marfalc  Dołączył: 08 Sty 2010
3/ :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :-B :-B :-B :-B
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
- Kadzyszek, słucham!
- Cześć inspektorze, dyżurny mówi. Podskoczysz na jeden adresik?
- Zabójstwo?
- Nie… W zasadzie interwencja…
- Czy wyście powariowali wszyscy?! Gdzie są dzielnicowi, prewencja, dochodzeniówka?! Wszystko my mamy robić?
- Nie unoś się, inspektorze… Wszystko, co się ruszało, pojechało obstawiać tę imprezę w…
- No przecież to w zeszłym miesiącu było? Co wy mi tu pie…
- No bo to teraz co miesiąc jest… No co ja poradzę, inspektorze?!
- Urwał nać!… No dobra. Gdzie to jest?
- Ulica Piętnastego PPD numer 12, mieszkania 4…
- Jeezuuu, mieszkam tu tyle lat i o takiej ulicy nie słyszałem…
- Niszowa dzielnica szefie… Jest tam już ktoś z dochodzeniówki, kto się ostał, ale potrzebuje wsparcia…
- Dobra, jak tam dojadę?
- Aleją Wytrwałości do końca, w lewo w Bojowników AEFu, potem jest taki zapuszczony parczek, Gwiazdkowe Uroczysko, wiesz gdzie?
- Kojarzę, mieliśmy tam kiedyś całą serię trupów, sprawa o pseudonimie SDM…
-...no, to przejechać po przekątnej alejką przez parczek i tam już jest to PPD. Dwa bloki wszystkiego, trafisz na pewno…
- Zrozumiałem, udaję się. Bez odbioru.
Inspektor Kadyszek wcisnął przycisk uruchamiający wbudowane w zderzaki jego nieoznakowanego passata pulsujące niebieskie diody i syrenę. „Przynajmniej nie będę stał w tych pieprzonych korkach” pomyślał i ruszył w kierunku Alei Wytrwałości. Kilkanaście minut później, pokonawszy dziwną, jakby z poprzedniego wieku przeniesioną, porośniętą rozłożystymi platanami ulicę Bojowników AEFu wjechał w zapuszczony park, z którym wiązały się dość makabryczne wspomnienia z samych początków pracy Kadyszka w policji. Dwa lata po tym, jak oficjalnie rozwiązano grupę RICOH, a Stefan rozpoczął karierę policjanta, to właśnie w okolicach tego zielonego zakątka znaleziono kilka zmasakrowanych ciał w sprawie, której ktoś nadał nic już dziś niemówiący kryptonim SDM. Kadyszek wciąż pamiętał sporo szczegółów, ale nie mógł sobie przypomnieć, by przewinęła się nazwa ulicy XV PPD. Uliczka jednak tam była, dokładnie po przekątnej wjazdu do parku, jak mówił dyżurny. Krótka i ślepa, ulica była ograniczona po obu stronach niewysokimi blokami mieszkalnymi. Wyglądały na wybudowane przed kilku laty, zapewne przez jakiegoś mocno efemerycznego dewelopera, z tych, co to stawiają dwie – trzy takie inwestycje, a potem znikają z pieniędzmi klientów na kolejną. „To wyjaśnia, dlaczego nigdy o tym przez Boga zapomnianym miejscu nie słyszałem… Wtedy tego tu jeszcze nie było” - pomyślał policjant.
Przed jednym z apartamentowców stał policyjny radiowóz, jednak w środku nie było nikogo. Wokół auta kręciło się kilkoro dzieciaków, ciekawie zaglądając przez szyby. Na widok czarnego passata z migającymi wciąż policyjnymi światłami, troje chłopców i dziewczynka odsunęli się od policyjnej skody.
- Cześć! Nie wiecie przypadkiem, gdzie znajdę policjanta z tego radiowozu? - inspektor uśmiechnął się do dzieciaków.
- Na pierwszym piętrze, u pani Tarczyńskiej – dziewczynka wskazała ręką na środkową klatkę.
- Dzięki, mała.
Stefan podszedł do drzwi, na tablicy domofonu obok odnalazł numer 4 i wcisnął. Z głośnika niemal natychmiast popłynął zachrypnięty, kobiecy głos.
- Kto?
- Policja, proszę otworzyć…
Dał się słyszeć dźwięk elektrycznego zamka i pociągnięte przez inspektora drzwi stanęły otworem. Kadyszek szybko wbiegł po schodach na pierwsze piętro, gdzie przed drzwiami do mieszkania po lewej czekał na niego służbiście uśmiechnięty i tradycyjnie wyciągnięty jak struna młodszy aspirant Narybek Grzegorz.
- Witam pana inspektora. Nawet nie wie pan, jak się cieszę z naszego spotkania.
- Dzień dobry – entuzjazm Kadyszka był o jakieś 273 stopnie chłodniejszy niż ten prezentowany przez młodego funkcjonariusza. - Co tam macie, Narybek?
- Złożona sprawa, panie inspektorze, zapewne polityczna… Jednak…
- Jak mówisz?! Polityczna?!! W tym kraju od kilkudziesięciu lat nie ma spraw politycznych! I chwała Bogu…
- Proszę pochopnie nie osądzać, panie inspektorze. Zaraz pana wprowadzę w szczegóły, zanim przesłucha pan poszkodowaną… Jednak najpierw…
- Tak, Narybek?
- Najpierw może zechce pan rzucić okiem na to… - młodszy aspirant sięgnął do torby na laptopa, która zwisała mu z ramienia. Wyciągnął z niej zalaminowaną kartkę formatu A-4 i podał inspektorowi. - I tak miałem to panu pokazać, więc nadarzyła się świetna okazja – dodał przepraszającym tonem.
Kadyszek spojrzał na kartkę, na której kilka różnokolorowych w przybliżeniu okręgów było połączonych dość przypadkowo poprowadzonymi zygzakami z figurami z grubsza przypominającymi prostokąty. Inspektor – nie chcąc urazić uczuć młodszego kolegi, dla którego rysunek ewidentnie był ważny – wytężył wyobraźnię, starając się dostrzec jakikolwiek sens w bazgraninie. Po dłuższej chwili był niemal pewien, że jest to Miś Uszatek, względnie któryś z Transformersów albo jakiś dinozaur z którejś części Jurassic Park. Cokolwiek to jednak nie było, zostało narysowane wybitnie abstrakcyjną kreską.
- Słodkie – stwierdził inspektor, oddając kartkę Narybkowi. - Synek czy córeczka? - zapytał uprzejmie.
- Co, synek czy córeczka? - młodszy aspirant wyglądał na nieco zaskoczonego reakcją Kadyszka.
- No, kto to rysował? Synek czy córeczka? - wyjaśnił inspektor.
- A, to… No właśnie… To jest portret pamięciowy stworzony na podstawie zeznań Kafara Jana, syna Józefa…
- Tak? Zupełnie niepodobny – wyrwało się Kadyszkowi.
- Niepodobny? Do kogo? - zainteresował się młody policjant.
- A nie, no tak, generalnie rzuciłem… - odparł szybko jego starszy kolega przysięgając sobie w duchu, że jak spotka Spację, to jej przywali czymś ciężkim. Tylko najpierw ją upije, potem skuje i dla pewności uśpi, żeby nie oddała.
- Aha, no właśnie… Też to pan zauważył, inspektorze? No ja sobie myślę, że – z całym szacunkiem – trzeba by innego rysownika… Ja wierzę, że ten pan Zdano jest najlepszy w branży, skoro pan tak twierdzi, ale może ktoś bez białej laski i szkieł w okularach jak obiektywy nocnej lornetki…
- Słuchajcie no Narybek. To jest doskonały portret pamięciowy, nie będziecie stresować ofiary pobicia ponownie, tylko znajdziecie sprawcę w oparciu o to, co narysował Zdano, jasne?
- No ale… To może być ktokolwiek… Cokolwiek… Jak ja mam to rozesłać do posterunków?! - młodszy aspirant Narybek sprawiał wrażenie, ze zaraz się rozpłacze.
- Aspirancie… Musicie być nowocześni w waszej detektywistycznej robocie… Jeśli mielibyście na rysunku więcej szczegółów, to te szczegóły by wam sugerowały sprawcę, rozumiecie? Jeśli Zdano by narysował, mówię hipotetycznie, elegancką i seksowną blondynkę z włosami do ramion, długimi rzęsami i takie tam, to wy byście mieli podejrzenia w stosunku do połowy napotkanych kobiet, tak? I bieda gotowa: błędne zatrzymania, niepotrzebne areszty, afery w prasie… No i co, potrzebne to wam? Na początku kariery? Stryjkowi w ministerstwie potrzebne? - inspektor spojrzał na młodego policjanta z najbardziej szczerym wyrazem twarzy, na jaki było go w tej trudnej sytuacji stać.
- No… Chyba… No raczej chyba nie? - odpowiedział pytająco Narybek.
- No raczej na pewno nie, Narybek! Bierzcie zatem ten w zupełności wystarczający, nieprzeładowany zbędnymi informacjami portret pamięciowy i dopadnijcie sprawcę!
- ...czynię…
- Czy nie – co? - zainteresował się Kadyszek.
- Sprawczynię… To kobieta była, pamięta pan?
- No widzicie, Narybek? Już coś macie – ucieszył się entuzjastycznie inspektor. - No ale dość o tym. Co mamy tutaj, za tymi drzwiami?

- Da radę? - Yoko Nakamura położyła dłoń na ramieniu Nataszy Karwiłowej.
- Boże, nie wiem… - Rosjanka spojrzała na koleżankę z załogi. - Nawet cholernej wizji nie mamy, psia krew…
- Mów do niego… I niech on cały czas mówi, co widzi – poradziła Japonka.
- Masz rację, Yoko – Natasza przełączyła przyciskiem na konsoli tryb pracy interkomu i poprawiła mikrofon wystający z jednej ze słuchawek na jej głowie.
- Grisza, słyszysz mnie? Jak się czujesz?
Przez chwilę słychać było tylko szum głośników. Potem popłynął z nich głos pierwszego polskiego astronauty.
- Wszystkie wskaźniki w normie…
Natasza zakryła dłonią mikrofon.
- Co on pieprzy?! Przecież na szkoleniu nie był w stanie odróżnić miernika ciśnienia tlenu od zegarka, skąd on wie, jakie są normy nagle?! - wyszeptała mocno teatralnie, by czworo członków załogi zgromadzonych wokół niej usłyszało, co myśli.
- Daj spokój – odezwał się Jim, jeden z Amerykanów w załodze. - Monitoruję go na telemetrii. Niech gada co chce, wystarczy, żeby powiedział, jak będzie chciał odpiąć zatrzask od hełmu albo karabinek od liny asekuracyjnej…
- W sumie racja… - zgodziła się dowódca i pościła mikrofon.
- Majorze Sobieski, widzicie coś podejrzanego?
- Tak, dowódco… Ziemia jest na górze, nade mną…
Natasz przewróciła oczami.
- Wsio narmalna, tak ma być… Czy widzisz coś szczególnego na powierzchni stacji, Grisza?
- Tak. Dużo rurek. I zbiorników…
- Dobrze, astronauto – Jim odezwał się do swojego mikrofonu. - To bardzo wartościowa obserwacja. Ale czy widzisz jakieś uszkodzenia?
- No… Blacha w paru miejscach wgnieciona i osmalona. I te rurki niektóre pourywane. Złomu dużo lata, ale powoli…
- Impakt… - cicho powiedziała Yoko. - Greg, masz dwie kamery przy hełmie, rób dużo zdjęć tą po lewej, jest lepsza, to Pentax. Prawej użyj tylko, jakby się coś z lewą stało, rozumiesz? Fotografuj wszystko, co zobaczysz na powierzchni stacji, dobrze? Zrobisz to dla mnie? - dodała już głośniej do swojego mikrofonu.
- Roger that!
Przez następne kilkanaście minut członkowie załogi ISS słuchali bełkotu majora Sobieskiego – Sochy o pourywanych rurkach, pogiętych prętach i osmolonej blasze licząc, że Polak zdoła zrobić w miarę czytelne zdjęcia dające pojęcie o tym, co widział i czego nie był w stanie zrozumieć. Kiedy Sobieski kończył okrążenie stacji, a załoga na pokładzie przygotowywała się, by wprowadzić go z powrotem do śluzy ciśnieniowej, Polak nagle zamilkł.
- Grisza? Grisza, jesteś tam? – Natasza usiłowała skłonić go, by znowu zaczął gadać. - Majorze, odezwij się?
Cisza.
- Jasna cholera, co on zrobił?! Odpiął się, czy jak?!
Cisza.
- Greg, odezwij się, proszę. Martwimy się o ciebie – tym razem Yoko spróbowała nawiązać zerwaną jednostronnie łączność. Raczej skutecznie, bo z głośnika popłynął nagle monotonny zaśpiew w dziwnym języku…
- Co to? Co on robi?! - Natasza spojrzała na pozostałych członków załogi zaskoczona.
- Modli się… - odparł Jim. - Modli się po łacinie…

- Zamach stanu?! - inspektor Kadyszek nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.
- Tak, proszę pana! A na pewno przygotowania do obalenia ustroju siłą! - starsza pani, Zofia Tarczyńska potwierdziła wygłoszoną przed chwilą tezę ze śmiertelnie poważną miną.
- I co, ona to tak w pojedynkę ten ustrój chce obalać? - dopytywał inspektor. Stojący obok młodszy aspirant pilnie notował każde słowo wypowiedziane przez bardziej doświadczonego kolegę.
- A to już, pan wybaczy, wy ustalicie. Ja jednak jestem przekonana, że to jest sprawka tajnej organizacji dżentelmena, światowy spisek…
- Jakiego dżentelmena? - zainteresował się aspirant Narybek, przerywając pisanie.
- No jak to jakiego? Telewizji tam w tej policji nie oglądacie? - prychnęła z pogardą starsza pani. - Dżentelmen: jak chłop z chłopem a baba z babą i do tego sami decydują, kim chcą być…
- Dżender, proszę pani. To się nazywa dżender… - wyjaśnił uprzejmie Kadyszek.
- No, mówię przecież, dżentelmen!
- Więc uważa pani, że studentka wynajmująca u pani pokój, pani… - inspektor spojrzał do notesu – Kamila Gałka, chce obalić ustrój siłą wraz z dżenderową organizacją terrorystyczną, tak?
- Tak jest, panie oficerze!
- A ma pani jakiś dowód na poparcie tej tezy?
- Wszystko jest w jej komputerze. Zamkłam ją w pokoju razem z tym laptokiem, może pan tam iść i sprawdzić… - pani Tarczyńska wyciągnęła kościstą dłoń, w której dzierżyła klucz od pokoju.
- Dobrze, porozmawiam z panią Gałką – westchnął Kadyszek.
- Wezwać antyterrorystów, szefie? - zapytał przejęty aspirant, chwytając za komórkę.
- Nie, Narybek, poradzę sobie… Niech pani Tarczyńska zrobi ci kawy albo coś, dobra? Poczekasz w kuchni… Razem z panią Tarczyńską.
- Jest pan pewien, inspektorze? Ma pan broń? - młody policjant nie dawał za wygraną.
- Tak, Narybek. Mam obrzyna w rękawie płaszcza i dwa rewolwery w skarpetkach…
- Okay… Jakby co, zapewnię wsparcie!
- Świetnie, Narybek. Znacznie mi lepiej z tą świadomością… Idźcie już do tej kuchni…
Inspektor Kadyszek odprowadził wzrokiem młodego policjanta i starszą panią, po czym zapukał do pokoju.
- Halo? Jestem z policji, mam klucz od pokoju, wchodzę, dobrze?
Odpowiedziała mu cisza. Kadyszek delikatnie przekręcił klucz i nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się i oczom policjanta ukazał się niewielki pokoik: wersalka, szafa, regał na książki i niewielkie biurko z krzesłem. Na wersalce siedziała ciemnowłosa dziewczyna z rozmazanym pod oczami makijażem.
- Stara wiedźma wezwała policję? Przecież ja nic nie zrobiłam! Trzyma mnie tu zamkniętą już chyba ze trzy godziny… Ja muszę do toalety – dziewczę chlipnęło i pociągnęło nosem.
- Oczywiście, rozumiem. Proszę iść do toalety, a potem porozmawiamy.
Dziewczyna wyszła z pokoju i zniknęła za drzwiami łazienki. Na dźwięk zamykanych drzwi do pokoju wbiegł Narybek z bronią w ręku, ale Kadyszek zapewnił go, ze wszystko jest pod kontrolą i kazał wrócić do pani Tarczyńskiej oraz zamknąć za sobą drzwi do kuchni. Gdy młody policjant wyszedł, Stefan nacisnął klawisz enter na klawiaturze stojącego na biurku laptopa. Błysnęła dioda i po chwili na ekranie ukazał się pulpit Windowsa z otwartym oknem jakiegoś katalogu. W tym momencie do uszu Kadyszka dobiegł dźwięk otwieranych drzwi do łazienki. Szybko zamknął pokrywę komputera.
- Już mi lepiej, dziękuję panu – dziewczyna usiadła spowrotem na wersalce.
- Jestem inspektor Stefan Kadyszek z policji. Można? - mężczyzna odsunął krzesło od biurka.
- Proszę, oczywiście. Nazywam się Kamila. Kamila Gałka.
- Pani Kamilo, o co właściwie tutaj chodzi? - zapytał policjant, siadając na krześle.
- Panie inspektorze, chyba o zdjęcia…
- Zdjęcia?
- Wie pan... Ja tu wynajmuję pokój, bo daleko od centrum i tanio. Studiuję fizykę na uniwersytecie, jestem na pierwszym roku. Ona… Pani Tarczyńska miała wiele wymagań, ale mi to nie przeszkadzało: nie chodzę na imprezy, nie mam chłopaka, nie palę… Dla mnie ważne było, że jest tanio, rozumie pan?
- Rozumiem, oczywiście. Wspominała pani o zdjęciach…
- Dziś rano pojechałam do biblioteki i zostawiłam na biurku włączonego laptopa. Tam nie ma hasła i ona musiała wejść do pokoju i zobaczyć zdjęcia. Jak wróciłam, to zaczęła się na mnie wydzierać, wyzywać od najgorszych. Uciekłam do pokoju, a ona zamknęła za mną drzwi na klucz i zadzwonił na policję, to wszystko...
- Co było na tych zdjęciach? - zainteresował się policjant.
- Pokażę panu, ale proszę się nie śmiać, dobrze?
Kadyszek skinął głową. Dziewczyna wstała i podeszła do biurka. Przeprosiła Stefana, otworzyła laptopa i poczekała na start zahibernowanego systemu. Po chwili ukazał się widok folderu, który wpadł już wcześniej w oko inspektorowi. Było w nim około 20 plików. Kamila najechała kursorem na jeden z nich i kliknęła. Na ekranie pokazała się jej twarz. I biust. Nagi. Kadyszek uśmiechnął się mimowolnie.
- Miał się pan nie śmiać… - w głosie dziewczyny dał się słyszeć uraz. - Wiem, że to słabe, ale kolega obiecał mi portfolio za darmo, więc w zeszłą sobotę umówiliśmy się u niego w studio. Wczoraj przysłał mi mailem zdjęcia. Myślałam, że wypadną lepiej, ale widać muszę się jeszcze sporo poduczyć…
- Poduczyć? - zapytał Stefan.
– No tak… Chciałam spróbować sił jako modelka, ale teraz sama nie wiem… I jeszcze ta afera ze staruchą… Będę się musiała wyprowadzić chyba… - Kamila znów pociągnęła nosem, a w jej oczach zaszkliły się łzy.
- Jako modelka, powiedziała pani?
- Tak… Takie marzenie dziewczyny z prowincji…
- Narybek! - Kadyszek wrzasnął, aż Kamila skuliła się przestraszona. Sekundę później w drzwiach zmaterializował się młodszy aspirant, ponownie z bronią w ręku.
- Spisz zeznania pani Tarczyńskiej i poucz ją o konieczności zachowania milczenia ze względu na powagę sprawy. Ja zabieram panią Gałkę ze sobą, zrozumiano?!
- Tak jest!

