M.W  Dołączył: 20 Sie 2008
[fotografowie] Daido Moriyama
Cytat

https://www.moriyamadaido.com/en/

Daido Moriyama

Tate - Daido Moriyama

"Świat, łącznie ze mną, wcale nie jest piękny i dlatego moje zdjęcia też nie są piękne" Daido Moriyama

Większość fotografów może tylko robić zaledwie zdjęcia. Lepsze lub gorsze, w zależności od stopnia posiadanego talentu. Nie potrafią jednak uchwycić na kliszy czegoś, czego nie ma. Nie potrafią, jak pisarze, wejść w głębię ludzkiego psyche, w tożsamość narodu albo rozdartą duszę przeciętnej ulicy w nieznanym im wcześniej mieście.

Nie potrafią spojrzeć w oczy przypadkowej osobie i zrobić zdjęcie jej duszy. Nie potrafią ukazać paralelnego świata, którego istnienie dostrzegają tylko nieliczni. To potrafią tylko geniusze obiektywu. Jest nim Daidō Moriyama – osiemdziesięciopięcioletni Japończyk.

Mimo ograniczeń spowodowanych samym narzędziem, jakim był w latach 60. aparat fotograficzny, Moriyama dokonał wyłomu w tym świecie. Zainspirowany Nicéphore Niépce, dla którego fotografia była tożsama ze wspomnieniami oraz warsztatem innego japońskiego fotografa – Eikoh Hosoe, którego przez pewien czas był asystentem, Moriyama wykreował nowy rodzaj fotografii ulicznej zwaną „Snapshot Photography”. Ten sposób obrazowania stanął w całkowitej sprzeczności z klasyczną japońską fotografią uliczną. Artysta wynalazł nowy język, porzucając pogoń za precyzją na rzecz ziarnistych, rozmazanych i wysoce kontrastowych obrazów, osiągniętych za pomocą prostego kompaktowego aparatu. Dzięki temu zabiegowi zdjęcia Moriyamy są hipnotyczne. Uwodzą każdego z pomocą zawartej w nich dwuznaczności. Moriyama nie patrzy na ludzi jak na bezimienną grupę, patrzy na konkretne osoby, na których całkowicie skupia swój obiektyw. W jego pracach odnajdujemy, paradoksalnie echo „Wabi-Sabi” co brzmi zaskakująco – japońskiej estetyki odnajdującej piękno w niedoskonałości. Moriyama staje bowiem przeciwko zasadom zachodniej estetyki, która piękno dostrzega jednie w doskonałym ciele. Świat, który nas otacza, nie jest piękny. Wręcz przeciwnie, jest brzydki. Dlaczego więc fotografia ma pokazywać coś, co nie istnieje? Tworzyć iluzję, zamiast przyjąć to, co rzeczywiste i namacalne. Moriyama podświadomie szuka brzydoty, niedoskonałych form, dwuznacznych sytuacji. Jego zdjęcia są pozbawione ostrości i często rozmyte. To wszystko sprawia, że brzydota nagle staje się fascynująca. Jakby odkryła w sobie potencjał do transformacji, zarówno cielesnej jak i duchowej otaczającego ją świata.

Mamy zatem tutaj wyraz osobliwego piękna, przejawiającego się w zwykłej przemianie, pomiędzy tym, co przychodzi i odchodzi, zarówno w radości jak i melancholii, bo to się składa na nasze życie. A także wszelkie rzeczy, w ciągłym stanie przepływu, które rodzą się z niczego i obracają w nicość. To ulice, ludzie, zwierzęta, przedmioty. Całkiem jak w historiach z czasów ukiyo-e. Moriyama stawia przed nami jednak inne wymagania, niż te, które przyzwyczaiły nas w japońskiej estetyce poszukującej ukojenia, a nie – jak w tym przypadku – rozpustnego, bigoteryjnego świat ulic, gdzie królują chińskie loterie, przydworcowe trzypiętrowe bary, burdele, nocne kluby i dyskoteki, a wędrujący pośród nich Moriyama dostrzega w nim wyłącznie obolały kręgosłup całego Tokyo.

Moriyama mówi o sobie: „ja i fotografia jesteśmy jedno”. Jego źrenica jest niemal zespolona z soczewką aparatu. To przez nią patrzy zarówno na świat dziejący się wokół niego, jak i na wymiar o wiele głębszy, toczący się na dnie zranionego psyche Japonii. Nie można bowiem zrozumieć fotografii Moriyamy bez znajomości Japonii. I to nie tej wykreowanej w kramach sprzedających sushi, ale Japonii, która doprowadziła Mishimę do rozcięcia własnych wnętrzności. Japonii okrutnej i bezwględnej. Japonii zamerykanizowanej. Japonii czyniącej z prostego aktu, sztukę.

Na początku lat 60. mimo kulturalnej transformacji, Tokyo stało się płodną ziemią dla kreatywnej ekspresji, zwłaszcza pośród nowej generacji fotografów. Moriyama przyjechał tutaj w 1961 roku podążając śladami Shōmei Tōmatsu, który założył słynną agencję VIVO, będącą japońskim odpowiednikiem Magnum Henri Bressona. Grupa skupiała w sobie, tak znanych fotografów jak Akira Tanno, Akira Satō, Shōmei Tōmatsu, Ikkō Narahara, Kikuji Kawada oraz Eikoh Hosoe.

Moriyama nie zdążył do niej dołączyć, gdyż grupa założona w 1959 przestała istnieć w roku, w którym przyjechał do Tokyo. Hosoe przekonał go jednak, aby ten został jego asystentem. Przez następny rok, Moriyama asystuje mu przy pracy nad „Ordeal by Roses”. Artysta wkrótce jednak postanowił pójść zupełnie inną drogą niż jego mentorzy. Podczas gdy prace Tōmatsu, zacząły coraz bardziej szybować w kierunku realizmu, Moriyama poszukiwał zupełnie nowego podejścia do fotografii ulicznej. Fotografii pozbawionej jakichkolwiek uprzedzeń. Podczas wojny w Wietnamie, kiedy większość fotografów kierowała swoje obiektywy w stronę konfliktu, Moriayama zaczał podkreślać w swoich wypowiedziach, że „medium fotografii nie jest zdolne do uchwycenia pełnej głębi dziejącej się tragedii. Nie jest w stanie pokazać rzeczywistości, która rozgrywa się tuż na naszych oczach”. Moriama nigdy nie chciał podążać utartym szlakiem, zawsze szedł pod prąd, za co był skutecznie krytykowany. Jego filozofia fotografii stawała zawsze w kontrze zarówno do społecznego reportażu jak i fotografii masowej, którą karmiły się ówczesne media. Jego anty-estetyka stała się znakiem rozpoznawczym, nowym językiem, którego świat musiał się dopiero nauczyć.

Moriyama jest głównie kojarzony z czarnobiałymi fotografiami. Eliminacja koloru pozwoliła mu na wydobycie głębi z pozornie banalnych przedmiotów czy scen ulicznych. Sprawiła, że granica między białym i czarnym, dobrem i złem, światłem i ciemnością stała się jeszcze bardziej widoczna. W latach 70. artysta zaczął eksperymentować z kolorem. Jego fotografie z tego okresu zdają się być lżejsze w odbiorze. Nie niosą już ze sobą tego przytłaczającego ciężaru emocji jaki daje biało-czarna klisza. Patrząc na kolorowe zdjęcia Moriyamy nie sposób oprzeć się wrażeniu, że kolor wydaje się tu być jednak zbędnym elementem, który zamiast pomagać, przeszkadza. Świat Moriyamy jest bowiem dwubiegunowy. Nie ma w nim miejsca na niedomówienia czy kolorystyczne przekłamania. Jego przekaz jest radykalny. Czasem niewygodny i sprawiający ból. Ale zawsze prawdziwy. Nie ma w nim nic udawanego. Wszystko co widzimy jest zapisem zdarzeń, w których z jednej strony uczestniczył artysta, a z drugiej fotografowana osoba. Mamy tutaj do czynienia z bardzo osobistym, wręcz intymnym zapisem spotkania, które miało miejsce, gdzieś pomiędzy tym, który stoi za obiektywem, a tym, który stoi przed nim.

Moriyama nie robi przypadkowych zdjęć, choć mogłoby się tak wydawać. Każde jego ujęcie jest wynikiem przemyślanej kompozycji. Jest układem ciemności i światła, emocji i ciszy, ekstrawersji i introwertyzmu. Nawet jeśli ten proces miałby trwać zaledwie kilka sekund, to zawsze poprzedza on akt naciśnięcia na spust. Przy fotografii ulicznej nie ma miejsca na powtórki. Jest tylko jedna, ulotna chwila, którą da się lub nie zapisać na kliszy. Pod tym względem fotografia snapshot przypomina ukiyo-e.

Moriyama mówi o sobie że jest fotografem nocy. Kiedy zapada ciemność miasta pokazują głęboko schowane za dnia oblicze. Noc jest sceną na której rozgrywają się skrajne emocje. To czas zarezerwowany dla ciszy, krzyku, gwałtów, miłości, cierpienia i samotności. Noc jest ciemnością, której nie można się pozbyć zapalając światło. Jest towarzyszem zabłąkanych i niechcianych. Daje ulotne schronienie tym, którym dzień odbiera nadzieje. W ten hermetyczny świat nie jest łatwo wejść, a jeszcze trudniej go sfotografować. Moriyamie udało się to, przed czym, zwykły fotograf musi ustąpić, uznając swoją porażkę.

Moriyama mimo, że przez większość swojej kariery publikował dla gazet i magazynów, to jednak nie można o nim powiedzieć, że fotografuje on na zamówienie. Nie robi tego również, aby przypodobać się innym lub aby spełnić czyjeś oczekiwania. Fotografuje tylko i wyłącznie dla siebie, choć z drugiej strony chce, aby jego zdjęcia mogły dotrzeć do międzynarodowego środowiska. By jego sposób patrzenia na ludzi stał się, do pewnego stopnia, spojrzeniem masowym. Moriyama jest przy tym całkowicie wyzwolony od opinii innych. Fotografuje, bo nie potrafi w żaden inny sposób wyrazić danego siebie. Nie żałuje przy tym żadnego ujęcia. Nigdy nie chciał fotografować dla wielkich galerii czy muzeów. Swoje zdjęcia wolał raczej oglądać w ogólnodostępnych magazynach, po które każdy może z łatwością sięgnąć. Dla niego dobry fotograf nigdy nie powinien pozycjonować się ponad to, co fotografuje.

Pytany „jak należy robić dobre zdjęcia?”, odpowiada krótko: „trzeba wyjść na zewnątrz”. Nie chodzi tu tylko o fizyczne wyjście na ulice, ale także o to, aby wyjść poza własne przyzwyczajenia, zostawić swój świat i otworzyć swój umysł na nową, stojącą często w kontrze, rzeczywistością.

Fotografia Snapshot opiera na się na szybkim robieniu zdjęć, które mają za zadanie uchwycić jeden moment, wydobyć go ponad inne zdarzenia, które były przed nim lub po nim nastąpią. Moriyama nie tylko żyje ulicą, ale wręcz nią. To ona jest źródłem jego inspiracji, jego atelier. Jest jak wierny przyjaciel, który każdego dnia pozwala się odkryć na nowo.

Dla Moriyamy nie istnieje nic poza ulicą. Przemierzył ich setki, jak nie tysiące. Kobe, Maizuru,Yokosuka, Shinjuku, Buenos Aires, Paryż, Nowy Jork – to tylko kilka z jego ulicznych pracowni. Większość ludzi fotografuje to, co zna, pozostając w swojej bezpiecznej sferze. Moriyama fotografuje to czego nie zna. Ulice, ludzi, wydarzenia, które rozgrywają się na jego oczach. Czasem całkiem banalne. Niezauważalne dla przeciętnego człowieka, jak przechodzący pies ze spuszczoną głową, którego zdjęcie stało się symbolem powojennej Japonii.

Dla Moriyamy fotografowanie jest niemal jak zarzucanie sieci. Z oceanu zrobionych zdjęć potrafi dostrzec to jedno jedyne, o którym wie: świat upadnie przed nim na kolana.

“Nie wiem, czy pojedyncze zdjęcia zawierają idee, światy, historię; ludzkość, piękno, brzydotę, czy też wogóle nic. Tak na prawdę nic mnie to nie obchodzi. Ja tylko wycinam i zapisuje rzeczy, które są wokół mnie bez próby ich zmienienia czy zniekształcenia”. Na pierwszy rzut oka te słowa mogą szokować. Jednak po dłuższym zastanowieniu się, odnajdujemy w nich klucz do zrozumienia filozofii Moriyamy, gdzie ulotna prawda ulicznej chwili, znaczy więcej niż pozorowana godzina w studio fotograficznym. Przez sześćdziesiąt lat swojej kariery artystycznej Moriyama zmienił sposób w jaki patrzymy na współczesną fotografię. Jego fotografie są prezentowane na wszystkie prawie możliwości w sposób, który niejednokrotnie może przytłaczać. Zdjęcia są umieszczone na ścianach, są wyświetlane na rzutnikach, są widoczne w magazynach, książkach i na plakatach. Są pokazywane w każdej skali. Pojedynczo i grupowo. Niejako osaczają widza z każdej strony oddziałowując na każdy z jego zmysłów. Każda z pokazanych fotografii jest celebracją życia i celebracją chwili. Jest wielkim zmaganiem między istnieniem, a nicością.

Moriyama urodził się w Ikeda -cho (obecnie Osaka) w 1938 roku, w przeciętnej japońskiej rodzinie, w której ojciec był pracownikiem biurowym, a matka prowadziła dom. Jego dzieciństwo naznaczone było utratą, zarówno bliskich mu osób jak i miejsc. Z uwagi na pracę ojca, rodzina często się przeprowadzała. Kiedy miał dwa lata, zmarł jego brat bliźniak. Niedługo potem zmarł także jego ojciec. Moriyama od dziecka lubił rysować, co zaprowadziło go do tego, aby zacząć staż jako grafik. Jego pierwszymi fotografiami są zdjęcia psa. W 1961 roku przeprowadził się do Tokyo gdzie został asystentem Hosoe. Trzy lata później rozpoczyna karierę niezależnego fotografa. Jego pierwsze zdjęcia z tego okresu dotyczą amerykańskiej bazy w Yokosuka. W 1967 roku otrzymał swoją pierwszą nagrodę „New Artist Award” przynaną przez Japan Photo Critics Association.
autor: Dorota Wojciechowska https://wsztuce.net


Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach