M.W  Dołączył: 20 Sie 2008
[fotografowie] Elliott Erwitt
Cytat

http://www.elliotterwitt.com/lang/en/index.html

Elliott Erwitt urodził się w 1928 roku w Paryżu w rodzinie rosyjskich emigrantów. W 1939 roku wraz z nią przeniósł się do Stanów Zjednoczonych. W latach 1942-1944 studiował fotografię w Los Angeles City College, a dla pełnej realizacji swoich zainteresowań w latach 1948-1950 studiował sztukę filmową w New School for Social Research. Od 1952 roku Erwitt był niezależnym fotografem pracującym dla magazynów: Collier’s, Look, Life and Hollday. Swoją współpracę z agencją Magnum rozpoczął w 1953 by już po roku stać się pełnoprawnym członkiem agencji.

Dorobek artystyczny Elliotta Erwitta budzi ogromny podziw, jest także inspiracją dla kolejnych pokoleń fotografów. Albumy jego autorstwa są prawdziwym wzorem wśród wydawnictw fotograficznych, a same zdjęcia stanowią kanon fotografii reportażowej, zapewniając autorowi miejsce w panteonie mistrzów obiektywu.

Napisanie kilkunastu zdań o bogatej twórczości Elliotta Erwitta, jednego z największych bez wątpienia fotografów współczesnego świata nie jest łatwe. Być może dlatego, że poczucie humoru może cechować nie tylko pisarzy, aktorów, czy ludzi występujących publicznie na scenie. Zdarza się również fotografom. Uznanym mistrzem w tej dziedzinie jest właśnie Elliott Erwitt, który fotografując od wielu lat, trochę od niechcenia i z dużą swobodą, wypracował niepowtarzalny styl fotograficznego kalamburu, zaskoczenia i niespodzianki. Gdy Erwitt fotografuje, to co jest śmieszne, wyjawia się dopiero na fotografii, bo sam obiekt czy sytuacja przed sfotografowaniem wcale nie musi być zabawna. W swoim ironicznym widzeniu świata Elliott Erwitt nie podąża za żadną filozofią, nie jest wyznawcą żadnej ideologii, jego fotografie dotykają bezpośrednio świata w którym żyjemy, który nas otacza. Jego zaskakujące zdjęcia to najczęściej, krótka zwarta synteza sytuacji jaka się nagle pojawia. Decydują oczywiście ułamki sekundy – czyli ten błysk geniuszu przemienionego w refleks i absolutny słuch na dziejące się wokół wydarzenia.Elliott Erwitt nie rejestruje, on, można powiedzieć, wydziera błyskawicznie te potoczne sytuacje i tworzy z nich mini-esej odciśnięty w jednym ujęciu.


http://www.photoeye.com/b...m?catalog=TY098

Z tak wykonanych zdjęć powstają potem serie, które łączy wspólny motyw np. ręce, ludzie na plaży, ludzie w samochodach, psy jako najwierniejsi towarzysze człowieka. Sam artysta ze zdziwieniem stwierdził, że fotografowanie ludzi na plaży, kiedy są w jakiś sposób obnażeni i naturalni towarzyszy mu praktycznie przez całe zawodowe życie. Zaczął wcześnie, bo już jako szesnastoletni chłopak, mieszkając z rodzicami w Kalifornii, poprzez późniejsze zdjęcia powstałe podczas licznych podróży do Meksyku, Brazylii, Włoch, Rosji… zdjęcia rodzinne, z przyjaciółmi. Złożyło się to na wielką kolekcję, której wybór możemy podziwiać w kolejnych, wydawanych na całym świecie, albumach.

Jego fotografie – tak doskonale mieszczące się w formule nieograniczonej limitami eksploracji terytorialnej i zadziwienia nad różnorodnością naszej planety, pokazują człowieka od każdej strony, ale również od tej śmiesznej. Robiąc niekiedy zdjęcia nawet lekko brutalne Elliott Erwitt robi to z pewną delikatnością i bez złych intencji. Nie nabija się z nikogo, po prostu wyłapuje dziwactwa i słabostki, które niekiedy więcej mówią o człowieku niż wielkie naukowe traktaty. Istnieje delikatna granica między humorem a złośliwością. Elliott Erwitt nigdy jej nie przekracza, nie nabija się z przywar ludzi, z ich niedoskonałości, stara się raczej pokazać ich w ciepłym blasku. Najpełniej przejawia się to w serii „Snaps” , pojedynczych, szybko „wystrzeliwanych” zdjęć, zebranych i wydanych w zbiorze pod tym samym tytułem.

Stanowią one szeroką mozaikę prawdziwego życia składającą się z chwilowych momentów, uchwyconych z pasją i sercem, mozaikę sytuacji, których normalny uczestnik wydarzeń pewnie by nie zauważył. Nie jest bowiem odkryciem stwierdzenie, że w tego rodzaju fotografii wnikliwa obserwacja i ciągłe napięcie warunkują powstanie tej właśnie, jedynej „trafionej” fotografii.Elliott Erwitt to nie tylko fotograf intymnych, złapanych sytuacji z życia. Jako profesjonalista uczestniczył w wielu wydarzeniach natury oficjalnej, fotografował polityków (Kennedy, Chruszczow), artystów, realizował zdjęcia reklamowe dla wielkich koncernów.

W latach tuż powojennych będąc w amerykańskiej armii stacjonującej w Niemczech i we Francji dokumentował samochodowe wypadki, czy spotkania wojskowych władz na najwyższym szczeblu. Ale cały czas wykonywał również zdjęcia niejako „dla siebie”, wszystkie te fotografie psów (które od najwcześniejszych lat stały się jego nieomal obsesją!), zabawne scenki uliczne, nieoczekiwane sytuacje, ludzi na plaży nudystów itd.


http://www.photoeye.com/b...m?catalog=DQ998

Fotografowanie psów to cały odrębny i ważny rozdział jego twórczości. Wprowadził do wyobraźni publicznej psa jako element kultury. Zdjęcia tych zwierząt pojawiać się zaczęły w wielu pismach i natychmiast zostawały rozpoznawalne. Psy Erwitta nabierają cech antropomorficznych wpisując się doskonale w poczucie humoru jakie prezentuje wobec ludzi. Są one bohaterami jego licznych wystaw i publikacji, których ukoronowaniem jest znakomity album „Dog dog’s” z 1998 roku.

Żywiołem dla Erwitta jest fotografia czarno-biała – pozostał jej wierny i co ciekawe zdjęcia, które wykonywał w latach czterdziestych mają podobną siłę oddziaływania swoją prostotą formy jak i te zrobione ostatnio. Erwitt fotografując najróżniejsze aspekty człowieczego losu, pozostając wiernym foto-dziennikarskiej estetyce Magnum (tu warto dodać, że brał udział w słynnej wystawie Steichena „Rodzina Człowiecza” (The Family of Man) pozostaje jednym z najwybitniejszych przedstawicieli fotografii humanistycznej, która zapisała tak piękne karty w historii tego medium. Jego wnikliwe obserwacje dotyczące nas wszystkich, bez względu na szerokość geograficzną, kolor skóry, warunki ekonomiczno-społeczne, pomagają nam odnaleźć sens życia i trochę lirycznej romantyki, która w tak bardzo brutalizowanej ostatnio rzeczywistości zaczęła znikać z naszego życia. A w twórczości fotograficznej Elliott Erwitt ma już swoje stałe miejsce jednego z największych i najsubtelniejszych prześmiewców. To trudna i odpowiedzialna rola – bo biedę, katastrofy, wojny fotografuje się wbrew pozorom znacznie łatwiej. Natomiast delikatne relacje międzyludzkie, całą złożoność i bogactwo codziennego życia – o wiele trudniej. Elliott Erwitt robi to doskonale. Jak nikt inny do tej pory.
Marek Grygiel



Fotopolis : Z pewnością nie zapytam jako pierwszy, ale i tak zapytam: o co chodzi z tymi psami?
Elliott Erwitt: Jak to?

Chyba bardzo je Pan lubi...
Zgadza się, lubię psy. Są dobrymi modelami, nie trzeba ich prosić o zgodę na zrobienie zdjęcia.

Nie protestują?
Zazwyczaj nie.

Nadal pracuje Pan zawodowo?
Jeszcze nie umarłem. Mam już bliżej niż dalej na tamtą stronę, ale jeszcze żyję. Teraz pracuję nawet więcej niż w przeszłości. Zajmuję się wieloma projektami naraz - głównie nowymi albumami i wystawami. Poza tym przyjmuję też zlecenia komercyjne - co się nawinie.

Lubi Pan pracować na zamówienie?
Średnio. Zlecenia to praca, a fotografowanie to moje hobby, więc i tak bym robił zdjęcia.

Dla siebie fotografuje Pan w czerni i bieli, na zamówienie często w kolorze...
...niemal wyłącznie w kolorze. Podczas pracy trzeba robić to, czego oczekuje klient, nie to, co samemu chciałoby się zrobić.

Ale dostaje Pan zlecenia ze względu na swój styl.
Sam nie wiem, co kieruje zleceniodawcami - nie wiem, czemu mnie wybierają. Naprawdę trudno powiedzieć. Nie mam pojęcia, czy jest tu jakaś prawidłowość, logika. Jeśli umie się robić zdjęcia, umie się robić zdjęcia. Nie ma znaczenia, czy będą kolorowe, czarno-białe, czy jakiekolwiek inne.

Ale to jednak fajnie, jeśli styl fotografa odbija się na jego pracy zawodowej.
Nie o to chodzi. Praca na zlecenie opiera się na przyjęciu stylu, jaki wybrał klient, nie na stylu fotografa. Zresztą obowiązujący styl ciągle się zmienia. I to nie przez fotografów, ale przez czasopisma. Najlepiej widać to w fotografii mody. Magazyny zajmujące się modą teoretycznie powinny pokazywać ubrania, a teraz pokazują głównie brak ubrania. Nic w tym złego, lecz w pewnym momencie nawet golizna zaczyna się nudzić. Ale ja lubię pracę za pieniądze - dzięki niej mam co włożyć do garnka, robota jest całkiem przyjemna... Lubię zarówno swój zawód, jak i hobby.

W jakich sytuacjach czuje się Pan lepiej - wśród sław i polityków, czy wśród zwyczajnych ludzi?
To nie ma znaczenia. Wszystko mi jedno czy fotografuję psa, czy jakąś sławę. Byle nie gryźli.

Kto częściej gryzie - politycy czy psy?
Politycy.

Album "Snaps", jedna z moich ulubionych książek fotograficznych, jest tak obszerny, że oglądając zdjęcia można się w nim zagubić, ale na pewno nie można się znudzić. Jak wyglądała praca nad tą książką? Jak to było, przeglądać takie mnóstwo zdjęć wykonanych na przestrzeni wielu lat i w końcu stworzyć coś tak wielkiego?
Zrobiłem lepszy album. Nosi tytuł "Personal Exposures", ukazał się w 1988 roku. Zawiera trochę mniej fotografii, ale powstawał w identyczny sposób. Po prostu przegląda się zdjęcia, szukając tych lepszych i szukając sensu, jakiejś wizualnej spójności.

Niektóre Pańskie albumy są dość niewielkie, znaczna część skupia się na jakimś konkretnym temacie. "Snaps" sprawia wrażenie kilku albumów w jednym. Czy tworzyło się go jak kilka książek naraz?
Nie. Znałem docelową ilość stron - zresztą album miał być grubszy. Miał mieć 630 stron, a skończyło się na 520. Szukałem po prostu odpowiednich zdjęć, a mam ich trochę - ok. 3000 takich, które mi się podobają. Materiał na kilka albumów, jakby kogoś to interesowało.

W pańskich ustach wszystko brzmi tak łatwo, wręcz podejrzanie łatwo. Naprawdę to takie proste? Od zawsze tak było?
Siedzę w tej branży już od wielu lat. Ale na początku po prostu robi się zdjęcia. Po jakimś czasie okazuje się, że można je jakoś wykorzystać. Jednak na początku liczy się tylko zabawa. Mówiłem, że mam jakieś 3000 zdjęć, które mi się podobają. Ale tak naprawdę jest ich więcej - cały czas znajduję coś nowego. Czasem odkładam niektóre fotografie bez oglądania, bo jestem zajęty jakimś zleceniem i trafiam na nie na przykład 25 lat później.

Coś co w cyfrowej fotografii byłoby trudne do wykonania.
Cyfra jest w porządku do zleceń, ale słabo sobie radzę ze skomplikowanymi urządzeniami, zwłaszcza z aparatami cyfrowymi. Mam cyfrówkę, Canona Mark II (Erwitt nie pamiętał, którego "Mark II", przyp. red.). Ale nie potrafię go używać - jest zbyt skomplikowany, za duży i za ciężki. Używałem go raz podczas zlecenia, ale wszystko robił mój asystent. Ja tylko naciskałem spust migawki. Zupełnie sobie nie radzę z tym cholerstwem.

W takim razie - jakimi aparatami Pan fotografuje?
Dla siebie robię zdjęcia leikami. Do pracy zarobkowej używam czegokolwiek, czego akurat potrzebuję. Canony są naprawdę niezłe - mnóstwo obiektywów, multum akcesoriów. Trudno przebić ten system.

Co jest ważniejsze - zrobienie dobrego zdjęcia, czy umiejętność zauważenia go wśród innych, gorszych?
Trzeba mieć dobre oko, bez tego nie ma sensu być fotografem. Jedno i drugie jest równie istotne. Jeśli robisz dobre zdjęcia, ale ich nie widzisz, to trochę szkoda. Ale jeśli robisz słabe fotki, to nic się nie stanie, jeśli nic nie wybierzesz.

Potrafiłby Pan pozwolić obcej osobie wybierać te dobre zdjęcia za siebie?
Jeśli chodzi o pracę na zlecenie, jeśli byłaby to osoba kompetentna - bez problemu. Ale gdyby chodziło o zdjęcia, które robię dla siebie - w żadnym wypadku.

Podczas fotografowania - strzela Pan seriami jak z karabinu maszynowego, czy raczej zachowuje się jak wytrawny snajper? Proszę wybaczyć wojskową analogię...
Robię bardzo mało zdjęć. W końcu trzeba je potem wszystkie przejrzeć. Dlatego nie pstrykam na prawo i lewo. Wielu fotografów jest niepewnych swoich umiejętności. Myślą, że trzeba robić dużo zdjęć. Ale moim zdaniem to nie jest konieczne. Co prawda nigdy nie wie się tak do końca, jaki efekt chce się osiągnąć, ale powinno się mieć przynajmniej jakiś pomysł. Jednak czasem, podczas pracy na zlecenie, dobrze jest zrobić dużo zdjęć, żeby klient czuł, że pracujesz. Sam robię mało fotek, chyba że muszę odegrać przed kimś przedstawienie.

Jak często trzeba się uciekać do takiego fortelu?
To zależy. Są dobrzy klienci i są głupi klienci. Przed głupimi trzeba grać. Ci normalni pozwalają po prostu wykonać swoją robotę. Wielu osobom brakuje pewności siebie, często dotyczy to fotoedytorów. Dlatego wymagają mnóstwa zdjęć, żeby zamaskować swoją własną niepewność. Ale są też dobrzy fachowcy z dobrym okiem, którzy umieją rozpoznać dobre zdjęcie i wiedzą, jak je wykorzystać.

Ma Pan na ten temat bardzo zdecydowane zdanie. Trudno się z Panem pracuje?
Bardzo łatwo. Tylko z idiotami trudno się pracuje. Z normalnymi ludźmi jest łatwo. Jak ktoś się za bardzo denerwuje, natychmiast zaczyna uprzykrzać życie innym.

Niestety czas przeznaczony na rozmowę dobiegał końca, a Elliott Erwitt powoli zaczynał odczuwać skutki przeziębienia. Po obowiązkowym autografie na albumie poświęconym psom i wymianie uprzejmości Amerykanin wstał i, wyglądając za ściankę, za którą od jakiegoś czasu czekała już zniecierpliwiona delegacja z "Gazety wyborczej", zawołał:

Następny, proszę!

Uśmiechnąłem się pod nosem.



“Za pomocą lustrzanki komponujesz obraz w aparacie. Za pomocą dalmierza musisz zobaczyć zdjęcie, rozpoznać je i wykadrować.” Elliot Errwit


Elliott Erwitt w kolorze :!: :-P
Cytat



Częstochowa, Poland, 1964


Krakow, Poland, 1964

Wydawnictwo teNeues.

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach