Co do muchołówek - bardzo ważna jest jakość wody. Zmarnowałem ich ponad setkę (miałem na szczęście znajomego który rozmnażał je w kulturach tkankowych - więc mogłem mieć przez kilka lat tyle sadzonek ile chciałem) zanim doszedłem, ze najlepiej mi rosną gdy podlewa się je tylko wodą destylowaną. Objawy były takie jak opisywaliście - przez lato ślicznie rosły a w zimie wszystkie padały. Problem leży w tym, że większość roślin owadożernych rośnie w miejscach, gdzie w glebie są tylko znikome ilości soli mineralnych i ich korzenie są bardzo wrażliwe na ich stężenie. Woda wodociągowa zawiera zwykle tych soli całkiem niemało - szczególnie związków wapnia. Latem roślinę obficie podlewamy (bo woda szybko paruje, a roślina musi mieć wilgotno), woda odparowuje, roślina soli mineralnych pobiera korzeniami bardzo mało (bo tak ją natura przystosowała - tam gdzie rośnie w przyrodzie jest tych soli bardzo mało i ona ich dużo pobrać nie potrafi i... koncentracja soli mineralnych w glebie stopniowo narasta. Przychodzi zima i roślina musi przejść okres spoczynku (choćby dlatego, że światła do normalnej wegetacji jest w tym okresie za mało). Trzeba jej trochę obniżyć temperaturę i ograniczyć wilgotność podłożą żeby korzenie nie zgniły. Zmniejszamy zatem podlewanie i... wtedy zaczyna się dramat - bo wody w glebie coraz mniej a soli mineralnych (szczególnie związków wapnia) nadal tyle samo. W efekcie korzenie obumierają i roślina stopniowo ginie. Jeśli jest silna potrafi czasem dożyc do wiosny i lepszych warunków, ale nawet wtedy jest na tyle osłabiona, że jej szanse na przeżycie i zregenerowanie przed następną zimą są znikome. Od kilku lat podlewam muchołówki (zresztą inne owadożerne też) tylko wodą destylowaną. Latem doniczki stoją na tackach wypełnionych wodą, ze 2-3x w roku dodaje do wody odrobinę płynnego nawozu do kwiatów (ale w bardzo małym stężeniu - gdzieś tak z 8-10x mniejszym niż zalecane przez producenta na opakowaniu). Parująca woda zapewnia roślinom zwiększoną wilgotność powietrza, co owadożerne bardzo lubią. Na zimę muchołówkom, kapturnicom i tłustoszom podlewanie ograniczam, tak, by gleba w której rosną była tylko nieco wilgotna (ale do pełnego przesuszenia nie dopuszczam). Rosiczki mają bardzo zróżnicowane wymagania, te gatunki które mam (w tym również Drosera capensis) pozostają na tacach z wodą przez cały rok. Miejsca pobytu im na zimę nie zmieniam - cały rok żyją na południowym parapecie, w zimie temperatura (dobrze ocieplony blok) spada im tylko nieznacznie - zwykle nie niżej niż 15-18 stopni. Ważne jest natomiast aby miały jak najwięcej światła - większość roślin owadożernych jest światłolubna. Owadami ich nie dokarmiam - maja tylko to, co same sobie złapią (ale latem trochę tych owadów zwykle złąpać im się udaje) I w takich warunkach rosną od kilku lat bardzo ładnie.
Jeszcze jedno - paradoksalnie jednym z gorszych wrogów Drosery capensis są mszyce - potrafią się ulokować całymi stadami na dolnych częściach i nasadach liści - gdzie nie ma włosków z lepkimi kropelkami i wysysać z niej sok. Jeśli się ich w porę nie zwalczy (a nie jest to łatwe jako ze rośliny owadożerne są wrażliwe na chemię i wszelkie środki owadobójcze trzeba na nich stosować bardzo ostrożnie aby wraz z mszycami nie zniszczyć rośliny) potrafią nawet wykończyć rosiczkę.