M.W  Dołączył: 20 Sie 2008
Projekt/Cykl
Cytat
Jak nie zostać impotentem

Może wszystkiemu winne jest
po prostu nazewnictwo: kiedyś były cykle, dziś są projekty. Cykl zakłada jakąś
regularną powtarzalność, jest formą
zamkniętą [z greckiego kýklos - krąg,
koło], projekt rwie się do przodu - to
szkic, pomysł, forma otwarta [z łaciń-
skiego proiectio - wysunięcie przed siebie]. Krótko mówiąc - pierwsze pachnie
konserwą, drugie chce awangardy.
Chcieć a móc. Jest coś nieprzyzwoicie
kalekiego w określaniu pomysłu artystycznego „projektem”. Niesłychany
mezalians konceptualizmu z wolnym
rynkiem. Nie dziwi, że cykle się tworzy-
ło, projekty zaś - robi. Projekty też się
tworzy, tyle, że w świecie nauki (dajmy
na to: projekt sztucznego serca); tam
też się projekty znacznie częściej realizuje i to w formie długofalowych badań.
Projekt artystyczny ma inną rangę niż
naukowy i zdecydowanie rzadziej zyska
sponsora jako praca długofalowa. Ale to
właśnie dla wygodniejszego pozyskiwania „grantów” sztuka zapożyczyła sobie
od nauki „projekt”. Po czym sugerując
usprawiedliwiająco konceptualną konotację zapożyczonego słowa, które m.in.
oznacza pomysł artystyczny, zabrała się
za masową produkcję projektów według
reguły zapożyczonej od producentów
samochodów: nowy sezon, nowy model. Inaczej interes nie będzie się kręcił.
Ale produkt masowy nie musi być awangardowy. Reguła jest wręcz odwrotna.
Woody Allen powiedział, że zwariowałby
z nudów, oglądając to, co oglądają dziś
młodzi. Miał na myśli film, lecz zaraz
uzupełnił to oceną ogólną: stwierdził, że
niestety tym młodym przyszło dorastać
w fatalnym okresie kultury, niesprzyjają-
cej rozwojowi.

Wracając do projektów - są i inne zagrożenia niż produkt masowy. Zanim
dojdzie do robienia projektu, to się go
składa. W rzeczywistości bowiem jest
on wnioskiem o dofinansowanie, a jego
ewentualne konotacje konceptualne
mają charakter merkantylny. Koncepcja
artystyczna zyskuje tzw. elastyczność i
talent autora objawia się w umiejętności
dostosowania własnych zamierzeń do
założeń programów unijnych lub oczekiwań sponsorów (również galerii), a
bardziej może jeszcze w umiejętności
pisania wniosków. Robienie projektu
jest więc pracą na zamówienie, dobrze
znaną starszym generacjom artystów
wszelkich orientacji pod nazwą chałtura. Pewnie dlatego „starzy” biorą się za
projekty z moralnym kacem.
No, i „starzy” już na starcie zajmują gorsze pozycje a ich zabiegi rzadziej wień-
czy sukces (rozumiany jako akceptacja
wniosku). Kompromituje ich oczywiście
słaba znajomość trików pisania projektów. Oraz osobowość.


Martin Munkácsi Self-Portrait In Long Island Sound, Harper’s Bazaar 1935

W 1935 r. legendarny węgierski fotograf
Martin Munkácsi wyznawał przed czytelnikami Harper´s Bazar: „Mój trik polega
na tym, żeby nie mieć żadnego. Albo,
jeśli Państwo wolicie, w moim szczerym
pragnieniu fotografowania zapominam
o wszystkich chwytach artystycznych”.
Cóż, Munkácsi nie miałby szans, by z
tymi zasadami napisać dobry projekt.
Ale też Munkácsi nigdy by się nie ważył,
by podporządkować swoje fotografowanie jakiemuś projektowi. Każde jego
zdjęcie to wyraz fascynacji tym, co moż-
na zobaczyć, wyraz zachłyśnięcia i zaskoczenia, emocjonalnej reakcji na to,
co zobaczył. Jego elastyczność polega na wchodzeniu w zastaną sytuację i
spontanicznym wyborze środków wyrazu w zderzeniu (prawie dosłownie) z zastanym obiektem. Gdyby cokolwiek zaplanował, uroniłby tę nowość, która go
zafascynowała. Na tym opiera się jego
fenomenalna komunikacja z odbiorcą.
Projekt, natomiast, jest uzurpacją wobec bogactwa życia, z którego Munkácsi, czy każdy inny dokumentalista
czerpie temat. Projekt zakłada przewidywalność rozwoju wypadków, określa
sztywny sposób działania. Thomas Mailaender zrobił serię plakatowych zdjęć
samochodów imigrantów afrykańskich,
jadących z Francji w odwiedziny do krajów rodzinnych („Les Voitures cathédrales”). Podobno marsylscy robotnicy
portowi nazywają je „samochodami-katedrami” - z powodu spiętrzonych towarów, którymi auta wyładowane są nie:
po dach, a: ponad dach i ponad wyobrażenie. Nazwa jest fantastyczna, bije z
niej życie marsylskich przedmieść, francuski dowcip, groteska, niebotyczność
skojarzenia, wikłanie ludzi obcych i prostych w jakąś odległą historię strzelistej
architektury. Ten dowcip marsylski ma
siłę internacjonalną: jak my go dobrze
czujemy, jak potrafimy ładować auta,
wracając z czarnej roboty za zachodnimi granicami, a nasi wschodni sąsiedzi
- ci to dopiero potrafią! „Samochody katedry” Mailaendera (ur. 1979 w Marsylii)
nie mają ni kszty tego bogactwa znaczeń.
Jego fotografie są plakatowe za
sprawą wyczyszczonego, szarego tła,
na którym wyodrębnia się na sposób reklamowy mniej lub bardziej barwna sylwetka załadowanego samochodu. Raz z
tyłu, raz z boku, towar i auto, widma bez
ludzi, bez fabuły, nawet bez jednego
skrótu perspektywicznego, który wydobyłby efekt „katedry”. Nic. Czysta biurokracja, projekt pt.: „Załadowany samochód” - kolejny żmudny i nudny wkład
w dokumentację globalnego wydziału
komunikacji (jak zdjęcia „parkingowe” Martina Parr).

Obojętnie, czy Mailaender napisał projekt, czy nie - on go zrobił. Zrobił zdję-
cia według jednego chwytu - nic ich nie
wyróżnia i o niczym nie opowiadają, za
to z pewnością zaspokoją np. oczekiwania urzędnika miejskiego ds. projektów integracji mniejszości, ponieważ
go niczym nie zaskoczą: projekt-opis
i projekt-dzieło pokryją się w stu procentach. Projekt to nie papier, projekt
to sposób myślenia. Choćby stu krytyków powtórzyło za recenzją z oficjalnej
strony festiwalu Transphotographiques
2005, że prace Mailaendera należą do
nurtu fotografii, bazującej na modelach
typologicznych, jaką uprawiał August
Sander, nie wzbogaci to zawartej w tych
pracach myśli. Porównanie z Sanderem,
nawiasem mówiąc, raczej Mailaendera
pogrąża. „Think while you shoot” i nie
naśladuj innych - powtarzał Munkácsi.
Oczywiście, krytykując nazwisko namaszczone przez media, człowiek się
kompromituje. Czytając recenzje swoich książek w niemieckiej prasie John Irving zauważa, że są przepisane z prasy
amerykańskiej. Impertynencko wytyka,
że kiedyś krytyka cechowała odwaga
w wyrażaniu własnych sądów, dziś ten-
że krytyk nie jest pewny, co ma sądzić,
więc przepisuje. W najnowszym spektaklu Krystiana Lupy bohater, pisarz,
wykreowany przez wydawcę i media na
fałszywy autorytet, mówi: „Bez działów
kultury w gazetach nie było by pisarzy”.
Wypada tylko dodać: nie było by bez
nich i fotografów, tak, jak nie było by i
polityków, i w ogóle nikogo. Przecież
trudno być kimkolwiek w kompletnej ciszy.
Lecz spektakl Lupy nosi tytuł: „Na szczytach panuje cisza” (inscenizacja sztuki
Thomasa Bernharda). Na szczycie jego
bohater-pisarz zostaje sam na sam ze
swoją impotencją twórczą. Lupa nie
pretenduje do miana wielkiego odkrywcy, wie, że zrobił przedstawienie o tym,
o czym wszyscy wiedzą, więc zrobił je w
konwencji komedii, racząc publiczność
chwilą sympatycznego dystansu wobec
„autorytetu” mediów i dysponentów funduszy na działalność artystyczną.

Trudniej zachować ten dystans, zwłaszcza do pieniędzy, gdy kończy się komedia a wraca rzeczywistość. Z robienia
projektów można teraz nawet żyć. Tylko to jest trochę tak, jak z trzylatkiem,
który potrafi już włączyć komputer: no,
potrafi - i co dalej? Żeby stworzyć jakiś program, żeby wypełnić czymś zajmującym życie, trzeba trochę przeżyć.
Ukończenie prestiżowej szkoły nie daje
tego, na czym rozwija się osobowość,
doświadczenia życiowego. W każdym
razie daje go niewiele więcej ponad kilka par markowych dżinsów, wytartych
na szkolnych ławkach.
Podsumowując - z racji rutyny i ograniczeń, jakie niesie ze sobą dostosowywanie się do zewnętrznych oczekiwań,
pisanie projektów grozi impotencją
twórczą i podcina skrzydła indywidualności. Dlatego projekty mają żywot krótki, a cykle trwają. Żyć jednak z czegoś
trzeba więc ważny jest jakiś konsensus.

Tomasz Reiss (ur. 1975) w pierwszym
numerze „5klatek” pokazał „The Brief Moments”.
Ów - jak mówi autor - otwarty zbiór fotografii, powstałych przy okazji różnych projektów stanowi świetny
przykład na to, że najmocniejsze i najistotniejsze zdjęcia nie mogą powstać
w krótkim okresie, że to nie praca na
czas. To praca na cykl, który zakłada
powtarzalność, ale nie sposobu podawania koncepcji artystycznej (projekt),
tylko procesów, zjawisk. Reiss akceptuje projekty jako chałtury, przy któ-
rych może powstać okazja do łowienia
obrazów uniwersalnych - punktów kulminacyjnych ludzkich zachowań (podczas zgromadzeń), emanacji skrajnych
biegunów życia publicznego (podczas
wyborów, demonstracji), kwintesencji
braku równości sił czy przeciwstawnych
postaw społecznych (kapitalne zdjęcie
wynoszenia demonstranta przez „siły
porządkowe”).
Konsensus Reissa to nic innego niż
konsekwentne oddzielenie tej według
określenia Woody Allena „kultury niesprzyjającej rozwojowi” od sprzyjającej,
co samo w sobie pomysłem nie nowym,
lecz, ponieważ gdzieś od lat 60. rodzice w Europie zaczęli naśladować swoje
dzieci, stosujący tak archaiczną zasadę
uchodzą wśród „młodych” za szczególnych starców (bez cudzysłowiu). Żyjemy
w przedziwnej epoce, w której „starzy”
(niezależnie od ich faktycznego wieku)
są jedynymi buntownikami i wyznawcami idei rozwoju. Rozwoju osobowości,
będącej ostateczną miarą tak dziennikarza, jak pisarza i fotografa.
„Mój trik - czy jest taki? No tak, może
gorzka młodość, pełna często zmienianych zajęć, z tą potrzebą, żeby wszystko
wypróbować - od wierszy do zbierania
jagód” - przyznał Munkácsi na koniec.
Marcin Buras
 

alekw  Dołączył: 27 Wrz 2007
Cytat
Zrobił zdję-
cia według jednego chwytu - nic ich nie
wyróżnia i o niczym nie opowiadają


Doprawdy?
 

wyrzykus  Dołączył: 28 Lis 2008
Czytam trzeci raz, nie to że nie mogę zrozumieć, tylko daje do myślenia :)

W zasadzie to się cieszę, że gdy w głowie powstał pomysł na moje kwadraty, a teraz powierzchnie, to jakoś tak naturalnie nazwałem to cyklem. Niezbyt się zastanawiałem nad tym, ale projekt dla mnie ma przede wszystkim konotacje sprzedażowe, mimo że nie zawsze musi być związany z pieniędzmi.

Z drugiej strony myśl czy ja jestem "stary" w takim razie? W fotografii raczkuję, więc raczej nigdy nie będę ze "starej szkoły". Za to podejście do całej filozofii fotografowania mam coraz bardziej archaiczne i wcale się tego nie wstydzę.

Pomyślę jeszcze nad tym, póki co chaos w głowie, co widać powyżej :)
 

jorge.martinez  Dołączył: 16 Maj 2007
Myślę że podobne intuicje mieliśmy dyskutując w tym wątku, aczkolwiek dla mnie słowo "projekt" zrobił się bardziej neutralny i stał się synonimem "cyklu".
 

alekw  Dołączył: 27 Wrz 2007
Marcin Buras teraz publikuje swoje felietony w Kwartalniku Fotografia i o ile zgadzam się z jego ogólnymi tezami, np:

"Ukończenie prestiżowej szkoły nie daje
tego, na czym rozwija się osobowość,
doświadczenia życiowego."

czy

"przykład na to, że najmocniejsze i najistotniejsze zdjęcia nie mogą powstać
w krótkim okresie"

które jakoś specjalnie odkrywcze nie są. To trochę irytuje mnie stawianie na piedestale klasycznego reportażu i deprecjonowanie na każdym kroku "nowego dokumentu" i fotografów z kręgu Sputnik Photos :-)

Pamiętam jak gdzieś w 2005 czy w 2006 roku zobaczyłem zdjęcia Mailaender'a, to mimo że wtedy nie byłem fanem takich zdjęć, zrobiły na mnie jednak spore wrażenie, właśnie przesłaniem, możliwością ich studiowania i działaniu na wyobraźnię.

Cykl czy projekt, jakie to ma znaczenie?
 

tatsuo_ki  Dołączył: 01 Mar 2009
słowo tworzy rzeczywistość.
 

technik219  Dołączył: 25 Sty 2009
Jestem za "cyklami".
 
M.W  Dołączył: 20 Sie 2008
Cytat
Jutro wybieram się z aparatem (panoramicznym) na Tonsil - rozwalają halę „jedynkę” najbardziej charakterystyczną. Dokumentuję rozpad zakładu od paru lat, dlatego sfotografowanie zupełnej „końcówki” poczytuję sobie za swój obowiązek. Smutny obowiązek, taki bez przyjemności, raczej za odrobienie pańszczyzny. Najgorsze jest to, że nie wiem po co to robię. Co stanie się z tymi fotografiami? Pewnie nic, będę je miał w swoim archiwum, tak jak poeta piszący do szuflady. Fotografowanie dokumentalne staje się problematyczne (nie tylko takie), teraz realizuje się „projekty”, dostaje „granty”, czyli robi się coś na zlecenie, coś co się wymyśliło i pięknie opisało, językiem zgodnym z nowomową unijną, koniecznie uwzględniającą „priorytety”, „zadania” i inne urzędnicze wytyczne. „Dla siebie”, z własnej potrzeby już się nie robi, bo nie warto, bo nikt już na to pieniędzy nie da. Zmienił się model funkcjonowania fotografa, artysty, dokumentalisty. Wieloletnie „zbieranie grzybów” nie ma sensu, budżet trzeba zamknąć w starym roku.
Ciekawe co pozostanie po obecnych czasach w polskiej fotografii - tylko opłacone z góry „projekty”? Koniecznie młodych, bo przecież na nich trzeba stawiać, bo przyszłością są młodzi.
http://sliwczynski.blogsp...i-co-dalej.html
 

jorge.martinez  Dołączył: 16 Maj 2007
Cytat
Fotografowanie dokumentalne staje się problematyczne (nie tylko takie)
A kiedykolwiek było nieproblematyczne? Nie zapyta swoich kolegów ze ZPAF co robią i robili ze swoją fotografią ciułaną całe życie.

Chyba dokładnie to:
Cytat
Najgorsze jest to, że nie wiem po co to robię. Co stanie się z tymi fotografiami? Pewnie nic, będę je miał w swoim archiwum, tak jak poeta piszący do szuflady.


Cytat
Koniecznie młodych, bo przecież na nich trzeba stawiać, bo przyszłością są młodzi.
Niech zapyta swoich kolegów ze ZPAF, co myślą o fotografii młodych dokumentalistów.
 

technik219  Dołączył: 25 Sty 2009
jorge.martinez napisał/a:
Niech zapyta swoich kolegów ze ZPAF
A myślisz, że nie rozmawiali o tym? Niejedna flaszka "pękła" przy tych rozmowach. To, myślę, jest ich podsumowaniem.
 

jorge.martinez  Dołączył: 16 Maj 2007
Odkopię temat. Nie będę zakładał nowego.

Fotografujecie w cyklach/ projektach?

Ja fotografuję.
Dlaczego warto? Co mi to daje?

0. Czuję się jak artysta 8-)

A na poważnie:

1. Wprowadzam trochę sensu w fotografowanie. Jest jakiś cel, jakaś klamra spinająca. Jakieś założenie.
2. Podnoszę aparat do oka po coś. Myślę o tym czy będzie to zdjęcie pojedyncze (najczęściej nie) czy będzie z tego jakaś historia, czy kilka zdjęć. Nie fotografuję ot tak, po prostu, a potem zapominam. Jeśli jakieś zdjęcie mi nie pasuje do cyklu lub nie mam na celu zamknąć tego w jakieś ramy, to po prostu nie robię zdjęcia.
3. Wprowadzam segmentację sprzętu. Niektóre cykle robię tylko jednym zestawem, jednym schematem, jednym formatem. To dyscyplinuje i czasem rozwiązuje dylemat: który aparat wziąć? To też powstrzymuje zbędne zakupy. Ale też pozwala na świadome zakupy tego, co nam potrzebne.
4. Myślę o końcu (bo kto nie myśli? :evil: ). O tym w jakiej postaci i kiedy pokażę to, co zrobiłem.
5. Kilka cykli prowadzonych na raz sprawia, że wciąż bawię się fotografią i uczę nowych rzeczy.
6. Pretensje do siebie, że niczego nie doprowadziłem do końca, że nikt tego nie widział, że podjąłem złe decyzje przy definiowaniu cyklu (sprzętowe i merytoryczne), że mam braki techniczne.

Obecnie prowadzę kilka cykli.
3 cykle miejskie, których zakończenie jest bliżej nieokreślone.
3 cykle portretowe, których zakończenie jest oddalone w czasie :-(

Wiem, że zgodnie z prawidłami sztuki, nie powinno się przesadzać z długoletnimi cyklami. Najlepiej mieć ich 1-2, a przetykać je 4 cyklami rocznymi. No ale niemożność doprowadzenia do końca sprawia, że to się wszystko przesuwa i rozciąga.

Zakończyłem cykl o Cykl o Barbie. No prawie, bo nie powstał jeszcze planowany album.

W głowie mam kilka innych pomysłów. Ale to może jak coś zakończę?

A jak to wygląda u Was?

Wyświetl posty z ostatnich:
Skocz do:
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach