Jako, że ominęło mnie ostatnie 10 Photokin i pewnie tyleż PMA, a targi Polagra to jednak nie to... polazłem na coroczny odpust fotograficzny - PhotoPlusExpo, organizowany w największej remizie w niewielkiej miejscowości w USA - NY. Miałem dwa cele: nawiązać znajomość z kadyszką oraz wybadać nastroje panujące wśród wyznawców konkurencyjnych religii.
Na wrażenia z macania kadyszki zapraszam do działu "Korpusy"... czy jakoś tak.
Tu będzie o podglądaniu, co robili inni.
Wprost z furmanki udałem się do naszej świątyni, złożyć hołd i pomodlić się za System.
A później ruszyłem w wioskę...
Zacznijmy od największej sekty, Canonistów, zwanych też w USA najzwyczajniej Rebeliantami. Muszę przyznać, że przygotowali się do odpustu rewelacyjnie. Wykupili najlepsze miejsca - tuż przy sklepie wielobranżowym, między pocztą a kościołem. Nic dziwnego zatem, że nieprzebrane tłumy kłębiły się wokół ich straganów...
Grube tysiące dolarów zwisały z niejednej szyi obecnego tam Rolnika-Rebelianta. Przybyli oni głównie po to, żeby sprawdzić, jak będą pasować im inne tysiące dolarów, ukryte sprytnie między innymi w słoikach po ogórkach.
W tym samym czasie, druga sekta znajdująca się w kręgu naszych zainteresowań - Nikonicy - realizowali swój genialny plan zwerbowania jak największej ilości nowych członków. Z zaufanych źródeł wiadomo, że kluczowym elementem, decydującym o sukcesie całej akcji, miały być żółte siatki, do pobrania za darmo przy wejściu. Główny czarownik Nikonistów, Rock Kenwell, rzucił na owe siatki czar, dzięki któremu każdy posiadacz niewinnie wyglądającej żółtej reklamówki stawał się istotą bezwolną, posłuszną jednynie rozkazom Kenwella. Jednego Kenwell nie przewidział... sztuka maskowania się jest sztuką trudną...
W międzyczasie jeden ze starszyzny Rebeliantów mamił gawiedź pokazem fotografowania córki sołtysa. Użyto do tego celu całej zgromadzonej we wsi elektryczności, oraz parasolek zabranym dwóm przypadkowym staruszkom wychodzącym z kościoła.
Sytuacja wymknęła się spod kontroli, gdy zmęczoną modelkę zastąpił szwagier kierownika PGRu, pan Wiesław. Zniesmaczony zamieszkami przy straganie Canonistów, przemknąłem cicho obok budek Fujaków i Jabcoków.
Jak nietrudno zauważyć, żólta reklamówkowa powódź zaczęła stanowić realne zagrożenie dla otoczenia. Nie dość, że stan alarmowy został już dawno przekroczony o jakieś 77mm, to dodatkowo w ruch poszły wyrzutnie stojak-stojak, oraz zmobilizowano kilka szwadronów GorillaPodów.
Zmyliłem nieco wroga, złapałem oddech i udałem się złożyć kwiatki w miejscu, gdzie całkiem niedawno zginęły księżniczka Minolta i jej przyrodnia siostra, Konica.
Dranie z zółtymi siatami mieli znicze z zeszłego roku...
Myślałem, że bardziej pusto, niż na grobie księżniczek już być nie może, a jednak okrutnie się myliłem. Wszyscy pracownicy sklepu osiedlowego B&H Photo-Video poszli na koncert Black Sabbath.
Mimo, że na powyższym obrazku jest Black i jest Sabbath, to jest to zwyczajna zmyła - koncert odbył się w gminnej klubokawiarni. Szpieg z reklamówką został zneutralizowany dwa łany pszenicy dalej.
Ja minąłem kilka rozwieszonych na płotach prac miejscowych chłopów
i udałem się jeszcze raz do Canonistów, tym razem do stodoły, gdzie prezentowano najnowsze maszyny rolnicze, barwiące papier na różne kolory.
Tam zdarzył się niemiły incydent, jednemu z tych od Kenwella wciągnęło siatkę w tryby Canonistycznej maszyny i doszło do małej przepychanki. Ja zwiałem do naszych - okazało się, że i tam znalazły się czarne, tzn. żółte owce.
Szepnąłem słówko komu trzeba, zawołaliśmy posiłki z Manfrotto i przepędziliśmy intruzów. Jestem pewien, że markę Pentax zapamiętają na całe życie - upewnił mnie w tym poniższy widok, reklamówka porzucona byle jak, w widocznym pośpiechu...
Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, można już było usiąść i odpocząć przy małym co-nieco...
Nowy Jork, 5 listopada 2006