Posta tego napisałem po przeczytania informacji jednego z użytkowników, że w Euro trzeba brać ubezpieczenie, inaczej można zakup rozłożyć tylko na 6 rat.
Ludzie kochani, towarzyszki i towarzysze, Pentaksierze wszystkich krajów!
Nie dajcie się naciągać.
Kiedy kupowałem swojego K-x'a, zdecydowałem się na raty 0%. A co, nie wolno mi? Wolno.
Poszedłem do Euro przy Trasie Toruńskiej w Warszawie, zaniosłem kwity i z góry powiedziałem, że nie interesuje mnie ubezpieczenie i żeby się nawet kobieta nie wysilała, bo się jej nie uda. Powiedziała, że oczywiście, mogę bez ubezpieczenia. Następnie rzekłem, iż karta kredytowa też mnie nie interesuje i to całkiem stanowczo, żeby nie było nieporozumień. Na co usłyszałem, że zgoda, ale musza w umowie zawrzeć wzmiankę o karcie, ale bez obowiązku jej brania.
Powtórnie powiedziałem, że nie dam się naciągnąć na żadną kartę, po czym oddaliłem się w spokoju sumienia.
Za jakąś godzinę otrzymałem telefon, że mój wniosek przeszedł i na następny dzień jestem zaproszony na podpisanie umowy i odbiór aparatu.
Następnego dnia poszedłem do miłej pani, która już z daleka się pięknie uśmiechnęła, po czym dała mi długopis i umowę do podpisania.
Najpierw powiedziałem, że chcę dokładnie obejrzeć mój zamówiony towar.
Po obejrzeniu aparatu, wziąłem spokojnie umowę i zacząłem ją czytać.
PUNKT PO PUNKCIE!
I co się okazało? Juz sam nagłówek mówił, że jest to
"Umowa o kredyt ratalny i limit w karcie kredytowej"
Po ostrym przypomnieniu, że nie interesuje mnie karta kredytowa, baba (juz nie było tej uśmiechniętej Pani, która mnie przywitała, tylko dokonała sie samoistna metamorfoza) powiedziała, żebym spojrzał na punkt 3, gdzie napisane było, że bank ze mną się skontaktuje, celem ustalenia limitu na karcie kredytowej, co, jej zdaniem chyba, miało mnie przekonać, że to tylko propozycja, natomiast wcale nie muszę tej karty brać, że to tylko takie tam pisanie, bez żadnego zobowiązania, a ja, jej zdaniem, tępy baran, miałem uwierzyć pani za biurkiem, bo przecież jest ona jak papież.
Nieomylna i wszechwładna.
I tu się baba nacięła.
Jako, że głos mam donośny, nie omieszkałem odpowiednio głośno poinformować jej, że nie dam się oszukać i uważam to za przejaw chamstwa i naciągactwa, i żądam wykreślenia zapisu o karcie z umowy.
Powiedziała mi, że muszą to pisać, bo mają taki obowiązek i bank inaczej nie udzieli mi kredytu. Poprosiłem, żeby napisała mi to na papierze. Odpowiedziała, że nie jest upoważniona do wydawania żadnych oświadczeń.
Zaczęła się trochę czerwienić, bo za mną ustawiła się całkiem ładna kolejka i ludzie z ciekawością zaczęli przysłuchiwać się tej uroczej żonglerce słownej.
W momencie, kiedy powiedziałem, że jeśli nie zmieni mi umowy, ja rezygnuję z zamówionego towaru, porwałem umowę i rzuciłem na biurko. A następnie poprosiłem o zawołanie kierownika sklepu, co już spowodowało, że połowa personelu interesowała się niczym innym, jak tylko moim zakupem.
Kiedy pojawił się pan kierownik, wyłożyłem sprawę jasno i dobitnie.
Za długo pracowałem w kredytach samochodowych, żeby nie wiedzieć, jakie są „procedury” na to, aby zarobić na kliencie, tłumacząc to jego dobrem i szczęściem doczesnym.
Pan kierownik porozmawiał z babą od rat, po czym poprosił mnie, abym przyszedł za 15 minut, to się wszystko załatwi. Po 15 minutach dowiedziałem się, że tamtej umowy nie da się poprawić, bo trzeba ją skasować w systemie, a jako, że to była sobota, musiałbym czekać do poniedziałku, ale u pani przy biurku obok mogę podpisać umowę w innym banku i na pewno bez żadnej karty, żadnego ubezpieczenia i tym podobnych atrakcji, drenujących naszą kieszeń.
Dodał jeszcze, że przeprasza, ale ta pierwsza pani najwyraźniej nie wie, kiedy odpuścić, co pominąłem łaskawym milczeniem.
Cała sprawa przy drugim biurku trwała może 10 minut, spokojnie, miło, podpisałem kwity, pogadałem sobie z panią doradcą, po czym wziąwszy swój sprzęt, udałem się do pierwszej pani i zapytałem, przy siedzącym u jej biurka kliencie, jak to możliwe, że dostałem kredyt bez ubezpieczenia i karty kredytowej.
Dla takich chwil warto żyć!
Jej tępy wyraz twarzy, połączony ze z trudem ukrywaną wściekłością, oraz bezgraniczną irytacją… warto było spędzić w tym sklepie w sumie ponad 1,5 godziny, żeby takie cudo zobaczyć. Pan kierownik oczywiście czekał na mnie przy wyjściu ze sklepu, chyba po to, aby się upewnić, czy nie będę tam urządzał pikiety, demonstracji, wyrywania sobie włosów z klaty, lub samospalenia w ramach protestu, po czym pożegnał mnie tak czule, że oczy mi łzami zaszły i poszedłem do domu, wyposażony w Pentaxa, dwa obiektywy, oraz błogi uśmiech na twarzy na wspomnienie zirytowanej baby, której nie udało się mnie okraść i dała się złapać za rękę przed całą gromadą ludzi w sklepie.
Tak więc, dla wszystkich, chcących kupić w Euro coś na raty 0%:
1. Nie ma żadnego obowiązkowego ubezpieczenia! To jest tylko kit dla mało wnikających klientów, których można łatwo naciągnąć na kasę. Za każdego takiego frajera, doradca dostaje około 30 - 50 PLN
2. Nie dajcie się nabrać na żadne historyjki o tym, że w umowie cos jest napisane tylko po to, żeby tam było i tak naprawdę, nic nie znaczy. Każdy zapis niesie za sobą konsekwencje. W tych umowach jest to najczęściej limit na karcie kredytowej. I nie wierzcie, że jak dostaniecie kartę, to z niczym się to nie wiąże, i możecie z niej w każdej chwili zrezygnować bez ponoszenia kosztów. Będziecie musieli zapłacić przynajmniej 50 złotych za jej anulowanie, w końcu w umowie zgodziliście się na to, aby bank przyznał wam limit, oraz dał kartę, prawda? A doradca ma od tej karty, w zależności od przyznanego limitu, od 50 do nawet 200 złotych. Wiecie już, dlaczego tak cisną na te ubezpieczenia i karty, posuwając się do kłamstw? Dziennie maja tam około 15-20 klientów na łeb, łatwo przeliczyć, o jakie pieniądze chodzi.
3. W każdej chwili brońcie twardo swojego stanowiska, a jeśli to nie pomaga, stanowczo żądajcie rozmowy z szefem sklepu i nie bójcie się rezygnować z zakupu. Na pewno się doczekacie normalnej obsługi. Im zależy na sprzedaniu towaru, a wam ma zależeć na was samych, na waszych pieniądzach.
Szkoda mi tylko tych starszych kobiet i mężczyzn, co to przyjeżdżają z wnuczkami, żeby kupić wymarzony przez dzieciaka prezent i godzą się na wszystko, co im pani za biurkiem każe podpisać, bo jak nie, to nici z kredytu, no i oczywiście z zakupów.
Kapitalizm, rwał jego nać.