CDN

 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
2/ :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :-B :-B :-B
 

Zbynio  Dołączył: 07 Maj 2007
 

TM_Mich  Dołączył: 08 Wrz 2009
Rewelacja. Czekam na audiobooka.
 

Zdano  Dołączył: 23 Paź 2006
Apas, co do rysunku to właściwie masz rację, bardzo nie umiem (skąd to wiesz?) ale z tą ślepotą to przesadzasz. :mrgreen: :mrgreen:
Po za tym gratuluję i zazdroszczę "lekkości pióra", fantazji też Ci nie brakuje. :-B :-B :mrgreen: :mrgreen:

Przyznaję, że na surowo wydrukowałem dwa pierwsze egzemplarze i jeden cichaczem czyta Daisy. :->
 

SlicaR  Dołączył: 28 Kwi 2013
Doooobreeeee! :-B :-B :-B :-B :-B :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
 

0bleblak  Dołączyła: 15 Cze 2011
Czytam, czytam, tylko czasu na pisanie nie mam.
Obawiam się, że zaczynam się podkochiwać w Kadyszku :oops:
 

unum  Dołączył: 03 Kwi 2012
0bleblak napisał/a:
Obawiam się, że zaczynam się podkochiwać w Kadyszku :oops:


Jeśli jesteś gotowa zostać modelką od aktów, to masz u niego szansę, ale lepiej się pośpiesz :mrgreen:
 

Zdano  Dołączył: 23 Paź 2006
unum napisał/a:
Jeśli jesteś gotowa zostać modelką od aktów

Nie jest gotowa, na PPD nie chciała wystąpić w samym kapeluszu.
 

0bleblak  Dołączyła: 15 Cze 2011
unum napisał/a:
0bleblak napisał/a:
Obawiam się, że zaczynam się podkochiwać w Kadyszku :oops:


Jeśli jesteś gotowa zostać modelką od aktów, to masz u niego szansę, ale lepiej się pośpiesz :mrgreen:

No nie wiem :mrgreen: Może mogłabym popilnować warzyw w ogródku, np. kapusty :roll: Mariolka chce zdjąć czapkę, więc teraz może być już tylko lepiej ;-)

[ Dodano: 2017-08-17, 23:12 ]
Zdano napisał/a:
unum napisał/a:
Jeśli jesteś gotowa zostać modelką od aktów

Nie jest gotowa, na PPD nie chciała wystąpić w samym kapeluszu.

Oj Zdano, uparłeś się i już :mrgreen:
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
Obleblak - no co Ty, jak Zdano prosi to możesz nawet w samym kapeluszu - i tak nic nie zobaczy :mrgreen:

A tak na marginesie - w postaci literackiej sie pod.ko.ch.u.ją (zróbcie coś z tym skryptem!!!), tak? A w autorze to nie chcą...
Idę dzisiaj na spacer. Z naprzeciwka idzie śliczna dziwczyna, może ze 21 - 22 lata i się pieknie uśmiecha. Wciągam brzuch, wypinam wątłą pierś... Ona podchodzi bliżej i mówi: piękny! Ja na to - dziekuję. Ona - jak się wabi?
Ze szczeniakiem byłem na spacerze, cholera... :evil:
 

powalos  Dołączył: 20 Kwi 2006
,
Apas napisał/a:
podchodzi bliżej i mówi: piękny! Ja na to - dziekuję. Ona - jak się wabi?
Ze szczeniakiem byłem na spacerze, cholera.

:-B :mrgreen:
 

0bleblak  Dołączyła: 15 Cze 2011
Apas napisał/a:
Obleblak - no co Ty, jak Zdano prosi to możesz nawet w samym kapeluszu - i tak nic nie zobaczy :mrgreen:
A tak na marginesie - w postaci literackiej sie pod.ko.ch.u.ją (zróbcie coś z tym skryptem!!!), tak? A w autorze to nie chcą...
Idę dzisiaj na spacer. Z naprzeciwka idzie śliczna dziwczyna, może ze 21 - 22 lata i się pieknie uśmiecha. Wciągam brzuch, wypinam wątłą pierś... Ona podchodzi bliżej i mówi: piękny! Ja na to - dziekuję. Ona - jak się wabi?
Ze szczeniakiem byłem na spacerze, cholera... :evil:

Miłość nie wybiera, tak wyszło :mrgreen: Obsadź się w jakiejś literackiej roli, oddaj w niej siebie i się zobaczy ;-) A co do napotkanej dziewczyny, to przynajmniej jakaś gwarancja, że nie jest materialistką, zareagowała na zwierzątko.
 

plwk  Dołączył: 21 Kwi 2006
Apas napisał/a:
jak Zdano prosi to możesz nawet w samym kapeluszu - i tak nic nie zobaczy
Zdano napisał/a:
ale z tą ślepotą to przesadzasz.
 
KasiaMagda
[Usunięty]
Apas napisał/a:
Idę dzisiaj na spacer. Z naprzeciwka idzie śliczna dziwczyna, może ze 21 - 22 lata i się pieknie uśmiecha. Wciągam brzuch, wypinam wątłą pierś... Ona podchodzi bliżej i mówi: piękny! Ja na to - dziekuję. Ona - jak się wabi?
Ze szczeniakiem byłem na spacerze, cholera...


Mój scenariusz :-D Ile razy idę z psem na spacer w szpilkach, makijażu i minii , a faceci wpatrzeni w psa i do mnie "piękny!". Kilka razy tylko zdarzyło mi się, że usłyszałam "właścicielka też" . No może jakbym była w samym kapeluszu.... :mrgreen:
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
plwk napisał/a:
Apas napisał/a:
jak Zdano prosi to możesz nawet w samym kapeluszu - i tak nic nie zobaczy
Zdano napisał/a:
ale z tą ślepotą to przesadzasz.

Ja cały czas o postaci literackiej, cały czas o literackiej :-D

[ Dodano: 2017-08-18, 10:03 ]
0bleblak napisał/a:

Miłość nie wybiera, tak wyszło :mrgreen: Obsadź się w jakiejś literackiej roli, oddaj w niej siebie i się zobaczy ;-) A co do napotkanej dziewczyny, to przynajmniej jakaś gwarancja, że nie jest materialistką, zareagowała na zwierzątko.


No przeca obsadziłem się, w poprzedniej części - w adekwatnej roli idioty :-D
 

0bleblak  Dołączyła: 15 Cze 2011
Apas napisał/a:
No przeca obsadziłem się, w poprzedniej części - w adekwatnej roli idioty :-D

Wracam do poprzedniej części :mrgreen:
 

spacja  Dołączyła: 15 Mar 2011
4/ :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :-B :-B :-B
Apas napisał/a:
hipotetycznie, elegancką i seksowną blondynkę z włosami do ramion, długimi rzęsami i takie tam,

Cała ja, wypisz wymaluj. Szczególnie takie tam się zgadzają. Hipotetycznie.
 

Apas  Dołączył: 26 Sty 2007
- Sądzę, że to dla nas jedyna opcja – Stan Stefansky zakończył prezentację i przyciskiem na pilocie włączył światła w sali konferencyjnej.
- Zgadzam się. Moja agencja stawia do dyspozycji ludzi i sprzęt, staramy się właśnie dotrzeć do wszystkich kluczowych osób, które były zaangażowane w budowę naszych modułów, mogą się okazać pomocni przy naprawach – odezwała się profesor Cotti z Europejskiej Agencji Kosmicznej, robiąc jednocześnie na kartce wyrwanej z notatnika jakieś zapiski i podając je swojej asystentce.
- Nu da… My się zajmiemy transportem i sprowadzeniem trójki kosmonautów na ziemię. Powinni oddzielić się w jednym z Sojuzów za – Aleksandr Dubynin z Roskosmosu spojrzał na ekran laptopa – za 32 godziny. Rakieta z załogą naprawczą będzie gotowa do startu za 12 dni.
- W porządku – odezwał się ponownie Stefansky. - Podsumujmy zatem: na ziemię wracają Pirx, Nakamura i Sobieski, tak?
- Tak. Potrzebujemy tam inżynierów z kwalifikacjami do napraw w przestrzeni, doświadczeniem w spacerach na zewnątrz i doskonałą znajomością konstrukcji stacji. Biofizyk, botanik i… ksiądz są tam teraz najmniej potrzebni. Pozostała trójka z obecnej załogi ma odpowiednie kwalifikacje, by wspomóc pierwszy etap działalności ekipy naprawczej. Przy odrobinie szczęścia zdołamy naprawić ISS w ciągu kilku lat – wyjaśnił któryś z obecnych w sali licznych inżynierów NASA.
- Przy okazji możemy przemyśleć kwestie modernizacji stacji? Skoro i tak ponosimy koszty, może warto przedłużyć żywot instalacji… - zaproponowała Cotti.
- Czemu nie? No ale to w przyszłości. Na razie musimy oszacować bieżącą sytuację… Mamy tylko zdjęcia zrobione przez Polaka, ale to stanowczo zbyt mało. Szczerze mówiąc, to nie wiem, po co on tam w ogóle poszedł… A propos, co z nim? - zainteresował się któryś z członków delegacji rosyjskiej.
- Podobno w porządku. Miał jakiś epizod podczas spaceru, ale to chyba stres. Teraz robi to, co podczas całej misji: nie pomaga, ale stara się za bardzo nie przeszkadzać… - odpowiedział doktor McPershon z ekipy medycznej NASA. Przerwał mu Stefansky:
- Panie i panowie, wygląda na to, że mamy plan. Przejdźmy teraz do drugiego punktu naszej narady. Zastanówmy się, co do cholery tam się mogło stać?!

Komórka w kieszeni polowego munduru generała Antoniego Pleśniaka zawibrowała delikatnie. Wojskowy wyjął aparat i spojrzał na wyświetlacz. Widząc nazwisko dzwoniącego, uśmiechnął się lekko i nacisnął wyświetlony klawisz akceptacji połączenia.
- Wiesz stary, jak ostatnio do mnie dzwoniłeś, to zrobiła się z tego niezła draka, a ja wylądowałem w szpitalu i musiałem przez parę tygodni grać w warcaby z Pszczołowatym. Tego nie da się łatwo zapomnieć…
- Cześć Antoś! - głos inspektora Kadyszka przepełniała jakaś dziwna wesołość. - Ale przynajmniej dostałeś od dawna zasłużony awans. Tak przy okazji, to chyba jeszcze ci nie gratulowałem, generale…
- Daj spokój, Stefan. Ty rozpracowałeś sprawę, mnie awansowali. Takie rzeczy tylko w armii. A gratulacji przez telefon nie przyjmuję: spotkamy się, zrobimy flaszkę…
- Oczywiście, oczywiście… Ale nie dzisiaj…
- Z czym dzwonisz zatem?
- Antoni… Masz jeszcze tę willę na wsi pod miastem?
Wyszkolona podczas wieloletniej służby w wojsku czujność Pleśniaka włączyła się bez udziału jego świadomości.
- Jaką willę, Stefan? Mówisz o tej stodole, co to ją po nieboszczce cioci odziedziczyłem i nie mogę od lat sprzedać, bo taka rudera?! A co, donos był?
- Daj spokój, Antoś. Prywatnie dzwonię… Jakbyś jej nie używał, to ja tam mógłbym… mieszkanie operacyjne urządzić i świadka jednego przechować… Ale tak półlegalnie, bez papierów, rozumiesz…
- Na jak długo?
- Ja wiem? Do wakacji może?
- A ten świadek to jakiś duży kaliber bandyty?
- Nie… No dziewczyna taka. Studentka…
Pleśniak wyczuł w głosie przyjaciela nieudolnie skrywane drugie dno.
- Ej, Stefan! Nie poznaję kolegi!
- Daj spokój… To naprawdę świadek w sprawie i nie ma gdzie mieszkać… To co z tą… stodołą?
- Nie ma sprawy, bierz i używaj. Tylko wody w basenie nie ma jeszcze, ale sauna działa. Ja do jesieni i tak nie będę miał czasu na wakacje… Zresztą, po tym cholernym szpitalu to mnie tak jakoś do roboty rwie… Podeślę ci klucze samochodem ze sztabu, dobra? Rozumiem, że do pracy? Czy może jednak Marioli zostawić?
- Daj spokój, to naprawdę nie jest tak, jak myślisz, Antoś... Do komendy przyślij… – tym razem w głosie Stefana Kadyszka dało się wyczuć nutę zawstydzenia.

Kobieta ubrana w elegancki i bardzo drogi kostium stanęła przed szklaną taflą lustra. Skierowała spojrzenie lekko w górę w miejsce, gdzie – jak wiedziała – za szkłem znajduje się ukryty obiektyw kamery. Na chwilę na jej pięknej twarzy zagościł delikatny uśmiech, a zdobiący smukłą szyję naszyjnik z brylantami zamigotał feerią barw. Lustro bezgłośnie odsunęło się, znikając w ścianie.
Kobieta weszła do korytarza za lustrem. Przeszła jeszcze kilkanaście kroków i stanęła u szczytu schodów. Przed jej oczyma rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok pomieszczenia o wymiarach sporej hali sportowej, wysokiego na trzy piętra i jasno oświetlonego setkami reflektorów LED dających przyjemne, naturalne światło.
Kobieta ruszyła szerokimi schodami w dół, z każdym krokiem zagłębiając się w prawdziwą dżunglę egzotycznych roślin. Gdy schodziła, przed jej oczyma przeleciał połyskujący metaliczną zielenią koliber, a na poręczy schodów na chwilę przysiadł wielki i bajecznie kolorowy motyl. Gdy dotarła wreszcie do podłogi olbrzymiego pomieszczenia, jedynie schody za nią wskazywały, że otaczający ją las deszczowy nie rośnie na jakiejś tropikalnej wyspie, tylko w sztucznej jaskini kilkadziesiąt metrów pod powierzchnią ziemi. Kobieta ruszyła krętą alejką między roślinami i po kilkudziesięciu sekundach wyszła na niewielką polankę ze sztucznym wodospadem szumiącym na sztucznych skałach i wpadającym z pluskiem do sztucznego jeziorka, w którym pływały stada tropikalnych ryb. Przy brzegu zbiornika na leżaku spoczywał mężczyzna w białym garniturze. Na widok przybyłej wstał i zdjął przyciemniane okulary.
- O, moja droga… Jak bardzo zepsułem ci urlop?
- Siadałam właśnie do kolacji we White Desert Camp, gdy otrzymałam wiadomość od pana, sir…
- Luksusowy hotel na Antartydzie… Kto wpadł na taki pomysł?
- Pan jest właścicielem, sir…
- Doprawdy?
- W rzeczy samej…
- Skoro tak twierdzisz, moja droga O… - mężczyzna ujął kobietę pod ramię. - Przespacerujmy się, proszę.
Ruszyli kolejną alejką. Wśród liści bujnej roślinności dało się słyszeć śpiew niewidocznych ptaków, a nad głowami obojga co chwilę pojawiały się kolorowe motyle.
- Wezwałem cię, bo martwi mnie medialny szum wokół… wypadku na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej… Jak sądzisz, O, czy to może mieć związek z aktywnością naszych… przyjaciół?
- Jest to wysoce prawdopodobne, sir…
- A czy… moglibyśmy się upewnić?
- Próbujemy. Jednak jak pan wie, komunikacja z naszymi… przyjaciółmi, jest dość trudna i nierzadko czasochłonna…
- Tak, oczywiście. A czy NASA i pozostali mogą się domyślić obecności… naszych przyjaciół?
- Braliśmy to pod uwagę, sir. Jednak monitorujemy całą komunikację między ISS a centrum kontroli, a także wymianę informacji pomiędzy zaangażowanymi instytucjami. Oczywiście, śledzimy też prasę i wiele wskazuje, że nikt nie jest świadom prawdziwej natury tego… incydentu.
- Nawet nieoficjalnie?
- Nie sądzę, sir. Nasze źródła w zainteresowanych rządach nie wskazują na to, by ktokolwiek zorientował się w rzeczywistej sytuacji. Przynajmniej do tej chwili…
Mężczyzna przystanął.
- To doskonała wiadomość… Nie lubimy komplikacji, prawda O?
- Oczywiście, sir…
- Zrobisz coś dla mnie, moja droga?
- Naturalnie…
- Ustaw tę sprawę jako absolutnie priorytetową i zajmij się osobiście nadzorem, wszystko inne przekaż ludziom z twojego zespołu. Informuj mnie, proszę, na bieżąco, dobrze? Nie sądzę, żeby świat był gotowy na informację, co naprawdę się zdarzyło na ISS i musimy być pewni, że absolutnie nikt tej wiedzy nie uzyska…
- Oczywiście, sir. Czy to wszystko?
- Tak, O… Choć nie! Mam jeszcze pytanie…
- Tak, sir?
- Panno O’Bleblak – czy naprawdę spodobał się pani ten luksusowy hotel na Antarktydzie, którego jestem właścicielem?
- O tak, sir! To wspaniałe miejsce i szczerze mówiąc całkiem dochodowe, milionerzy ustawiają się w kolejce…
- Skoro tak, to od dziś ty jesteś właścicielem White Desert Camp, moja droga… Do mnie jakoś ta idea nie przemawia… A poza tym… czyż w zeszłym tygodniu nie miałaś urodzin?
- Dziękuję sir… Rzeczywiście, miałam urodziny, sądziłam, że już pan zapomniał... A co do hotelu… Może winien się pan tam wybrać? Może zmieni pan zdanie?
- A dostanę zniżkę od właściciela?
- Nie sądzę, sir – kobieta uśmiechnęła się olśniewająco. - Na tym poziomie luksusu zniżki bywają uwłaczające!

Ksiądz kapelan major Grzegorz Maria Roch Bogumił Sobieski-Socha bardzo źle wspominał start na orbitę, choć zniósł go dzielnie, wmawiając sobie, że wznoszenie się na czubku ryczącej i dygoczącej rury wypełnionej materiałami powszechnie uchodzącymi za wybuchowe może być jakąś analogią dla wniebowstąpienia. Niestety, ta sama technika zastosowana podczas powrotu w ziemską atmosferę i dalej w dół, ku powierzchni – okazała się mniej skuteczna, bo biblijne odnośniki jednoznacznie kojarzyły się z początkiem kariery samego diabla w zarządzaniu zasobami piekielnymi. Kiedy więc najpierw potężne szarpniecie, towarzyszące wystrzeleniu spadochronów dało znać, że najgorsze minęło, a potem wstrząs przy przyziemieniu zapewnił o szczęśliwym zakończeniu misji – ksiądz Grzegorz marzył tylko o jednym: by jak najszybciej zameldować się u Biskupa i przekazać jakżeż ważne wieści.
Niestety, proza życia okazała się przygnębiająco daleka od oczekiwań. Po pierwsze – kapsuła z astronautami wylądowała gdzieś na bezkresie stepu – rosyjskiego, kazachskiego czy syberyjskiego, Sobieski nie miał pojęcia. Po drugie – po tygodniach w nieważkości chodzenia – ba, nawet siedzenie! - było cholernie męczące. Po trzecie wreszcie – cała trójka z kapsuły została najpierw przetransportowana do Gwiezdnego Miasteczka na serie badań, które trwały cały tydzień.
Po tygodniu pierwszy polski astronauta pożegnał się z kolegami z orbity i zespołem w Gwiezdnym Miasteczku i na pokładzie przysłanej z Polski wojskowej Casy wrócił do kraju. Tu jednak okazało się, że przed księdzem Sobieskim nadal piętrzą się przyziemne przeszkody: najpierw uroczyste powitanie na lotnisku, potem konferencja prasowa, noc w hotelu w Warszawie i następnego dnia objazd najważniejszych władz państwowych: najpierw Toruń, potem powrót do Warszawy na Nowogrodzką, MON, Sejm, gabinet premiera, kilka szkół i przedszkoli i na koniec pałac prezydencki. Taki cyrk – wliczając w to wizytę w PAN i podobne mało istotne celebracje – zajęły kolejne pięć dni. Gdy w końcu padający ze zmęczenia i obwieszony medalami oraz orderami ksiądz Grzegorz został pozostawiony sam sobie – pożyczonym z siedziby episkopatu BMW udał się do podmiejskiej rezydencji Biskupa, swojego mentora i patrona kościelnej kariery.
Gdy po oficjalnym powitaniu z dworem Biskupa, wspólnej mszy dziękczynnej za udany lot i wywiadzie dla diecezjalnej gazetki, Sobieski z Biskupem zasiedli do skromnie zastawionego zupą z borowików z parmezanem i groszkiem ptysiowym oraz sarnim combrem z białą truflą i szparagami stołu a usługujące siostry zakonne zniknęły cicho za drzwiami, młody ksiądz mógł wreszcie podzielić się swoją tajemnicą.
- Księże biskupie…
- Tak, synu?
- Gdy byłem w kosmosie…
- Pięknie tam, jest, księże Grzegorzu?
- No, pięknie. Zimno. Ciasno. Ale jak był ten wypadek…
- O, tak… Oglądaliśmy w telewizji. Mówili, że uratowałeś całą stację… Mój Boże – Polski ksiądz, jak zwykle…
- Tak mówili? - ksiądz Grzegorz zapomniał już, że ratował.
- A jakże, mój synu, a jakże… Tak mówili w Wiadomościach, więc musi być prawda…
- No… Z bożą pomocą się uratowało, księże biskupie… Ale jak wyszedłem w przestrzeń…
- A czy aby ciepło się ubrałeś? - zainteresował się Biskup.
- Po co?
- No, w tę przestrzeń. Czytałem, że zimno…
- A, w przestrzeń… Tak, specjalny skafander dali. Z nazwiskiem. I orłem na piersi…
- Pięknie! - rozmarzył się Biskup. - A w tej stacji, w środku, to też w tym skafandrze?
- Nie… No w środku było ciepło, to wszyscy w koszulkach i szortach byliśmy…
- Mój Boże! - Biskup zbladł. - Przecież tam niewiasty z księdzem były, prawda? Czy osoba duchowna nie powinna w sutannie w takiej sytuacji?!
- No… W nieważkości to raczej nie. Podwiewa…
- Matko Boska! - Biskupowi z brzękiem wypadł widelec z dłoni. - A czy owe niewiasty nie zgorszone, aby?! Ksiądz, w szortach?!
- One też były w szortach i koszulkach… Taki przepis…
Biskup spoważniał, a dobroduszny uśmiech na jego okrągłej twarzy ustąpił miejsca czujnej podejrzliwości.
- Czy ksiądz Grzegorz już się spowiadał po tym całym locie, aby? - zapytał z surową miną.
- Jeszcze nie, księże biskupie. Czasu nie było – ksiądz Sobieski głośno przełknął kawałek szparaga.
- Zaraz po obiedzie! - warknął Biskup.
- Rozkaz! - piskliwie krzyknął ksiądz Grzegorz.
Jedli przez chwilę w milczeniu. Wreszcie ksiądz odważył się ponownie zagaić rozmowę.
- Księże biskupie…
- Tak? - odparł oschle jego przełożony.
- Ja tam podczas tego spaceru na zewnątrz widziałem… anioła…
Widelec z kolejnym kęsem sarniny zatrzymał się wpół drogi między talerzem a ustami kościelnego hierarchy. Biskup z wolna uniósł wzrok na astronautę w sutannie.
- Co ksiądz powiedział?!
- Anioła widziałem… Tuż koło mnie był. To znaczy unosił się. To znaczy – latał…
- Ksiądz nie mógł widzieć anioła… To złudzenie pewnie było jakieś – głos Biskupa ponownie stał się miękki i przyjazny.
- Dlaczego nie mogłem? Przecież wiem, co widziałem…
- Ksiądz nie mógł tak bez konsultacji z Watykanem, z przełożonymi ot tak sobie widzieć anioła… To są sprawy… To są sprawy wymagające podejścia służbowego, po linii właściwej. Jakiś pastuszek, uboga zakonnica – owszem, mogą coś widzieć. Ale wykształcony ksiądz? - Biskup zastanowił się przez chwilę. - To znaczy, owszem, Bóg każdego doświadcza według własnej woli, ale z reguły to… no, ksiądz rozumie…
- Rozumiem, księże biskupie… Ale ja… Ja zrobiłem zdjęcie temu aniołowi. Dużo zdjęć. I mam je wszystkie ze sobą, nikomu nie pokazałem, bo drugą kamerą robiłem…O, pokażę – Sobieski wyciągnął zza poły sutanny odbitkę i podał ją nad stołem Biskupowi. Ten spojrzał na zdjęcie.
- Ksieże biskupie?!
Biskup nie odpowiedział. Westchnął cicho i stracił przytomność. Padając twarzą w resztki sarniny na talerzu, wciąż trzymał zdjęcie anioła w dłoni.

CDN

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach