M.W  Dołączył: 20 Sie 2008
[fotografowie] Adam Pańczuk
Cytat

http://adampanczuk.pl/

Adam Pańczuk (ur. 1978) - fotograf. Jego książka "Karczeby " została uznana przez jury 71. konkursu Pictures of the Year International za najlepszą książkę fotograficzną roku 2013. W 2011 r. zdobył pierwsze miejsce w Grand Press Photo za reportaż w kategorii ludzie, a w 2009 r. pierwsze honorowe wyróżnienie w Magnum Expression Award

Twoja koleżanka z kolektywu Sputnik Photos Agnieszka Rayss zrobiła kilka lat temu portrety weterankom Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Twój nowy projekt to coś podobnego?

To część większego projektu Sputnika - "Stracone terytoria " - który realizujemy w byłych republikach Związku Radzieckiego. Fotografuję weteranów wojen, które przez lata toczyły się na Kaukazie. Nie robię portretów ludziom, tylko miejscom, w których żyją, co nie znaczy, że ludzi zupełnie na tych zdjęciach nie ma. Od początku chodziło mi o weteranów, którzy są inwalidami. Wyobrażałem sobie, że jak ktoś nie ma rąk i nóg, to większość życia spędza w pokoju. Chciałem sfotografować to, co ludzie widzą, leżąc całe dnie w łóżku, wysłuchać opowieści o ich życiu przed konfliktem. Pokazać, co im po tej wojnie zostało, jaki widok na świat dzisiaj mają. Myślałem, że w większości będą to zdjęcia sufitów i okien, że na taki obraz skazani są do końca życia.

A nie są?

Na szczęście rzeczywistość po raz kolejny mnie zaskoczyła. Okazało się, że oni nieźle sobie radzą, jest w nich niesamowita siła. Moja koncepcja legła w gruzach, kiedy poznałem Timura. 23 lata temu, jako 26-latek, na jednej z wojen w Abchazji stracił obie nogi i obie ręce . Kiedy do niego zadzwoniłem, zapytał, gdzie się zatrzymałem, i zaproponował, że następnego dnia podjedzie po mnie po pracy. Przyjechał. Na jednej ręce miał protezę, druga to kikut. W którymś momencie zdjął tę protezę i powiedział: "Patrz, bez protez też się da!". Przyznał mi potem, że gdyby nie miał córki, wyskoczyłby z okna w szpitalu po operacji. Miał nawet taki moment, gdy powtarzał, że mu gorąco, aby tylko otworzyli okno. Już miał skakać, kiedy pomyślał, że nie będzie komu jego córki do ślubu poprowadzić. O syna się tak nie martwił, uważał, że on by sobie poradził. Ale tego, że nie byłoby go na ślubie córki, nie potrafił sobie wyobrazić.

Nie sufity, co w takim razie fotografowałeś?

Najczęściej różne detale z życia moich bohaterów: tatuaże, które powstają na wojnie, obraz w bajkowych kolorach namalowany przez mężczyznę, którego poznałem w szpitalu dla weteranów. Jest na nim on, grób jego żony, w tle wojna. Chciałem, by to było jak najmniej dosłowne, bez epatowania tym, że oni są kalekami. Czasami specjalnie prosiłem, żeby usiedli w taki sposób, by kalectwa nie było widać.

Ile razy byłeś już w Gruzji?

Dotąd trzy, wyjeżdżałem na dwa-trzy tygodnie, ale zdjęcia zacząłem robić dopiero podczas ostatniego wyjazdu. Najpierw chciałem dobrze się rozejrzeć, zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Jak to jest, że ktoś, kto w jednej chwili kopie fundamenty pod garaż, kiedy przychodzi do niego sąsiad i mówi, że idzie na wojnę, zamienia szpadel na karabin i idzie z nim. A te fundamenty do dziś są niepostawione.

I co zobaczyłeś?

Że w życiu mieszkańców Kaukazu wojna jest stale obecna, ostatnia skończyła się przecież zaledwie kilka lat temu, w 2008 roku. Dla nich to jest oczywiste - atakują twój kraj to tak, jakby atakowali twoją matkę. Nie odwracasz wzroku, bo to zło i tak do ciebie przyjdzie. Idziesz i walczysz. Zobaczyłem też zderzenie bardzo silnego utożsamiania się tych ludzi z własnym krajem, z tym, jak traktują ich jego władze. Wygląda to tak, że wojna się kończy, a o nich się zapomina. Od rządu dostają jedynie minimalne świadczenia, żyją poniżej minimum socjalnego. Dla ojczyzny poświęcają swoje zdrowie, ryzykują życie, a potem nie są już zdolni do pracy, założenia rodziny, zostają bez pieniędzy.

Czyli nikt ich nie hołubi?

Co im z tego, że raz do roku wezmą udział w jakimś marszu czy pogadance, kiedy na co dzień borykają się z tym, jak i za co przeżyć kolejny tydzień? Bo czasem nawet na chleb im brakuje. Oni mają problemy, o których zdrowi ludzie w ogóle nie myślą. To są czasem podstawowe sprawy, np. gumy, które trzeba zakładać na końcówkę kuli. Jeden pan powiedział mi, że zużywa ich od pięciu do siedmiu na miesiąc, bo szybko się ścierają. Wyliczył, że jedna kosztuje 1,50 dol., a on dostaje 100 dol. renty miesięcznie, czyli około 10 dol. idzie tylko na te gumy. Mimo to oni sobie radzą. Malchaz, który podczas wojny w Abchazji stracił obie nogi, żeby kupić solidne niemieckie protezy, sprzedał dom. Te, które weterani dostają od państwa, są słabej jakości. Teraz co prawda pomieszkuje u siostry, ale ma porządne nogi.

Spotkałem tylko jednego weterana, któremu wiodło się lepiej. Jemu podczas wojny abchaskiej urwało obie nogi. Nie chciał, żeby kalectwo zdeterminowało jego życie, poszedł więc na studia prawnicze i został adwokatem.

Udało ci się zrozumieć, czym dla nich jest wojna?

Dobrze oddaje to historia chłopaka, którego poznałem w Tbilisi. Mamuka nie jest inwalidą, jest w moim wieku - rocznik 1978. Jego ojciec za czasów ZSRR był generałem w sowieckiej armii, a potem przeszedł do armii gruzińskiej. Kiedy Mamuka miał 14 lat, ojciec zabrał go na wojnę do Abchazji. Któregoś razu zostali okrążeni przez jakichś 300 Abchazów. Ich było ze 30, mimo to jego ojciec wydał rozkaz zbombardowania terenu, czyli także zabicia swoich. Policzył, że ich straty będą o wiele mniejsze niż Abchazów. Mniej więcej połowa Gruzinów przeżyła, a ci, którzy zginęli, mają dziś w Tbilisi ulice nazwane na ich cześć. Jego ojciec jest dumny z tego, że są bohaterami. Mówi, że co prawda nie żyją, ale mają za to swoje nazwy ulic. Syn walczy teraz na Ukrainie. Śledzę jego losy na Facebooku, gdzie relacjonuje, co się tam dzieje. W domu zostawił żonę i dziecko niewiele starsze od mojego półtorarocznego syna.

Trudno ci sobie wyobrazić, co musiałoby się stać, abyś ty zostawił żonę, synka i poszedł na wojnę?

Bardzo, szczególnie kiedy masz świadomość, że nic od ciebie nie zależy, że jesteś tylko pionkiem w gierce, którą rozgrywają politycy. Oni na szali stawiają swoje życie, a ktoś na ich wschodnich romantycznych duszach wojowników robi biznes. Ale przecież nie wiem, jaki bym był, gdybym tam wyrósł. System i kultura, w której oni się wychowali, do te go zachęcają. Tam nie zobaczysz chłopaka z kolczykiem w uchu, żadnych uniseksów, tam wciąż panuje kult macho. Tamtejsi mężczyźni to właśnie wojownicy. Na Kaukazie nadal pokutuje przeświadczenie, że Rosja to zło, więc jeśli możesz dokopać temu złu, to korzystasz. Mamuka pokazał mi zdjęcia, które zrobił w Gori w 2008 r., żebym zobaczył, jak wyglądało miasto po przejściu rosyjskich żołnierzy. Zrobił je, jeszcze zanim cokolwiek posprzątano. Obejrzałem je tylko raz, były tak wstrząsające, że żaden opis tego nie odda. Rosjanie podpalali za sobą ciała, chyba po to, żeby nie można było zidentyfikować zwłok. Mamuka kazał mi te zdjęcia ze sobą zabrać, powiedział, że może kiedyś użyję ich w jakimś projekcie.

Użyjesz?

Nie sądzę, by ktokolwiek chciał to opublikować czy pokazać. One są naprawdę drastyczne. Niby wszyscy wiemy, jak wygląda wojna, ale gdy się patrzy na takie zdjęcia, okazuje się, że nic nie wiemy.

Co masz na myśli?

Dla mnie najlepszy obraz przedstawiający, czym jest wojna, to opis z "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" Swietłany Aleksijewicz, w którym mieszkańcy białoruskiej wsi uciekają przed Niemcami przez bagna. Nagle słyszą niemieckie psy, wtedy noworodek, który jest z nimi, zaczyna głośno płakać. Nie ma czasu na zastanowienie się - albo oni, albo dziecko - wkładają je pod wodę. To nie pasuje do wciąż żywego w Rosji czy na Białorusi mitu drugiej wojny światowej jako przygody i jej bohaterów. My zresztą też mamy takie obrazki, choćby w takich filmach, jak "Czterej pancerni i pies".

Twoi bohaterowie mówili, że żałują pójścia na wojnę? Że skusiły ich takie obrazki, a rzeczywistość okazała się zupełnie inna?

Nie. Myślę, że mieli świadomość, czym jest wojna, nie infantylizowali jej, ale nie potrafili postąpić inaczej. Nie mogli odwrócić wzroku. Żaden z kalekich mężczyzn, których poznałem, nie żałował pójścia na wojnę. Mówili, że teraz też by poszli. A dzisiaj są tak samo zdeterminowani, żeby żyć normalnie, jak wcześniej byli, żeby walczyć.

Zastanawiałeś się, dlaczego tak cię ciągnie na Wschód?

Moja rodzina pochodzi znad Bugu, ludzie z tych rejonów nazywali siebie tutejszymi. Wychowałem się w Białej Podlaskiej. Niedawno zmarła moja babcia, która mieszkała w jednej z tamtejszych wsi, w Okczynie. Spędziłem tam kawał dzieciństwa. Babcia przed śmiercią, kiedy był z nią już słaby kontakt, nie mówiła po polsku, tylko właśnie po tutejszemu, czyli mieszanką polskiego i białoruskiego. Gwarą rozmawiała też z dziadkiem. Ja to rozumiałem, znam pojedyncze słowa, ale mówić nie potrafię.

To także kwestia mentalności, która na Wschodzie wciąż jest inna niż na Zachodzie. Jak wróciłem w grudniu z dwutygodniowego pobytu w Hamburgu, czułem się chory, zmęczony. Na wschód od polskiej granicy czuję się bardziej u siebie, zawsze stamtąd wracam podbudowany. Myślę, że chodzi o wspólne korzenie, podobny kontekst kulturowy. Właśnie wróciłem z Łotwy i Estonii, gdzie robię kolejny projekt. Tam, jeśli masz dom rodzinny, z którym jesteś związany, bo mieszkali w nim twoi dziadkowie, rodzice, aż w końcu ty sam, to nawet jeśli jesteś biedny i brakuje ci pieniędzy, nie sprzedasz go. Bo on ma wartość ponadmaterialną, duchową, jest częścią ciebie. Pani, która pracuje w holenderskiej fundacji pomagającej biednym ze wschodu Europy, opowiadała mi, że Holendrzy nie rozumieją, dlaczego mają pomagać ludziom, którzy przecież mają domy i mogliby je spieniężyć. To się im nie mieści w głowie. Co to za bieda? Myślę, że my to wciąż rozumiemy, u nas jednak jeszcze nie wszystko jest na sprzedaż. To widać też w moim wcześniejszym projekcie, który był związany z ziemią i przywiązaniem do niej.

Mówisz o "Karczebach "?

Tak, karczeb to właśnie trudny do usunięcia korzeń, który zostaje w ziemi po ścięciu drzewa. Ten projekt zbiegł się w czasie ze śmiercią mojego dziadka. Pogrzeb odbył się w prawosławnym obrządku, w cerkwi unickiej. Odprawiał go znający naszą rodzinę od 30 lat ojciec Roman Piętka. Powiedział, że dziadek przez całe życie oswajał ziemię, by po śmierci do niej wrócić. Cmentarz leży tuż obok działki dziadka. Dla mnie były to ważne słowa. Starałem się pokazać na zdjęciach wieś jako miejsce, gdzie ludzie są bardzo silnie związani z ziemią, na której żyją. Tam człowiek stanowi część natury, a po śmierci jest zakopywany w ziemi, którą później opiekują się jego dzieci. W ludziach, których tam spotkałem - fotografowałem we wsi Lubenka na Lubelszczyźnie - panuje duży ład. Oni nie mają przeświadczenia, że są gorsi, bo są ze wsi. Ziemia daje im poczucie godności i przynależności, silnego umocowania w jednym miejscu. Kiedy wyprowadzasz się ze wsi, tracisz ten związek z miejscem. Podobnie, gdy sprzedajesz swój rodzinny dom. Odcinasz się od korzeni, a dopiero z czasem zapuszczasz małe korzonki gdzie indziej.


Ty je zapuszczasz w Warszawie. Nie kusi cię, żeby na stałe wrócić w rodzinne strony?

Wiem, że gdyby wszystko się waliło, mam dokąd wrócić. To mi wystarcza i daje poczucie bezpieczeństwa. Na razie jednak, choćby ze względów zawodowych, w stolicy czuję się lepiej. Ale wschodnią granicę przekraczam co najmniej kilka razy w roku.
Anna Maziuk
 

TM_Mich  Dołączył: 08 Wrz 2009
Znam. Śledzę. Prezentował się w "Kraina Bugu"
 

pszczołowaty  Dołączył: 07 Gru 2009
Chciałem kupić " Karczeby" ale chyba nierealne :-?

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach