M.W  Dołączył: 20 Sie 2008
[fotografowie] Simon Roberts
Cytat

https://www.simoncroberts.com/

Fotograficzny projekt (We English? ) Simona Robertsa , ale bez znaku zapytania, to prawdziwa pastoralna symfonia sielskich przeważnie krajobrazów. (My) Anglicy występują tutaj w swoim czasie wolnym: spacerują, biesiadują, polują, biegają, plażują, jeżdżą na rowerach, latają na paralotniach, chodzą po górskich szlakach, a wszystko to odbywa się w scenografii łagodnego pejzażu, w zielonej przestrzeni łąk, pól, lasów i parków, gdzie jedyną nieco bardziej drapieżną scenerią, są rejony Lake District w Cumbrii. Jak się należy domyślać (My) Anglicy są najczęściej białymi przedstawicielami klasy średniej lub (rzadziej) proletariatu.

W autorskim komentarzu do swojego przedsięwzięcia Roberts pisze, że po zrealizowaniu w latach 2004-05 projektu Motherland (Рοдина), który za swój temat miał obszar Rosji, zaczął zastanawiać się nad pojęciem „angielskości”: czym jest dla niego ten termin i gdzie w Wielkiej Brytanii, można znaleźć typowo „angielskie” miejsca. Przez dwa lata więc (2007-08), podróżował swoim camperem po kraju i fotografował wielkoformatowym aparatem 4x5 ”. Efektem tej dwuletniej pracy jest wydany w 2009 album zawierający 56 fotografii.

Przyznam szczerze, że książki tak reakcyjnej pod względem wizualnym, ale i też politycznym, dawno nie oglądałem. W jakimś sensie album Robertsa, to angielski odpowiednik naszej bogoojczyźnianej fotografii krajobrazowo-pielgrzymkowej spod znaku Adam Bujaka, Stanisława Markowskiego czy Krzysztofa Hejke. W pewnym sensie tylko, bowiem oglądając perfekcyjnie skonstruowane kadry angielskiego fotografa, widzimy w ich tle opatrzenie z holenderskim malarstwem pejzażowym lub późniejszym nieco angielskim (np. Johna Constable’a), ale i też dała tu wyraźnie znać o sobie uważna lektura albumu Heimat Petera Białobrzewskiego (chyba się nie mylę w tym względzie?). W przypadku trzech wymienionych przeze mnie polskich quasi-odpowiedników gatunkowych, trudno jest mówić o wizualnej erudycji…

Przeglądając pięknie wydana książkę Simona Robertsa w Galerii Camelot (gdzie w ramach Miesiąca Fotografii zorganizowano wydarzenie pt. Aktualizacja. UK, fotografia w Wielkiej Brytanii po roku 2000), pomyślałem o dwóch rzeczach. Po pierwsze, ponieważ rzeczony album (inne zresztą też) przykręcony był śrubami do blatu, pomyślałem sobie, że filmowe pomysły Stanisława Barei są nieśmiertelne (vide scena w barze mlecznym w Misiu). Po drugie (a w zasadzie, to po pierwsze), doceniłem po raz kolejny odwagę Johna Daviesa, w nadaniu swojej książce, pokazującej przemysłowe i zurbanizowane regiony Wielkiej Brytanii, tytułu British Landscape.

Jaka więc jest ta współczesna „angielskość” w wersji Simona Robertsa ? Z katalogu wizualnych mitów narodowych, wybrał on głównie zielony kolor i pastoralną estetykę (na jego wiejskich zdjęciach odczuć można jedynie brak ufryzowanych owieczek ze wstążkami w sierści i włościan jedzących ciastka). Jednak w postkolonialnej, postindustrialnej, zlaicyzowanej i przede wszystkim mocno zurbanizowanej Wielkiej Brytanii, obszary takie, współcześnie znaleźć można głównie na terenie rezerwatów przyrody lub parków narodowych... Nazwa ostatniego z wymienionych miejsc – rozumiana np. całkiem dosłownie -wydaje się być w tym kontekście, jak najbardziej adekwatna (pierwszego właściwie też). Wojtek Wilczyk

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach