che che che...

przypomniało mi się jak moja mama jeździła do szkoły bo młodsza siostra... nie dała sobie chłopakom w kaszę napluć

oddawała. skutecznie
ale już jest grzeczna
nawiasem mówiąc oto i ona (ze swoim synem):
mimo, że wszyscy w rodzinie uważają ją za urodzoną pesymistkę i malkontenta, ja podziwiam jej siłę. po skończeniu szkoły średniej przyjechała studiować do warszawy. były to studia zaoczne. musiała sama na siebie zarobić. to był rok 1999. pracowała w burger kingu. o ile pamiętam zarabiała 600zł na rękę miesięcznie z czego 400zł płaciła za możliwość mieszkania w jednym pokoju (ba! spania w jednym łóżku) ze współlokatorką. mieszkanie 3 pokojowe a w nim 6 osób i pies (właściciele, dwójka dzieci, moja siostra i jej współlokatorka).
jako że mieszkałem w akademiku blisko uczelni, na której i ona studiowała, przychodziła do mnie w przerwach pomiędzy zajęciami. czasem dawała się namówić na obiadek, który nieudolnie przygotowywałem. wiem, że w większości przypadków był to jedyny ciepły posiłek, jaki jadła w ciągu całego tygodnia.
kiedyś zdjęła u mnie w pokoju buty. dopiero wtedy zorientowałem się, że ma w podeszwie dziurę wielkości monety 5zł przykrytą kartonikiem.
i tak ciągnęła przez dobre kilka lat. wszyscy moi koledzy ze studiów ją znali i lubili. jeden z nich polecił ją po kilku latach u siebie w pracy. przeszła rekrutację i od tego momentu zaczęło się układać znacznie lepiej. dziś ma męża (poznała go właśnie w tej pracy), syna, własne mieszkanie, dość dobrą pracę (o ile wiem, jest cenionym pracownikiem). i chyba ciągle wszystko widzi w czarnych barwach. co nie zmienia faktu, że jest uśmiechnięta. nie tylko wtedy, kiedy trzyma swojego syna na rękach.
podziwiam ją. ja nie dałbym rady przejść tego, co ona.