Tutaj przepis mojego kolegi. Zachwyacałam się zawsze jego domowym winem - nigdy nie było mętne, nie czuć było domowym bełtem, ani pestkami - było pyszne.
Cała tajemnica tkwiła w tym, że stosunkowo krótko fermentowało z łupami i pestkami - dość szybko było toto odcedzane. Żeby było wygodniej w czasie gwałtownej fermentacji [ze śmieciami jeszcze] wszystko było trzymane w wiadrach. To była kwestia 2-3 dni [uwaga na muszki owocowe - trzeba zakryć gazą lub płłótnem]. Potem oddzielenie, rozlanie do balonów.
Tutaj jego przepis, który mi podał kiedyś w mailu:
> O ile sie nie myle napjpierw sie robilo do misek/wiader [gniotlo
sie to juz
> wtedy?, dodawalo cukru?, drozdzy? ile?], potem sie to przelewalo
Na intensywną fermentację robimy do wiader, bo gwałtownie zwiększy
objętość i tak jest łatwiej. Drożdże najpierw hodujemy na
kompociku z jabłek, najlepiej mocno posłodzonym. Najlepsze byłyby
żywe, ale jak nie mamy, to sprzedają winne, suszone. Piekarnicze się
nie nadają :) Tak ze 2 dni wcześniej.
Potem wlewamy do wiadra z miazgą agrestową, wodą i tak ok 1/2kg
cukru na wiadro. No i tak niecałe wiadro, żeby miało gdzie urosnąć!
Tak, żeby taka sobie breja była. Agrest to chyba najlepiej byłoby
pokroić, bo jak zmiksujemy to się mogą pestki zmiksować, a one są
gorzkie!
Jak już przestanie intensywnie pracować (piana, burzenie się itp
), to wtedy to wszystko cedzimy (przez firankę, sitko, cokolwiek) i
wlewamy do baniaka. Łupy możemy zalać wrzątkiem i odcisnąć żeby jak
najwięcej agrestowego smaku z nich zabrać. No i od tego czasu
dodajemy cukru na oko, po powiedzmy kilogramie na baniak. Robimy to
tak, że spuszczamy trochę wina, podgrzewamy, rozpuszczamy cukier i
wlewamy roztwór. No i jak mamy rurkę, to widać jak pyka. Jak
przestaje pykać, to proces powtarzamy. No i od czasu do czasu
kosztujemy!