiła rozmówczyni Hanny Marii Gizy.
Na szczęście jesteśmy w Polsce posiadaczami innych bezcennych skarbów. Wśród nich znajdują się choćby narodowe świętości (włócznia świętego Maurycego, Drzwi Gnieźnieńskie, wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej) czy też przedmioty sakralne związane z różnymi wyznaniami współtworzącymi wielokulturową Rzeczpospolitą.
Dlaczego znaczące w historii sztuki obrazy nie są jednocześnie wizerunkami cudownymi? Skąd na liście skarbów Polski znalazł się wizerunek Jana Pawła II utworzony z... brazylijskich żołnierzy? Zapraszamy do wysłuchania rozmowy.
http://www.polskieradio.p...strofa-narodowa
CytatDla tych, do których przemawiają obrazy
Malarstwo nie jest tematem, którym chętnie zajmują się współczesne media. Jeśli telewizyjny czy prasowy odbiorca spotyka materiał o jakimś malowidle, wiąże się to najczęściej z czymś sensacyjnym (choćby z metaforyczną wiadomością o unicestwieniu najsłynniejszego obrazu świata…). – Kradzież, zniszczenie, gigantyczna cena. To pomaga sztuce przedrzeć się na pierwsze strony gazet – mówiła dr Grażyna Bastek, historyk sztuki znana słuchaczom Dwójki z cyklu "Jest taki obraz". W dyskusji, w której uczestniczyli również: prof. Maria Poprzęcka oraz prowadzący "Sezon na Dwójkę" Michał Montowski, rozmawiano o tym, jak popularyzować sztukę, jak mówić o obrazach, jak uczyć się je oglądać.
- Uważam, że upowszechnianie sztuki, wychodzenie ze swoich uniwersyteckich katedr, docieranie do publiczności, która czasem wcale na nas nie czeka to społeczny obowiązek uczonych - podkreślła prof. Poprzęcka.
http://www.polskieradio.p...uz-nie-istnieje
"W sztuce może być coś dobrze zrobione albo źle, nic więcej." Stanisław Lem
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Theme created by opiszon, powered with Bootstrap and VanillaJS.
Strona używa plików cookie. Jeśli nie zgadzasz się na to, zablokuj możliwość korzystania z cookie w swojej przeglądarce.
my.pentax.org.pl