M.W  Dołączył: 20 Sie 2008
Thomas Ruff

https://www.youtube.com/watch?v=6oWSwjQIssw

Twórca pełen sprzeczności. Bo uprawia skrajnie realistyczną fotografię, jednak nie ma ona dokumentalnego charakteru. Fotografuje tylko to, co widzi (lub też posługuje się obrazami "znalezionymi"), jednak tkwi w jego zdjęciach głębsza refleksja na temat otaczających nas wszędzie ilustracji i znaków.
Thomas Ruff (ur. 1958) to członek tzw. szkoły düsseldorfskiej, pracowni fotografii prowadzonej przez Bernda i Hillę Becherów na Akademii Sztuk Pięknych w Düsseldorfie. Pracownia ta, jej wykładowcy (czytaj w dziale Klasyka) oraz grupa najwierniejszych uczniów - to wyjątkowe zjawisko w dziejach fotografii. Ortodoksyjne poglądy na sens dokumentowania zjawisk oraz ich celowość, charakterystyczny (choć przez uczniów modyfikowany) sposób tworzenia zdjęć, patrzenia na świat - wszystko to jeden z ważniejszych nurtów w światowej fotografii drugiej połowy XX wieku.
Poza Ruffem w pracowni Becherów pobierali nauki: Andreas Gursky , Candida Höfer i Thomas Struth. Wszyscy są dziś niezwykle uznanymi na świecie twórcami, jednak to Ruff jest obecnie nazywany najważniejszym współczesnym fotografem niemieckim. Może dlatego, że wychodząc od idei swoich nauczycieli poszedł jednak w swoich artystycznych poszukiwaniach dużo dalej. W szkole w Düsseldorfie Ruff studiował od 1977 do 1985 roku, a jego pierwsze zdjęcia - to pejzaże. Projekt, dzięki któremu fotograf stał się znany i do dziś jest rozpoznawany - to powstający od 1986 roku cykl portretów. Modelami byli przyjaciele autora, sąsiedzi, koledzy ze studiów. To wielkoformatowe wizerunki osób, przypominające do złudzenia zdjęcia, jakie się robi do paszportu. Na naturalnym tle, w lodowatym świetle, z bezlitosnym naturalizmem ujęte twarze (kadr zawsze obejmował postać do wysokości ramion). Po pokazaniu na kilku wystawach tych fotografii zostały one nazwane "dermatologicznym naturalizmem" - bo pokazywały w ujęciu en face każdy detal twarzy, każdą zmarszczkę. Twarze obojętne, ubrania banalne - to nie są portrety psychologiczne, bardzo niewiele można się z nich dowiedzieć na temat modeli. Prezentowane zawsze w wielkich formatach (2x1,50 metra), zawsze w tym samym ujęciu - nasuwają skojarzenia z cyklem fotografii nauczycieli Ruffa, małżeństwa Becherów, którzy z podobną konsekwencją robili zdjęcia budynkom poprzemysłowym.
Wkrótce potem Ruff zajął się fotografowaniem architektury - dokumentował (oczywiście tak samo jakby bez wyrazu, bez emocji) budynki wokół Düsseldorfu. Brzydkie i pozbawione pozornie ludzkiej obecności - wytwarzają w widzu podobne do poprzedniej serii portretów uczucie niepokoju i tajemnicy, wymieszane z niemożnością jasnego ustosunkowania się do nich. Jednak nasz fotograf nie poprzestał na tych chłodnych zapisach. W miarę upływu czasu zaczął coraz bardziej zagłębiać się w rozważania na temat rozumienia i odbioru fotografii w dzisiejszym świecie, świecie w dużej mierze złożonym przecież z obrazów. W latach 90. powstało kilka projektów, w których twórca nie bazuje już tylko na suchym dokumentalnym zapisie. Zaczął bowiem wykorzystywać coraz bardziej oryginalne narzędzia do rejestracji obrazu (cykl "Noc" wykonany z użyciem noktowizora; tworzy stereoskopie, używa sprzętu policyjnego do identyfikacji przestępców) oraz chętnie przetwarza zdjęcia "znalezione". Ruff kupił na przykład część archiwum instytutu astronomicznego - z tych zdjęć stworzył cykl obrazów pokazujących rozgwieżdżone niebo. Ze szklanych negatywów wykonał (po pewnych modyfikacjach) cykl "Maszyny" - wielkoformatowych, kolorowych zdjęć ukazujących maszynerię fabryczną. Swoje domowe archiwum wycinków prasowych oraz plakatów także "przerobił" na zdjęcia. Artystyczne przetwarzanie otaczających obrazów uczynił swoim sposobem na ich "oswojenie", lepsze poznanie. Ostatnie prace Ruffa to cykl "Akty" i "jpeg". Oba są w pewnym stopniu autorską odpowiedzią na rozwój fotografii cyfrowej i internetu. Pierwszy z nich - to przetworzone zdjęcia, które Ruff znalazł na pornograficznych stronach internetowych. To właściwie te właśnie pornograficzne zdjęcia lub kadry z filmów, jednak dzięki pewnej w nie ingerencji tracą swój pierwotny wydźwięk. Drugi projekt, powstający od 2004 roku - to wynik eksperymentów w dziedzinie kompresji obrazów zapisanych cyfrowo. W tych zdjęciach zupełnie nowego znaczenia nabierają zniekształcenia, wynikłe ze złej lub zbyt dużej kompresji. Ruff jest absolutnym mistrzem w udowadnianiu, czym fotografia jest, choć nie każdy o tym wie. Zdjęcie bowiem podświadomie wciąż (mimo rozwoju technik cyfrowych) każdy odbiera jako dokument, jako realistyczny obraz, jako rejestrację prawdziwych zdarzeń i ludzi. Ruff zaś tworzy obrazy, które często są autentycznym zapisem (portrety, zdjęcia budynków), są dokumentem historycznym ("Maszyny", "Plakaty", fotografie wycinków gazet) albo istnieją w przestrzeni wizualnej jako prawdziwe (porno-zdjęcia z internetu), a jednak zawsze sugerują widzowi, by sięgnął głębiej. Ruff od samego początku tworzy zdjęcia, które nie poddają się łatwej interpretacji, które można odbierać jako jednopłaszczyznowe "obrazki", ale w których równie dobrze można się doszukać drugiego dna, wielu rozmaitych płaszczyzn zrozumienia.
W 2000 roku Ruff przejął pod opiekę jedną z pracowni na wydziale fotograficznym Akademii w Düsseldorfie, wrócił więc tam, gdzie narodziły się jego koncepcje artystyczne. Autor: Anna Cymer


http://www.photoeye.com/B...m?catalog=RZ257

Thomas Ruff tworzy fotografie na pierwszy rzut oka banalne, ale sprzedaje je za dziesiątki tysięcy dolarów. Uznanie krytyków, sławę i pieniądze przyniosły mu... zdjęcia legitymacyjne. Twarze niczym niewyróżniających się młodych ludzi, zdjęte z profilu lub en face, nieruchome, bez uśmiechu, zostały uchwycone na gładkim żółtym, czerwonym lub niebieskim tle. Można by powiedzieć - podobne fotki wszyscy nosimy w dowodach osobistych i paszportach. Jednak Thomas Ruff robi swoje w imponującym rozmiarze: 210 na 165 cm. Artysta fotografuje przyjaciół i ich mieszkania, domy, obok których przechodził setki razy. Nie stosuje fotomontażu, nie szuka kombinowanych ujęć. I choć patrząc na te z pozoru niewyszukane zdjęcia, trudno w to uwierzyć, znawcy przedmiotu płacą za odbitkę nawet 300 tysięcy dolarów. Zakupiły je między innymi Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku, Tate Gallery w Londynie, Centre Georges Pompidou w Paryżu i niemal wszystkie duże niemieckie muzea. Co sprawia, że fotografie, które u przeciętnego zjadacza chleba nie muszą budzić zachwytu, są uznawane za wybitne dzieła sztuki? Kto się myli: my czy krytycy - pytamy, patrząc na te zdjęcia. W sztuce współczesnej artysta stara się przede wszystkim wyrazić siebie - tłumaczy warszawska malarka i właścicielka galerii sztuki Teresa Wojtyńska. To, czy inni twórcy, krytycy - nie mówiąc o przeciętnym odbiorcy - coś z tego rozumieją, nie ma większego znaczenia. - Ale mało kto się do tego przyzna - puentuje malarka. Dorastał w zachodnich Niemczech w latach naznaczonych strachem przed terrorem Frakcji Czerwonej Armii, nazywanej bandą Baader-Meinhof. Grupa powiązana z terrorystyczną międzynarodówką, szkolona w Libanie i wspierana przez wschodnioniemiecką policję polityczną Stasi, w pierwszej połowie lat 70. doprowadziła Niemcy na skraj chaosu. Nieco później, w drugiej połowie lat 70., przeniósł się z rodzinnego Zell am Harmersbach - niewielkiego miasta w Schwarzwaldzie, gdzie dorastał, do tętniącego życiem Düsseldorfu. Postanowił zdawać na wydział fotografii tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych, choć wcześniej zastanawiał się, czy nie studiować astronomii. Owa niespełniona pasja znalazła zresztą odbicie w jego późniejszej pracy - serii blisko trzymetrowych zdjęć, przedstawiających rozgwieżdżone niebo. Na egzamin do ASP zabrał około 20 slajdów - panoramę Schwarzwaldu, zdjęcia z wakacji. - Do dziś nie mogę wyjść ze zdumienia, że jednak mnie przyjęli - wspomina ze śmiechem artysta. Widocznie jednak oko jego profesora Bernda Bechera, jednego z bardziej znanych dokumentalistów minionego stulecia, dostrzegło w tych banalnych widoczkach zalążek talentu. Aby opłacić studia, młody Ruff robił zdjęcia budynków do broszur firm budowlanych.
To praktyczne doświadczenie przyniosło w latach 80. serię fotografii nowoczesnych domów i ponurych osiedli. Ich posępność oddaje atmosferę lat, w których powstawały - szczytowej popularności hasła "no future" i ruchu punkowego, w którym Ruff aktywnie uczestniczył. Jednak dla wielbicieli jego talentu nie tyle ważna jest geneza tych ujęć, co walory artystyczne. Uważają oni, że ponure, opustoszałe blokowiska, pokazane w wielkim formacie, zaczynają upodabniać się do abstrakcyjnego malarstwa. Ruff nie musiał długo czekać na uznanie. Jego kariera to kwintesencja stwierdzenia, że najważniejsze to znaleźć się we właściwym miejscu w odpowiednim czasie. Nadchodziły lata 80., a z nimi światowy boom na zdjęcia. - Malarstwo zaczęło tracić na znaczeniu, pojawiły się natomiast grupy artystów, którzy w świeży sposób spojrzeli na fotografię jako medium przyszłości - wyjaśnia Jarosław Suchan, kurator wystawy Ruffa i znawca fotografii. - A jednym z centrów tych nowych idei była akademia w Düsseldorfie. Gdy Ruff kończył studia w 1985 roku, fotografie zaczęto kolekcjonować jak malarstwo czy rzeźbę. Jego zdjęcia od razu spodobały się krytykom, a za tym przyszło pożądanie kolekcjonerów. Po okresie fascynacji w latach 80. portretami, budynkami i niebem artysta zajął się fotografią prasową. Ale nie został fotoreporterem - tylko przefotografowywał i powiększał zdjęcia już wydrukowane. W gazecie zdjęcie służy zilustrowaniu tekstu, dlatego nie koncentrujemy się na jego szczegółach - powiększone i "nagie" zaczyna żyć własnym życiem. Do głosu dochodzą detale, przedmioty i rzeczy z drugiego planu, śmieszność gestów, póz i min. Ruff wykonał też serię nocnych zdjęć. Podwórka, opustoszałe ulice skąpane są w upiornej, zielonkawej poświacie. Kolor to wyniki fotografowania przez noktowizor. Fotografie Ruffa na pewno nie nadają się do przytulnych, ciepłych mieszkań. Jednak w przestronnych, minimalistycznych, ultranowoczesnych apartamentach prezentują się ciekawie. Tak też wygląda miejsce pracy artysty. Kilka lat temu kupił od władz miejskich Düsseldorfu opuszczoną elektrownię wraz z całą starą maszynerią. O zaprojektowanie wnętrz poprosił wybitnych współczesnych architektów - Herzoga i Demeurona. W tej chwili jego pracownia, reprodukowana w wielu wnętrzarskich pismach, to osobne dzieło sztuki. Na razie nie na sprzedaż. Newsweek.pl


https://www.youtube.com/watch?v=IR4YSlSLdCE

Vice: Przed spotkaniem czytaliśmy sporo o tobie i twojej twórczości; były to głównie teksty towarzyszące twoim zdjęciom. Czytasz je czasem?

Thomas Ruff: Muszę przyznać, że nie obchodzą mnie one za wiele. Czytam je raz i tyle. I tak dość czasu poświęcam swojej pracy, więc nie czuję potrzeby objaśniania moich zdjęć i dorabiania do nich ideologii. Wiem, co robię i potrafię to wyjaśnić, ale moja praca pozbawiona jest teoretycznej czy ideologicznej nadbudowy.

Wielu ludzi urzekają twoje zdjęcia portretowe. Jak myślisz, dlaczego?

Może dlatego, że nie ma nic bardziej interesującego i piękniejszego od twarzy czy portretu. Na studiach robiłem tylko małe formaty, bo na duże nie było mnie stać. Wszyscy poklepywali mnie po plecach, mówiąc: „Świetne zdjęcia, Thomas, tak trzymaj!". Nikt ich jednak nie kupował, więc nie miałem z tego ani grosza.

Czy rozważałeś porzucenie wielkoformatowej fotografii artystycznej na rzecz czegoś bardziej komercyjnego?

Zakładałem, że w życiu będę wykonywał głównie prace zlecone, a przy okazji będę mógł zajmując się fotografią artystyczną. Wszystko zmieniło się, kiedy zająłem się fotografią portretową. Była to emancypacja fotografii współczesnej na scenie artystycznej, czy też rynku sztuki.

Twoją twórczością zainteresowali się bywalcy galerii i nabywcy dzieł sztuki.

Nagle moje prace znalazły się w galeriach i zaczęły być wystawiane. Ludziom ciężko było uwierzyć, że istnieją fotografie o tak wielkich rozmiarach. Podobały się nawet tym, którzy fotografię mieli głęboko w dupie.

Jak myślisz, dlaczego tak się stało?

Wielki format ma to do siebie, że ze względu na jego rozmiar trudno go zignorować. To, czy jest to zdjęcie czy sitodruk, staje się kwestią drugorzędną.

Kim są fotografowani przez ciebie ludzie?

Przyjaciółmi i znajomymi z Akademii Sztuk Pięknych w Dusseldorfie. Co roku organizuje się tam tydzień otwarty, podczas którego w pracowniach wystawia się prace z ostatnich 12 miesięcy. W 1981 roku zaprezentowałem tam moje pierwsze zdjęcia portretowe – wzięły się stąd, że każda osoba, którą prosiłem o pozowanie, zgadzała się na to. Dziewięćdziesiąt procent z nich to znajomi, a reszta to ludzie, których poznałem w pobliskim barze Ratinger Hof. Byli to głównie studenci medycyny, historycy sztuki, projektanci mody itd.

Jak wygląda twoja standardowa sesja fotograficzna?

Po pierwsze, modele nie dostają kawy, bo wyciągają im się od niej twarze. Po krótkiej rozmowie proszę ich, żeby usiedli na krześle. Używam aparatu starego typu, takiego z czarną zasłoną z tyłu. Po ustawieniu wszystkich parametrów staję obok aparatu. Mówię modelom, żeby byli pewni siebie, a jednocześnie zachowali świadomość, że właśnie w tej chwili są fotografowani. Daję im też delikatne wskazówki, np. „broda do góry" albo „patrz trochę bardziej na prawo".

Czy twoje zainteresowanie aktami było naturalną konsekwencją odkrycia przez ciebie fotografii wielkoformatowej?

Akty to mój największy sukces po zdjęciach portretowych. Trzymałem się tu założenia, że ludzka twarz jest interesująca oraz, że każdy ma płeć, preferencje seksualne, pragnienia i ewentualnie jakieś doświadczenie na tym polu. Tak więc po twarzy jest to kolejny obszar o dużej sile przyciągania, co wyjaśnia sukces tworzonych przeze mnie aktów.

Co konkretnie zainspirowało cię do tych prac?

Rzeczy, na które natrafiłem szukając w Internecie materiałów na temat nagości w fotografii. Po wstukaniu tego hasła w wyszukiwarce wyskakuje Helmut Newton i Peter Lindbergh. Ich XIX-wieczne, robione z heteroseksualnej perspektywy zdjęcia ładnych kobiet nad jeziorem wydały mi się nudne. Szukając dalej przypadkowo trafiłem na strony z treścią pornograficzną. Zamieszczone tam zdjęcia były o wiele uczciwsze, niż artystowskie akty fotograficzne, bo pokazywały konkret. Ludzie mają pewne potrzeby i potrzebują ich spełnienia.

Co najbardziej uderzyło się w pornografii internetowej?

Zaskoczyła mnie skala obecnego w sieci ekshibicjonizmu i voyeuryzmu. W tamtym okresie eksperymentowałem z ustawieniem pikseli. Z połączenia tych dwóch bodźców narodził się mój pierwszy akt. Pokazałem go mojej dziewczynie, a ona powiedziała „gówniane, ale fajne". Wydało mi się to interesujące, więc ściągnąłem z sieci więcej zdjęć i zabrałem się do pracy. Starałem się zachować obiektywizm i zdusić mój heteroseksualny, męski punkt widzenia. Moim celem było przedstawienie pełnego spektrum praktyk i pragnień seksualnych w jak najbardziej demokratyczny sposób, czyli przez heteroseksualizm i homoseksualizm po fetyszyzm, itd.

Ostatecznie twoje akty znalazły się w książce pt. Nudes, którą opublikowałeś wspólnie z Michelem Houellebecqiem. Jak doszło do waszej współpracy?

Inicjatywa wyszła od wydawnictwa Schirmer/Mosel. Początkowo moje prace miały być zestawione z artykułem na temat nagości w fotografii napisanym przez kogoś innego, ale był do niczego, więc zaprotestowałem, sugerując przy tym, żeby sięgnąć po jeden z tekstów Houellebecqa, którego jestem wielkim fanem. Wydawca skontaktował się z nim i zaproponował udział w publikacji. Nie nazwałbym tego jednak współpracą. Jakiś czas później Schirmer powiadomił mnie, że Houellebecq planuje nakręcić film w konwencji soft porno i chce ze mną skonsultować kwestie techniczne. Tyle na ten temat.

Czy fotografia wciąż jest główną treścią twojego życia?

Otóż nie. Bardziej interesuje mnie sztuka i zdecydowanie wolę wystawy sztuki od wystaw fotografii. Prawdę mówiąc, te ostatnie omijam szerokim łukiem.

Czy śledzisz dokonania młodszych artystów?

Nie jestem na bieżąco z ich twórczością. Jestem na to za stary i zbyt skoncentrowany na własnych sprawach.

Rozmawiali: Magdalena Vukovic I David Bogner

Tłumaczenie: Filip Bednarczyk

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach